- Połóż się po prostu do łóżka i nie denerwuj mnie już - powiedział i opadł bezsilnie na łóżko wpatrując się w ścianę. Było mi go szkoda. Mieć takiego brata jak ja, to nie lada wyzwanie.
- Przepraszam - powiedziałem w końcu wiedząc, że poprawi mu to humor. - Obiecuję, że nie będę już nigdzie wychodził i...
- Przecież wiesz, że nie o to chodzi.
- Wiem, okej. Po prostu będę bardziej uważał, dobra? - wywróciłem oczami, ale prawdopodobnie nie zauważył. Inaczej już dostałbym w łeb z poduszki. - Obiecuję - dodałem po chwili namysłu.
W odpowiedzi westchnął tylko i ułożył się wygodnie na pościeli. Nie trzeba było być Sherlockiem, by widzieć, że był zmęczony, więc postanowiłem już nic więcej nie mówić. Dopiero po kilkunastu minutach, gdy już miałem pewność, że pogrążył się we śnie, wstałem i chwyciłem czerwony, należący właściwie do mnie, koc i okryłem nim starannie brata, głaskając go przelotnie po włosach. Przecież nie zawsze to ja muszę być tym, który wymaga opieki.
I może i jest starszy, ale tylko o nieco ponad dziesięć minut, więc niech się tak znowu nie rządzi!
Siedząc tak, prawie samotnie, przypomniała mi się piosenka, którą Dean śpiewał dziś w piwnicy. Zerknąłem z ukosa na ciemną szafę i zanim zdążyłem dłużej pomyśleć, wstałem i podszedłem do niej. Wiedziałem, czego chciałem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, gdzie to jest. Wyjąłem prostokątne, metalowe pudełko i wróciłem na miejsce, sprawdzając po drodze, czy Dan na pewno wciąż śpi. Bardzo lubił szybko zasypiać i szybko się budzić.
Chwilę zastanowiłem się, nim je otworzyłem, zdając sobie sprawę, że to chyba jeden z moich gorszych pomysłów w ostatnich dniach. Gorszy chyba nawet od ciągłego umawiania się z moim nosowym oprawcą, a to było już naprawdę coś.
Uchyliłem wieko pudełka i wyjąłem zawartość. Masa zdjęć, kilka kolorowych gumowych bransoletek, różowe okulary przeciwsłoneczne, wianek z uschniętych kwiatów i złożona w kostkę, zapisana od wewnątrz kartka papieru.
To zdecydowanie mój najgorszy pomysł.
Przesunąłem opuszkami palców po papierze fotograficznym, przekładając zdjęcia co kilka sekund. Para, czasami trójka dzieciaków lub nastolatków spoglądała na mnie z radością. Przebiegłem wzrokiem po uschniętych kwiatach, wspominając dzień, w którym powstało z nich to dzieło.
- Och, Jess - szepnąłem przekładając w dłoniach kolejne zdjęcia, coraz szybciej, by po chwili wrzucić je nieelegancko do pudełka i schować twarz w dłoniach. Żałosne wycie rozsadzało mi głowę, a łzy lały się niepowstrzymanie po policzkach.
Spojrzałem na złożoną kartkę i chwyciłem ją niepewnie wiedząc, co czeka mnie, gdy ją rozwinę. Ale zrobiłem to i spojrzałem na krzywe, charakterystyczne tylko dla jednej osoby pismo, w kilku miejscach nieczytelne i splamione wieloma kroplami łez, które niejednokrotnie spadały na nie podczas czytania.
- Dave?
Ignorując zaspany, zdziwiony głos wpatrzyłem się w kartkę papieru. Nie czytałem treści, wystarczyło mi samo patrzenie na zagniecione od nadmiernego rozkładania brzegi, niebieski, zamazany miejscami tusz długopisu i duszę, która utknęła między wierszami i chyba wyjątkowo mocno chciała mi strzelić teraz z liścia w twarz.
Bo treść znałem na pamięć.
- Davey... - poczułem oplatające mnie silnie ramiona i zobaczyłem dłoń wyrywającą mi list. - Obiecałeś mi, że już tego nie wyjmiesz.
Jego pełen zawodu głos wprawił mnie w jeszcze większe poczucie bezsilności i chęć płaczu. Przytulał mnie mocno, mocniej niż zazwyczaj, całował co chwila w czoło i kiwał raz w jedną, raz w drugą stronę, jak małe dziecko.
A ja przytuliłem się i poddałem mu całkiem czując, że w jego ramionach jestem bezpieczny, jak zawsze.
- Dlaczego znów do tego wracasz? - zapytał, gdy udało mi się uspokoić. Przetarłem oczy dłońmi zauważając, że ostatnimi czasy coś sporo udaje mi się płakać. Jak dziecko.
- Sam nie wiem. Dean dziś zaśpiewał naszą piosenkę, wszystko wróciło - zaśmiałem się smutno widząc, jak twarz tężeje mu na dźwięk tego imienia. Ułożył głowę na poduszcze pozwalając mi na wtulenie się w jego ciało. Czasami zachowywał się, jakby był moim chłopakiem, a ja jego dziewczyną, a nie bratem bliźniakiem.
- Musisz w końcu zapomnieć.
- Może nie chcę.
Pociągnąłem lekko za kołnierzyk jego koszulki, wzdychając z bezsilności. Słyszałem dochodzące z parteru śmiechy, zwiastujące przybycie rodziców do domu, więc wstałem szybko z łóżka i zagarnąłem rzeczy z powrotem do pudełka.
- Chyba jednak chcę - powiedziałem twardo patrząc na Danny'ego i dając mu chwilę na złapanie, o co mi chodzi. - Schowaj to gdzieś. Nie wiem, wyrzuć, jeśli chcesz. Byle daleko stąd - wskazałem kiwnięciem głowy na zamknięte już pudełko i odszedłem w stronę łazienki, zamykając drzwi z cichym trzaskiem.
Zatrzymałem się dopiero przed lustrem, opierając dłonie na krawędziach umywalki i walcząc z cisnącymi się po raz kolejny do oczu łzami. Podjęcie decyzji o pozbyciu się jedynych pamiątek, które pozostały mi po dawnej przyjaciółce było dla mnie niesamowicie trudne. I liczyłem się z konsekwencjami. Nigdy więcej jej nie zobaczę.
Jessicę znałem od dziecka, była moją prawdziwą przyjacielską miłością. Rozumiała mnie prawie tak samo dobrze, jak Dan, była dla mnie oparciem zawsze i wszędzie. Tylko ona słyszała mój śpiew, tylko ona wiedziała jak brzmi mój głos i co potrafię nim zrobić. Ona jedyna, pierwsza i ostatnia, nawet Daniel nie miał pojęcia. Przeżyliśmy razem prawie dekadę.
A potem zabiła się zostawiając mi jedynie kilka uschniętych kwiatków, które kiedyś były zaplecionym przez nas wiankiem, i jakiś pierdolony liścik, w którym pisała, że mnie kocha. Niech cię szlag trafi, egoistko.
Spojrzałem w lustro i rozpłakałem się po raz kolejny dzisiaj. Bo to ja byłem egoistą. To ja zawiniłem nie widząc, że dzieje się z nią coś złego. I tego, że mnie kocha. Pierdol się, Dave. Jesteś żałosny.
Nie pierwszy raz tak się czułem i nie pierwszy raz wyłem z rozpaczy stojąc przed lustrem. I wiedziałem, że za godzinę będę wciąż uśmiechniętym Dave'm, który nie pamięta, dlaczego tak naprawdę nie przychodził do szkoły, choć uparcie wymawiał się faktyczną chorobą.
Wykrzywiłem usta w nieco upiornym uśmiechu i odkleiłem się od umywalki, przecierając oczy.
- Wszystko w porządku, skarbie? - Wiedziałem, że nie wszedł do środka, by pozwolić mi na odrobinę prywatności i możliwość dojścia do siebie. Rozumiał mnie bardziej, niż ja sam siebie.
- Tak. Chcę się tylko wykąpać.
***
- Dan? Ja nie idę dziś do szkoły, o co ci chodzi? - mruknąłem, przekręcając się na drugi bok. Nie mogłem zasnąć do trzeciej w nocy, a ten głupek tak po prostu mnie budzi i...
- Dave. Jest czwarta. Wróciłem już ze szkoły. Nie odpisywałeś na wiadomości, umierałem ze strach - westchnął siadając na skraju łóżka. Och, to by wiele wyjaśniało. Dioda mojego telefonu faktycznie podejrzanie mrugała. - Już ci lepiej?
Przez chwilę starałem się przyswoić ten nadmiar informacji, którym poczęstował mnie bliźniak, aż w końcu zrozumiałem, o co mu chodziło.
- Nie mówmy o tym - poprosiłem. - Szlag, chyba przespałem fryzjera - mruknąłem posępnie unosząc się do siadu.
- Dobrze, że nie przespałeś się z fryzjerem. Wtedy byłoby gorzej - mrugnął do mnie i wstał, rzucając plecak w kąt i zapewne nie mając zamiaru podnosić go aż do niedzielnego wieczoru. Zaśmiałem się lekko i wstałem z łóżka przeciągając się. Dziś zdecydowanie miałem lepszy humor niż wczoraj, a na dodatek byłem wyspany po wsze czasy.
Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz cokolwiek jadłem, więc, czując uporczywe wołanie żołądka o posiłek, zbiegłem po schodach, by zakosić z kuchni coś, co nadawałoby się do schrupania i nie spowodowało u mnie odruchu wymiotnego.
- Uważaj jak leziesz - warknął Justin mijając mnie przy wejściu do kuchni, a ja wywróciłem oczami i wystawiłem mu język, czego, mam nadzieję, nie widział. Kiwnąłem głową Alexowi, siedzącemu przy stole z kubkiem czegoś, zapewne, bardzo pysznego (tylko on potrafił zrobić tak cudowną, karmelową kawę) i zgarnąłem z miski jabłko, siadając na blacie. Zajęło mi to sporo czasu, zważają na mój krasnoludkowy wzrost.
- Co czytasz? - zapytałem zerkając na książkę, którą trzymał w dłoni, czyli nieodłączny element jego codzienności. Naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego ten facet woli siedzieć tutaj i pracować w kawiarni, zamiast iść na studia, które skończyłby praktycznie bez kiwnięcia palcem.
- Nic ambitnego. Christie, Po pogrzebie - odparł biorąc solidny łyk zawartości kubka. - Jak się czujesz? Gdy wróciłem, to spałeś.
- Dobrze. Wchodziłeś mi do pokoju? - warknąłem z udawaną wściekłością, by po chwili parsknąć śmiechem. - Chyba mnie nie dotykałeś, co nie? Po tobie bym się nie spodziewał, ale kto wie...
Alexander westchnął tylko i pokręcił głową, tworząc nieodgadnioną minę. Zerknąłem na wyświetlacz komórki, którą wyjąłem z tylnej kieszeni spodni i ze smutkiem stwierdziłem, że nie dostałem żadnej wiadomości od Deana. A po chwili miałem ochotę sam siebie spoliczkować za bycie smutnym z takiego powodu. Przecież... Boże, znamy się kilka dni, a on wczoraj dość dosadnie uświadomił mi, że nie za bardzo ma ochotę na mnie patrzeć. Tuż po tym, jak pokazał mi, że jednak ma ochotę.
On jest jeszcze bardziej skomplikowany niż ja, ewidentnie.
- Czekasz na wiadomość od dziewczyny? - nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy ciemnowłosy pół mężczyzna (jak miałem w zwyczaju go nazywać) wszedł do kuchni i stanął przede mną. - Czy chłopaka? Jak mu było? Dean?
- Powaliło cię? - mruknąłem czując jak twarz zaczyna mnie piec. Głupek, totalny kretyn.
- No jak to? Przecież w szpitalu powiedział lekarzowi, że jest twoim chłopakiem - zaśmiał się głośno, zwracając na siebie również uwagę Alexa, który z przekornym uśmieszkiem zatrzasnął książkę i usadowił się wygodniej, wsłuchując w rozmowę. A ja zdrętwiałem. Że co on powiedział? Popierdoliło go? Nie mógł powiedzieć, że jest moim bratem? Mam ich tylu, że nikt by się nie zorientował. - Tak mi się zdawało, że Luke ci o tym nie wspomniał.
Spuściłem głowę w dół, zakrywając włosami czerwone policzki i zeskoczyłem z blatu.
- Muszę iść - mruknąłem posępnie i wyszedłem szybkim krokiem, odprowadzany głośnymi śmiechami braci.
Poczułem ukłucie w sercu, na pewno nie spowodowane chorobą (może jednak?) i, gdy dotarło do mnie, o czym właśnie pomyślałem, poczerwieniałem jeszcze bardziej.
Zaczyna mi odbijać.
Zażenowany wszedłem do pokoju i wyrzuciwszy ogryzek jabłka do kosza na śmieci, rzuciłem się na łóżko z rezygnacją.
- Co ci? - Dan zerknął na mnie z ukosa. - Coś się stało?
- Chyba miłość - odparłem, zanim zdążyłem się powstrzymać, a moją twarz prawdopodobnie zalała czerwień, jaka jeszcze nigdy nie zagościła na niczyjej twarzy.
DEAN
Od dziesięciu minut chodziłem od jednego do drugiego kąta pokoju i usilnie starałem się nie chwycić w dłonie telefonu i nie napisać do dzieciaka choć jednej, krótkiej wiadomości. Zaczynałem zastanawiać się, czy nie była to już przypadkiem obsesja i czy nie powinienem zacząć się jakoś leczyć.
Kopnąłem wściekle w ramę łóżka i zakląłem pod nosem, czując szybko rozprzestrzeniający się ból. Niech to szlag, że jeszcze przez niego trafię do szpitala ze złamanym palcem.
Opadłem bezsilnie na łóżko starając się rozmasować bolące miejsce. To on powinien mi teraz masować, a nie... Kurwa mać, nawet to zabrzmiało dwuznacznie. I jak nigdy by mnie to nie dotknęło, tak teraz, gdy myślę o nim...
Niemożliwe.
Dean Masterson nigdy się nie zakochuje.
Przygryzłem mocno wargę i złapałem w dłonie telefon, wybierając odpowiedni numer.
- Cześć - rzuciłem, gdy odebrał po kilku sygnałach. - Masz ochotę się spotkać?
- Jasne - usłyszałem w odpowiedzi pełen ekscytacji głos. - Czekałem, aż w końcu zadzwonisz, albo chociaż odbierzesz telefon. Podobało ci się ze mną, co?
Prychnąłem ledwo zauważalnie, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
Z nim na pewno byłoby mi lepiej.
Skrzywiłem się.
- Tak, było okej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz