Kucał przede mną tak męski mężczyzna, że przed nim sam mógłbym uklęknąć i powiedzieć, że jestem dziewczynką z krwi i kości. Spoglądał na mnie ze zmartwieniem zielonymi oczami, a na jego twarzy malował się smutek.
- Dlaczego ja zawsze muszę rozjebać albo coś, albo kogoś? - Miałem wrażenie, że powiedział to bardziej do siebie niż do mnie. Po chwili otworzył szerzej oczy i lekko zakłopotany dodał - znaczy, rozwalić. Tamtego nie słyszałeś.
Wybuchnąłem tak niepohamowanym śmiechem, że nie przeszkadzała mi nawet stróżka krwi, która zaczęła cieknąć z mojego nosa. Ale jest plus. Powiedział "słyszałeś", więc zauważył we mnie jakąś męską cechę. Ciekawe jaką?
Mężczyzna (lub dość wyrośnięty chłopak, w co raczej nie wierzyłem) wyglądał na jeszcze bardziej spanikowanego niż wcześniej. Zdenerwowany przeczesał dłonią starannie nieułożone włosy, które sterczały w wiele stron (co jednak dodawało mu nieco uroku). Zauważyłem, że nieco dłużej zatrzymał wzrok na moich oczach.
- Uderzyłem cię bardzo mocno? W głowę też dostałeś? Krew ci leci...
- Nic mi nie jest. - Odezwałem się w końcu rozbawiony. Przetarłem twarz rękawem bluzy (dobrze, że nie miałem już na sobie białej bluzy Dan'a, bo zostałbym powieszony za tego fiuta nieco szybciej, niż przewidywałem). Podniosłem się z podłogi lokalizując na panelach telefon, który upuściłem w momencie, w którym zostałem tak wrednie potraktowany przez gościa. Ze smutkiem zauważyłem niewielką rysę na ekranie.
- Odkupię. - Powiedział od razu nieznajomy łamacz nosów i chciał zabrać mi telefon, by zobaczyć jego markę. Serio? Odkupi? Smartfon, który kosztuje niekiedy jedną całą wypłatę normalnego człowieka?
- Spokojnie, to szkło hartowane. - Skłamałem i szybko schowałem telefon do kieszeni spodni, by nie zauważył tego, czego nie powinien. - Dave. - Wyciągnąłem dłoń w jego stronę przedstawiając się. No skoro już i tak przywalił mi drzwiami prosto w twarz, to chyba powinien znać moje imię, nie?
- Dean. - Odpowiedział identycznym gestem uśmiechając się lekko. To był ten moment, w którym zrobiło się już nieco niezręcznie. Szczególnie, że musiałem mocno odchylać głowę do tyłu, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Stary, utopiłeś się w tym kiblu? - Usłyszałem głos Luke'a dochodzący z salonu i zaśmiałem się. Dean spojrzał z politowaniem w stronę schodów i pokręcił głową.
- Ile masz lat? - Zapytał mnie zupełnie ignorując nawoływanie mojego brata. Widziałem, że to pytanie dręczyło go od samego początku.
- Siedemnaście. - Odparłem wyczekując jego reakcji. Chyba lekko się zdziwił, ale nie powiedział nic.
- Wracam do nich, bo zaraz zaczną mnie szukać. Jeszcze raz przepraszam. - Odwrócił się i odszedł zostawiając mnie samego z krwią rozmazaną na twarzy, dziwną miną i jakimś wewnętrznym bliżej nieokreślonym smutkiem.
Siedziałem na łóżku z, zapewne, dosyć nietęgą miną i obracałem w dłoniach lekko zarysowany telefon. Nos nadal mnie bolał, ale chociaż udało mi się zmyć z twarzy krew, która podczas tej krótkiej rozmowy z Dean'em zdążyła już zaschnąć. Patrząc wcześniej do lustra z niepowstrzymaną radością stwierdziłem, że nie jest złamany.
Białe, aczkolwiek obklejone (nieco niepokojącymi) plakatami drzwi otworzyły się i do środka wszedł Danny z dwoma talerzami spaghetti, które, jak zakładałem, ugotowała mama (co jak co, ale mój bliźniak mistrzem w gotowaniu nie był).
- Proszę. Smacznego. - Położył jeden z talerzy na stoliku obok mojego łóżka i wolną już ręką poczochrał mnie po włosach. Jęknąłem przeciągle patrząc na niego z niemą prośbą w oczach. - Nie rób takich oczu. Masz wszystko zjeść, bo zabiorę ci telefon.
- Bierz! - Zawołałem unosząc urządzenie do góry. - Weź wszystko, tylko nie każ mi tego jeść... Proszę?
Dan westchnął zirytowany, odłożył swoje danie na stolik po drugiej stronie pokoju, który wyglądał identycznie, jak mój i podszedł do mnie siadając na skraju łóżka. Zmartwienie miał wypisane na twarzy.
- Davey... - zaczął, a ja skrzywiłem się. Gdy mówił do mnie w ten sposób serce mi wymiękało. - To ja cię proszę. Co ty dzisiaj zjadłeś? Jabłko? Zjadłeś je w ogóle?
Kiwnąłem niepewnie głową widząc, że czekał na odpowiedź. Ukrył twarz w dłoniach, po czym spojrzał na mnie jeszcze czulej, niż wcześniej. Skuliłem się lekko.
- Ale ja... ja przecież dobrze się czuję. Nie jestem głodny, po prostu, to nic dziwnego i...
- Jakie nic dziwnego, kurwa? Ostatni posiłek, jaki zjadłeś to pierdolone nuggetsy z McDonald's wczoraj po południu i to tylko dlatego, że cię do tego zmusiłem. Nie wkurwiaj mnie gadaniem, że nie jesteś głodny. - No to zdenerwował się na dobre. Posłusznie przysunąłem się do stolika i zacząłem powoli wsuwać makaron z sosem brudząc przy tym, oczywiście, pół twarzy.
Najwyżej zwrócę wszystko, gdy nie będzie patrzył.
Danny pokiwał z aprobatą głową i podchodząc do swojego łóżka zajął się jedzeniem i przeglądaniem internetu co chwila śmiejąc się z jakiegoś arcyzabawnego obrazka.
To nie tak, że miałem jakąś anoreksję. Nie. Nigdy nie lubiłem jeść, może też przez to byłem taki chudy. Głód często przychodził dopiero po dwóch, trzech dniach niejedzenia, lub wsuwania jednego jabłka, czy banana na dzień. Nie potrzebowałem tego, by dobrze się czuć i żyć, również bardzo wkurzało mnie, gdy ktoś próbował wciskać mi jedzenie na siłę. Niestety, Dan był osobą, która nie dawała za wygraną, chyba, że zaczynałem płakać. Wtedy odpuszczał.
Dotarłem do połowy dania mając wrażenie, jakbym zaraz miał zwymiotować. Położyłem się więc na plecach wpatrując się w sufit i nucąc cicho przypomnianą sobie melodię. Zagryzłem lekko kolczyki w wardze i zamknąłem oczy.
- Masz sos na twarzy. - Usłyszałem cichy chichot i poczułem dotyk ciepłej dłoni niedaleko ust. Uśmiechnąłem się delikatnie. - Dlaczego ty zawsze musisz się tak wszystkim ubrudzić?
Materac, na którym leżałem ugiął się pod ciężarem siadającej na nim osoby.
- I tak mnie kochasz. - Wystawiłem język, ukazując kolejny, tkwiący w nim kolczyk i otworzyłem oczy. Danny pstryknął mnie w nos i położył się tuż obok.
- I tak cię kocham. - Przełożył rękę nad moją głową, a ja bezproblemowo mogłem się do niego przytulić. Ułożyłem głowę na jego klatce piersiowej i od razu poczułem jego dłoń na swojej głowie. Wcześniej, w łazience, zdążyłem pozbyć się koka, więc mógł głaskać mnie do woli. - Nie zjesz więcej?
- Nie chcę. Dobrze? Już i tak zjadłem dużo. - Ścisnąłem go mocniej i przełożyłem nogę nad jego kończynami.
- Widzę. Jestem z ciebie dumny, kocie. - Kopnąłem go lekko słysząc tą dziwnie uroczą ksywkę, którą nadał mi, gdy kupiłem sobie bluzę z uszatym kapturem. On tylko zaśmiał się i objął wolną ręką.
Gdy otworzyłem oczy w pokoju było jakoś dziwnie ciemno. Uniosłem zdziwiony głowę napotykając roześmianą twarz brata, który nadal mnie do siebie przytulał.
- Obudziłeś się? To dobrze, bo trzeba ogarnąć zadanie z matmy. - Pstryknął mnie lekko w nos i usiadł, podnosząc przy tym i mnie.
- Która jest godzina...?
- Ósma. Spałeś... dość sporo. Obudziłem się godzinę temu, ale nie chciałem cię budzić. Sen ci się przydał. - Pogłaskał mnie czule po głowie i wstał z łóżka kierując się do toalety.
Mój brat, to skarb w czystej, diamentowej postaci. Mimo, że to nadopiekuńcza, wielka kluska, która nie puściłaby mnie pewnie samego do publicznej toalety w obawie, że ktoś mnie tam zgwałci, jest to mój najlepszy przyjaciel. Nie mam pojęcia, co zrobiłbym bez niego. Choć często oboje wyzywaliśmy się w żartach od kutasów, to kochaliśmy się jak nikt.
Mimo, że nasza relacja mogła wydawać się dla innych bardziej niż dziwna, żaden z nas nie miał z nią najmniejszego problemu. Gdy miałem gorszy dzień (a miałem takich chyba więcej niż dobrych), on zawsze mnie przytulał, często ze mną spał, czasami również przychodziłem do niego w nocy, żeby mnie przytulił. I w drugą stronę działało to tak samo. Z tym, że raczej Dan nie miał potrzeby przytulania się do mnie i wypłakiwania, gdy było mu źle. No może poza tą chorą akcją, gdy rzuciła go jedna z jego dziewczyn. Przez SMS'a. Pisząc mu, że jest w ciąży z jego najlepszym, jak na tamten czas, kumplem. W dodatku czternastoletnia dziewczyna. Głupia, mała kurwa.
Rozprostowałem ręce, a gdy Danny wrócił z łazienki sam do niej wszedłem i postanowiłem wziąć prysznic, bo, w zasadzie, wypadałoby zmyć z siebie ten dzisiejszy deszcz. I nawet udało mi się nie zwrócić zjedzonego wcześniej obiadu.
Z ręcznikiem owiniętym wokół bioder (w zasadzie zawijałem go chyba już tylko z przyzwyczajenia, bo Dan zawsze paradował nago) wszedłem z powrotem do pokoju. Widząc, że Danny chyba nie wytrzymał czekania na mnie i ponownie zasnął, tym razem już na swoim łóżku, ubrałem się w bokserki z podobizną kota na samym środku i koszulkę, przykryłem go kocem, a sam usiadłem przy biurku. Wyjąłem z plecaków zeszyty - Dan'a i mój, książkę oraz długopis i zacząłem rozwiązywać zadane ćwiczenia w obydwu kajecikach naraz.
Też byłem dobrym bratem, nie?
Nazajutrz obudził mnie spanikowany głos Danny'ego.
- Wstawaj, Dave, zapomnieliśmy o tym pieprzonym zadaniu, jeśli znowu dostanę pałę, to siedzę z matmy jak nic. - Warknął na mnie, rzucając mi czystymi (mam pierdoloną nadzieję) bokserkami prosto w twarz. - Czemu mnie nie obudziłeś?
- Uspokój się, kreweto. - Odparłem nie do końca wiedząc, co się dzieje. - Zrobiłem ci to zadanie, ale skoro wolisz, bym następnym razem cię budził, to nie ma problemu. Po drugie, jest październik, a ty się martwisz, że z matmy siądziesz?
Dan zastygł z jedną skarpetką w małe dinozaury w ręku i wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Przepraszam... Dziękuję. - Westchnął i usiadł. Zaśmiałem się patrząc na jego stopę. Poprowadził zdezorientowany wzrok w tę samą stronę i wywrócił oczami z irytacją, gdy zauważył, że wzór na skarpetce chyba jednak się nie zgadza.
Wychodząc z domu pożegnaliśmy się tylko z braćmi, bo rodziców już nie było. Wymknąłem się szybciej, by Dan nie zauważył, że znów nie wziąłem nic do jedzenia. Swoją drogą, nauczyłem się, że lepiej nie zostawiać napoczętego spaghetti tuż przy swoim łóżku. Nieprzyjemny widok.
Gdy Danny zgarniał z kuchni jedzenie, jakie tylko się dało, a ja zakładałem buty, do przedsionka wszedł Luke i zamknął drzwi zachowując się... dosyć nerwowo. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Słuchaj, Dave... Chyba poznałeś wczoraj Dean'a, nie? - Spuściłem głowę z zażenowaniem przypominając sobie wczorajszą mało przyjemną sytuację i jeszcze mniej przyjemny ból nosa. Kiwnąłem niepewnie głową.
- Błagał mnie wczoraj, bym jeszcze raz cię przeprosił i... podał mu twój numer, bo chce zabrać cię na kawę w ramach zadośćuczynienia, jak to nazwał, za rozwalony nos. - Mruknął mój, chyba niezbyt zadowolony z obrotu sytuacji, brat. Gdy dotarło do mnie, co powiedział, szybko uniosłem głowę.
- Dałeś mu?
- Tak... Przepraszam no! - Zawołał, gdy zacząłem okładać go pięściami (choć patrząc na moją zabójczą siłę, raczej wiele nie poczuł). Cholera, wie przecież, że mojego numeru byle komu się nie daje! Chociaż... Zaprzestałem uderzania, bo się zmęczyłem.
Ten Dean w sumie wcale nie wydawał się taki zły. Wywróciłem oczami. Jakoś wątpię, że zostaniemy kumplami, ten facet jest pewnie tak stary jak mój brat.
- Po prostu... Uważaj na niego. - Gdyby brwi mogły latać, moje już by spierdoliły.
- Jak to "uważaj"? To chyba twój kumpel, nie?
- Tak, ale... Jest nim od niedawna, nie znam go tak, jak reszty. Dobrze wiesz, że z nimi trzymam się od kilku lat. A Dean, on... Och, po prostu się o ciebie martwię, Dee. - Westchnął i przytulił mnie mocno do siebie. Okej, chyba zacznę mieć dość przytulania. Ludzie, nie mam dziesięciu lat, nie?
Przez całą drogę od przystanku do szkoły rozmyślałem nad słowami brata. Niby czemu miałbym na siebie uważać? Okej, może nie zna tego typa bardzo dobrze, ale, cholera, raczej nie jest to jakiś zboczony pedofil i nie zaciągnie mnie w krzaki. Chyba. Parsknąłem śmiechem, na co Danny spojrzał na mnie z niepokojem.
- Daan... - Zacząłem przeciągając samogłoskę. Coś sobie przypomniałem. - Bo ja zapomniałem wziąć wczoraj wieczorem leki.
Mój brat zatrzymał się momentalnie, aż się przestraszyłem.
- Jak to zapomniałeś? Dziś rano wziąłeś? Coś cię boi? Źle się czujesz? - Nawał pytań, jakim mnie nawiedził stworzył mi z mózgu jedno wielkie tornado.
- Wszystko okej, dzisiaj wziąłem. Tylko wczoraj jakoś o tym nie pomyślałem, przepraszam. - Zrobiłem skruszoną minę, po czym wyszczerzyłem się eksponując aparat na, prawie całkiem prostych już, zębach. Dan wywrócił oczami.
- Będę miał cię na oku dzisiaj... - jakbyś, cholera, kiedyś nie miał. - Jeśli coś będzie się działo masz mi od razu powiedzieć. Mi albo nauczycielowi, gdyby mnie nie było w pobliżu, rozumiesz?
Kiwnąłem głową w celu potwierdzenia i skocznym krokiem ruszyłem do szkoły, słysząc na sobą głośny śmiech brata. Byłem dziwnie szczęśliwy, ale nie udało mi się, jak dotąd poznać powodu.
Cóż. Dzień jeszcze młody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz