18.07.2018

"Little Boy" rozdział 4 "Ten gorszy dzień"

- Kurwa - zawyłem żałośnie i opadłem na szkolną ławkę rozkładając ręce i uderzając boleśnie głową. Skrzywiłem się jeszcze bardziej.
Od drugiej lekcji dokuczał mi potworny ból głowy, nie wiadomo czym spowodowany (nie, nie uderzaniem w ławkę). Dan stwierdził, że to głupota, a ja, nie do końca kontaktując, po prostu przyznałem mu rację.
Za kilka minut rozpoczynał się angielski, jedna z nielicznych lekcji, które odbywałem bez upierdliwego towarzystwa braciszka. Poczułem jak ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię. Uniosłem lekko wzrok, a moim oczom ukazała się zaniepokojona twarz Josha.
- Wszystko dobrze? Nie wyglądasz najlepiej... - nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź odsunął stojące obok krzesło, rzucił torbę na podłogę i usiadł podpierając się na dłoni, by lepiej mnie widzieć. Delikatny strach nadal nie schodził z jego twarzy, a mina wskazywała, że był przygotowany, by w każdej chwili dzwonić po pogotowie.
- Wszystko okej - skłamałem uśmiechając się szeroko. Zauważyłem, jak odetchnął z ulgą.
- Mam pytanie, bo męczy mnie ono już od wczoraj - zaśmiał się dźwięcznie powodując u mnie delikatny dreszcz. Miał ładny śmiech. - Nosisz soczewki? Wiesz, nie obraź się, czy coś, ale...
- Nie noszę. Moje oczy są zjebane - prawie tak samo, jak moje dzisiejsze samopoczucie. Dodałem to w myślach, by nie stwierdził, że jestem jakimś psychicznym dzieckiem emo.
- Są zajebiste, stary! - Prawie zakrztusiłem się własną śliną, gdy nazwał mnie "starym". To było tak męskie określenie, że nawet ja widziałem, jak bardzo to do mnie nie pasuje. Zaśmiałem się odgarniając ciemne kosmyki, które uwolniły się z koka. Patrząc przez pryzmat ich długości było to prawie, że niemożliwe. Jednak, jestem Dave. A Dave potrafi wszystko. Szczególnie, że specjalnie przyciął sobie kilka pasm z przodu (zawsze starannie ukrytych w długich rozpuszczonych włosach), by właśnie tak uroczo i niechlujnie uciekały z kucyka. A, że Dave nie był jeszcze fryzjerem, do najrówniejszych to strzyżenie nie należało.
Poczułem wibracje w kieszeni spodni. Moja pierwsza myśl - Danny stęsknił się za swoim ukochanym, najsłodszym, wręcz najcudowniejszym braciszkiem po pięciu minutach rozłąki i musiał zapytać, czy wszystko w porządku i czy żyję. Dlatego moje oczy otwarły się bardzo szeroko, gdy na przerysowanym ekranie przeczytałem treść otrzymanej wiadomości.
Cześć, Dave, tutaj Dean. W ramach przeprosin chciałbym zabrać cię dziś na kawę? Masz jakieś plany?
Dla pewności przyswoiłem wszystko jeszcze raz i, nie wiedząc co odpisać, po prostu włożyłem telefon z powrotem do kieszeni czarnych rurek (tym razem swoich), wymawiając się dzwoniącym właśnie dzwonkiem.
- Mogę tutaj z tobą siedzieć, nie? Czy czekałeś na kogoś? - Josh postanowił przerwać moje zdumione rozmyślania, które krążyły właśnie w okolicy zielonych oczu poznanego (dosyć boleśnie) niedawno mężczyzny.
- Co...? A tak, siedź, spoko - odparłem wymijający wychwytując jego nieco smutne spojrzenie.
Dzisiejszego lunchu nie udało mi się sobie odpuścić, bo Danny, wykorzystując swoją przewagę siłową, pociągnął mnie mocno w stronę stołówki. I nawet kupił mi jedzenie.
Na SMS od Deana nadal nie odpisałem. Luke uprzedzał, że taka sytuacja może mieć miejsce i ostrzegał mnie przez tym facetem. Z drugiej strony... był bardzo miły. I naprawdę wystraszony, kiedy o mało co nie złamał mi nosa. Ale, cholera, nawet nie wiedziałem, kto to jest!
- Siadasz dziś z nami - oznajmił Dan i poprowadził mnie do stolika, który zajmowała tylko jedna dziewczyna, ta, której zaglądałem do zeszytu na mojej pierwszej w tej szkole matematyce. Veronica? Victoria?
- Martina - wstała i przedstawiła się podając mi rękę. Prawie trafiłem z tym imieniem. - Chyba jeszcze nie mieliśmy okazji oficjalnie się poznać.
- Dave - odparłem przelotnie. - Owszem, bliżej poznałem twój zeszyt od matmy.
- Nie mów mu swojego imienia, Marti - wtrącił mój brat siadając na wolnym krześle i ciągnąc mnie na drugie obok siebie. - I tak je zapomni za dwie minuty.
Spojrzałem na niego z irytacją i wywróciłem oczami, ale po chwili zobaczyłem w jego spojrzeniu to coś. Delikatne zmieszanie, lekki stres, nieokiełznaną radość. I ten pieprzony, ogromny uśmiech na twarzy, który u niego tak uwielbiałem, a który kiedyś przeznaczony był tylko dla mnie.
Mój słodziutki braciszek się zakochał. I nic mi nie powiedział! Czeka nas w domu poważna rozmowa na ten temat. Oj poważna.
Przy stoliku usiadło jeszcze kilka osób, pół pierdolonej drużyny koszykarskiej, a ja zaczynałem czuć się naprawdę nieswojo w ich towarzystwie. Podparłem głowę na dłoni i od kilku minut bez słowa miażdżyłem widelcem jeden i ten sam kawałek czegoś, co chyba było kurczakiem. Czułem na sobie spojrzenia innych, którzy w głowie zapewne mieli kłębowisko zwrotów, jakich chcieliby użyć w stosunku do mnie. I nie były to na pewno komplementy.
- Zjedz już to mięso, bo słyszę, jak krzyczy, żebyś przestał je torturować - odezwał się jakiś potężny brunet siedzący na przeciwko mnie i tak nagle szturchnął mnie dłonią w czoło, że wystraszony wbiłem widelec jeszcze głębiej. Spojrzałem na niego zirytowanym wzrokiem i zauważyłem, jak patrzy na mnie z litością.
- Jestem urodzonym sadystą, Dan nie mówił? - popatrzyłem na brata z udawanym zaskoczeniem i uśmiechnąłem się szeroko, ponownie eksponując niebieski aparat na zębach. Uwielbiałem ten kawałek drucika, dodawał mi co najmniej pięćdziesiąt punktów do bycia uroczym ziemniakiem.
Bliźniak, w akcie zemsty, złapał moją dłoń i wetknął mi widelec z nabitym kawałkiem kurczaka prosto w usta. I niech się cieszy, że na niego nie zwymiotowałem.
- Wyglądasz raczej jak niewyruchana dziewica, a nie sadysta - zakpił jakiś inny napakowany stwór, najwyraźniej nie mogąc dłużej powstrzymać się przed powiedzeniem na głos tego, co od dawna kłębiło się w jego głowie. I w sumie trochę spochmurniałem zdając sobie sprawę, że on ma rację, a ja na siłę staram się zrobić z siebie bossa, którym nie będę nawet za trzydzieści lat, choćbym zapuścił brodę (zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że na twarzy nie mam nawet delikatnego meszku).
Dan, słysząc jego słowa i widząc nagły, chwilowy smutek (który tylko on potrafi zauważyć) wstał i uderzył dłońmi o blat. Wściekłość z niego kipiała, aż dziwiłem się, że para nie wylatuje mu uszami.
- Powiedz tak jeszcze raz do mojego brata, a...
- A co mi zrobisz? Stary, patrz, jak on wygląda. Nadal jestem pewien, że to laska z męskim głosem, a wy wszystkich w chuja robicie... - no i nie dokończył, bo zarobił prosto w nos, prawie jak ja wczoraj, ale zamiast łazienkowych drzwi oberwał pięścią Danny'ego, a to było zapewne jeszcze gorsze.
Typ skrzywił się, a ja momentalnie zerwałem się na nogi i pociągnąłem Dan'a za kaptur bluzy, bo szykował się do kolejnego już ciosu wymierzonego idealnie w stronę szczęki szatyna. Spojrzał na mnie zdziwiony, a po chwili wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Złapał mnie za nadgarstek tak szybko, że ledwo zdążyłem zgarnąć zarzuconą na oparcie krzesła torbę i wyprowadził mnie szybkim krokiem z sali, odprowadzany spojrzeniami innych i cichymi szeptami.
Gdy byliśmy już na końcu korytarza, gdzie w tym momencie przechadzał się jedynie jakiś zbłąkany woźny, Danny zatrzymał się i przytulił do siebie mocno. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż usłyszeliśmy kroki. Przechyliłem głowę, by ujrzeć trzy postacie zmierzające w naszą stronę. Josh, Martina (cholera, zapamiętałem) i ten blondyn, który witał się ze mną wczoraj przed szkołą, Tom. Chyba Tom. Chociaż zważając na moją pamięć, to może nazywać się również Jason.
- Wszystko w porządku? - zapytała Martina, lekko dysząc. Wyglądała na zaniepokojoną, podobnie jak Josh, który stał metr za dziewczyną i blondynem. Czyżby nie za bardzo się lubili?
Dan wypuścił mnie z uścisku i przetarł twarz dłonią, nadal wyraźnie zdenerwowany. Pójście do tej szkoły, to jednak był błąd. Mogłem się spodziewać reakcji Dan'a na wszelkie docinki w moją stronę. Mogłem się też spodziewać, że tutaj nie będzie tak kolorowo, jak w gimnazjum, gdzie, mimo swojego wyglądu, dawałem jakiś wkład w wygrane mecze w kosza. Ale tutaj? Nie ma szans na powodzenie.
- Wszystko okej, Dave? Co się w ogóle stało? - Josh zabrał w końcu głos i wymijając parę znajomych podszedł do mnie i objął ramieniem. To był zwykły, normalny gest, a mnie zrobiło się tak miło, że miałem ochotę zburzyć cały swój mur, rozpłakać się i pokazać światu, że naprawdę jestem małą, płaczliwą pizdą.
- Co ty tu w ogóle robisz? Skąd się znacie? - Danny'emu chyba powróciła mowa i wzrok, bo wpatrywał się w Josh'a zdziwiony, jakby zobaczył ducha.
- Mamy razem angielski. I wuef. I chodzimy razem do klasy, Dan, ciekawe, skąd możemy się znać? - Parsknąłem, chcąc poprawić napiętą atmosferę chociaż odrobinę. Chyba mi się nawet udało, bo chyba - Tom uśmiechnął się, swoim gestem pociągając za sobą blondynkę i Josh'a, który w końcu mnie puścił.
- Chodźmy stąd. Zaraz hołota zacznie wychodzić ze stołówki - Martina pociągnęła nas w stronę drzwi wyjściowych i po chwili siedzieliśmy na ławeczkach ustawionych dookoła boiska do gry w kosza i siatkówkę. Naciągnąłem rękawy bluzy nieco bardziej. Wiatr był dziś całkiem mocny, a ja nie zabrałem kurtki, w efekcie czego, miałem na sobie tylko czarną bluzę z kapturem. Tak, znowu czarną. Nie, nie tą samą, co wczoraj. Ta dzisiejsza miała na sobie kilkadziesiąt małych zarysów kotów.
Oparłem głowę o ramię Daniela i przymknąłem oczy. Lekko się zatrząsłem. Poczułem, jak czyjaś dłoń zsuwa moją niebieską gumkę z włosów, które opadają falami na plecy, ramiona i przy okazji wszystko dookoła.
- Będzie ci cieplej - brat pogłaskał mnie po głowie. Wiedziałem, że gdyby on sam wziął dziś kurtkę, na pewno by mi ją oddał.
- O szlag - usłyszałem głos Martiny, który przepełniony był podziwem i zazdrością. - Ale masz włosy, wcześniej nie było widać, że są takie długie! Jak udało ci się takie wyhodować, myślałam, że to niemożliwe!? Co z nimi robisz? Jak pielęgnujesz?
- Myję je - zaśmiałem się głośno i spojrzałem na nią. I całą resztę. Przyszli do nas, gdy wybiegliśmy z sali. Zapytali, czy wszystko dobrze, zainteresowali się. I w głębi serca wiedziałem, że Dan jest tak samo zdziwiony, jak ja. Nie spodziewał się, że ktoś może interesować się mną. Nawet w gimnazjum każdy miał w dupie mnie, jeśli nie chodziło akurat o rozgrywki.
Kiedy trafiłem do szpitala faktycznie chcieli, żebym przyjechał jeszcze na mecz, mając totalnie głęboko w poważaniu to, że nie mogłem za bardzo nawet wstać z łóżka. Tylko Jessica się wtedy naprawdę martwiła, ale nie miałem siły teraz o niej myśleć, więc skierowałem swoje zastanowienia na inne tory.
- Dave... - zaczął blondyn, odzywając się po raz pierwszy. Uniosłem zdziwiony wzrok. - Jesteś... spoko.
Starałem się nie wybuchnąć śmiechem, chyba podobnie, jak mój brat. Ale mimo wszystko, to krótkie zdanie bardzo podniosło mnie na duchu. No ej! Ktoś uważa, że jestem spoko!
- A wy jesteście uroczy. Danny, to takie piękne, jak troszczysz się o brata! Jesteście do siebie tacy podobni, oczywiście Dave wygląda trochę bardziej... - tutaj lekko się zmieszała w swoim monologu, ale chyba jednak zdecydowała się powiedzieć dokładnie to, co myślała. - ...dziewczęco. Wybacz... Uwielbiam patrzeć na takie kochające się rodzeństwo. Ja z moją siostrą ciągle drzemy koty i...
I dalej nie chciało mi się słuchać, bo dziewczyna nawijała, jak nakręcona. W dodatku poczułem, że dzwoni mi telefon, więc uśmiechnąłem się do niej przepraszająco, czego chyba nawet nie zauważyła i odszedłem kawałek, odbierając.
- Halo?
- Dave? Cholera, dostałeś SMS'a do Deana? Odpisz mu, bo ten chuj nie da mi spokoju do końca życia. Zgódź się, powiedz, że nie możesz, bo ratujesz dzisiaj świat o czwartej, ale ODPISZ! - wydarł się do słuchawki, a ja przypomniałem sobie o ciemnowłosym łamaczu nosów.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, rozłączył się. Wywróciłem oczami, wyświetliłem ponownie wiadomość od Dean'a i odpisałem krótko.
Może być dzisiaj o 17:30, jeśli ci pasuje.
Zanim zdążyłem schować komórkę z powrotem do kieszeni, otrzymałem odpowiedź. On cały dzień czekał na wiadomość, czy co?
Świetnie! Przyjdę po ciebie!
W co ja się wpakowałem?

Gdy poinformowałem Dan'a a moim wyjściu z mężczyzną był jednocześnie wściekły, zaskoczony, zmartwiony, przestraszony i może odrobinkę szczęśliwy, że w końcu gdzieś wyjdę.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wszystkim? Boli cię nos? - zaczął dotykać mojej twarzy, jak nawiedzony. Mocno trzasnąłem mu po łapach swoją własną ręką i pstryknąłem go w nos, jak on miał w zwyczaju robić to mnie.
- Nie, ciołku. Wszystko okej. Lepiej ty się tłumacz, dlaczego nie wiedziałem nic o tobie i Martinie.
Telefon, który trzymał akurat w ręku spadł z głuchym łoskotem na panele. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale po chwili się zreflektował i, zapewne sądząc, że nie ma po co kłamać, bo i tak się wszystkiego dowiem, westchnął podnosząc IPhone'a, który chyba tylko cudem się nie rozwalił, i usiadł na skraju mojego łóżka. Usadowiłem się obok i lekko dotknąłem jego pleców.
- Co jest, Danio? - zaśmiał się na dźwięk mojego ulubionego zdrobnienia, zatrzymywanego zawsze na właśnie takie okazje, jak ta teraz.
- Nie mówiłem ci, bo... ech, nic z tego nie będzie. Wprawdzie nie ma chłopaka, ale nie jest mną zainteresowana, zresztą widziałeś...
- Widziałem, że za tobą przybiegła, by sprawdzić, czy wszystko okej. Chyba jednak trochę jej na tobie zależy - pogłaskałem go po plecach i mocno objąłem ramieniem.
- Przybiegła, bo jesteśmy przyjaciółmi. I lubi ciebie, podobasz jej się - westchnął, a głos lekko mu się podłamał. Zacząłem się śmiać, jak opętany przez demona śmiechu.
- Żartujesz? Widziałem, jak na ciebie patrzyła. Jak to schrzanisz, to cię zabiję. Masz do niej zadzwonić i umówić się na kawę. Ciastko. Wino, łóżko, nie wiem, co ona lubi - nawet, jeśli nie udało mi się go przekonać (chociaż sądzę, że mnie posłucha), to chociaż poprawiłem mu humor.
- Kocham cię, Dave - mruknął przytulając się do mnie mocno.
- A ja ciebie, Dan.
Słysząc dzwonek do drzwi niechętnie wstałem z kanapy w salonie i podszedłem do nich. Przejrzałem się jeszcze w lustrze, poprawiając włosy, które postanowiłem dzisiaj pozostawić rozpuszczone i otworzyłem.
- Hej - przywitał się zielonooki z promiennym uśmiechem na twarzy. Był wysoki, bardzo wysoki, o ponad głowę wyższy ode mnie (co w zasadzie nie było jakimś cudem), umięśniony, co wyraźnie zaznaczała jego czarna koszula, wystająca spod czarnej bluzy, która opinała się lekko na jego klatce piersiowej, i zapewne był ogromnym magnesem na laski. o, tak.
- Cześć - przywitałem się. Czułem się z nim, jak dziecko przy swoim ojcu. W dodatku bardzo małe, chuchrowate dziecko.
- Idziemy? - przez chwilę się zawahałem się i zastanawiałem, czy aby na pewno nie udać choroby żołądkowej i nie wrócić do bezpiecznego pokoju. Zrezygnowałem jednak, bo byłoby mi głupio. Facet tak się starał zadośćuczynić mi za ten stłuczony nos, że nie mogłem odmówić. W dodatku był całkiem przyst... Co, do chuja?
- Idziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz