18.07.2018

"Little Boy" rozdział 2 "Stowarzyszenie zmokniętych kurczaków"

Kiedy sfrustrowany usiadłem do ławki obok równie sfrustrowanego Danny'ego oparłem głowę na rękach i pogrążyłem się w głębokim rozmyślaniu nad sensem mojego życia. Bo nie byłem cholerną dziewczyną! Niech ich wszystkich szlag trafi.
Nie słuchałem zupełnie tego, co miała do powiedzenia matematyczka. I tak nie miałem pojęcia na jakim etapie z materiałem są, bo nie chciało mi się w domu przeglądać zeszytów brata. Tak czy siak, zapewne ten temat umiałem.
- Panie Jensen, może zamiast spać wykaże się pan zdolnościami matematycznymi i zastąpi pana Stevensa, który jak zwykle nie potrafi złapać nawet kredy do ręki, i rozwiążę na tablicy przykład, który tłumaczyłam przez dwadzieścia minut lekcji? - Usłyszałem tuż po tym, gdy poczułem mocne szturchnięcie w ramię. Uniosłem głowę i spojrzałem na brata, a po chwili na nauczycielkę.
- Ja? - Uniosłem brew w górę. O co w ogóle chodzi?
- Jasne, że ty. Twój brat przynajmniej stara się patrzeć w tablicę, choć jego wzrok jest dziś wyjątkowo tępy. - Mruknęła szatynka na co Dan posłał jej mordercze spojrzenie.
Wstałem niepewnie z krzesła odprowadzany smutnym spojrzeniem bliźniaka, lecz zamiast podejść od razu do tablicy zatrzymałem się przy ławce jednej z dziewczyn i zerknąłem na nią z uśmiechem, który niepewnie odwzajemniła i przyciągnąłem jej zeszyt lekko w swoją stronę, by zobaczyć, co my, do cholery, w ogóle robimy.
Złapałem w końcu kredę w dłoń i z cichym westchnieniem zacząłem pisać na tablicy rozwiązanie zauważając, jak z każdą sekundą szyderczy uśmiech nauczycielki znikał z jej twarzy.
- Dobrze? - zapytałem odkładając kredę i otrzepując dłonie z jej prochu założyłem dłonie na piersiach. Wpatrywałem się w nią niewinnym, aczkolwiek tryumfalnym spojrzeniem, uśmiechając się lekko. Ta machnęła tylko ręką i pokręciła głową.
- Siadaj.
Wyszczerzyłem przyozdobione aparatem z niebieskimi gumeczkami zęby i wróciłem do ławki napotykając spojrzenie brata, który kręcił z litością głową. Mrugnąłem do niego i usiadłem na moje wcześniejsze miejsce.
Zważając, że moją kolejną lekcją było wychowanie fizyczne, oczywiście razem z Dan'em, a ja i tak miałem okienko, wybrałem się do sklepu kierowany błagającym spojrzeniem brata, bym przyniósł mu coś do jedzenia. To jabłko z rana na pewno bardzo zaspokoiło jego głód. Napakowanego wielkoluda w wieku dojrzewania. Tak.
Osobiście sam wolałem się przejść, niż oglądać, jak inni dobrze się bawią grając w kosza, czy siatkę i zazdrościć. Chyba zeżarłoby mnie to od środka.
Wychodząc poczułem, jak moje ciało owiewa chłodny wiatr. Pogoda w ciągu jednej godziny zdążyła się diametralnie zmienić (w głębi serca wiem, że wszystkiemu winna była matematyka). Miałem tylko nadzieję, że nie będę zmuszony wracać do szkoły w burzy.
Po raz dziesiąty dzisiaj poprawiłem zsuwające mi się z tyłka spodnie i poszedłem przed siebie, zmagając się z poruszanymi mocno przez wiatr włosami. Niebieska gumka nie mogła poradzić sobie z utrzymaniem ich w ryzach przez co, rozwiane na cztery strony świata, wyglądały, jakbym stylizował się na Edwarda Nożycorękiego.
Korzystając z okazji wyjąłem z torby niewielką paczuszkę i czarny przyrząd z nadrukiem różowej świnki Peppy. Wyjąłem jednego papierosa, resztę chowając na samo dno oblepionego naszywkami plecaka i odpaliłem go. Gdyby Dan się dowiedział, to chyba by mnie zabił. I to całkiem boleśnie.
W sklepie nie siedziałem długo, porwałem tylko jakieś pączki, kilka ciastek, dobry jogurcik (który był podstawą do poprawy mojego humoru) oraz paczkę miętowych gum do żucia.
Gdy wyszedłem zaczęło kropić. I w zasadzie nie byłoby żadnego problemu, gdyby na kropieniu się skończyło. W połowie drogi zerwała się taka zawierucha, że w gumce splecionych zostało już chyba tylko kilka kosmyków, a cała reszta fruwała we wszystkie strony niemiłosiernie mnie przy tym irytując. Mało tego, zaczęło lać, jakby ktoś wylewał mi na głowę wodę z basenu olimpijskiego.
Kurwa jego mać, Danny, jak cię zobaczę, to rozwalę ci nos.
Wpadłem do szkoły, zdyszany, mokry, zły i z fryzurą przypominającą nieprzycięte krzewy. Pierwsze, co zrobiłem, to związałem je ponownie w niechlujnego koka, gdzieś w okolicach czubka głowy (mając zupełnie w dupie, że są całkowicie mokre) i ruszyłem do męskiej szatni, która, jak zdążył przekazać mi brat, znajdowała się na parterze niedaleko wyjścia ewakuacyjnego ze szkoły.
Otworzyłem drzwi i ujrzałem męską część mojej klasy, która zobaczywszy moją postać, wyglądającą... cóż, dosyć strasznie natychmiast zamilkła. Wychwyciłem przerażony wzrok brata i miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Dan, ty głupi kutasie. - Warknąłem i rzuciłem w niego zakupami (przypominając sobie po chwili, że był tam również mój jogurcik).
- Miałem nadzieję, że schowałeś się gdzieś po drodze... - Podrapał się po karku, a ja prychnąłem i wszedłem do środka zajmując miejsce obok plecaka brata.
- Gdzie? W trawie, kurwa? - Spojrzałem na niego spod byka. - I oddawaj mój jogurcik, bo czuję potrzebę wylania ci go na twarz.
Usłyszałem ciche parsknięcie obok mnie, ale nie odwróciłem się.
- Chyba zaczynam cię lubić, stary. - Uśmiechnął się jakiś niewysoki szatyn stojący z założonymi rękami w kącie pomieszczenia. Okej, plus dziesięć do bycia szkolną maskotką, jakiś dziwny typ mnie lubi. Uniosłem kąciki ust do góry, po czym dostałem w głowę czymś twardym. Spojrzałem z wyrzutem na Daniela, który trzepnął mnie jogurcikiem przez łeb szczerząc się wyzywająco.
- I co teraz zrobisz, frajerze?
- Spier... - Dzwonek wiedział, w którym momencie zadzwonić, więc litościwie zakończył moją wypowiedź. Klasa zaczęła zbierać się, w celu wyjścia z powrotem na salę gimnastyczną, a mnie ukłuło w sercu. Zamiast siedzieć i pić truskawkową chemię wolałby porzucać do kosza. Chociaż... może mógłbym?
- Dan...? - odezwałem się nieśmiało, gdy w szatni zostaliśmy tylko we dwójkę. Spojrzał na mnie unosząc brew. - Czy mógłbym... może trochę porzucać piłką do kosza? Nie zmęczę się. - Zapewniłem od razu.
Nie trzeba było być Sherlockiem, by zauważyć, że spochmurniał w dość zastraszającym tempie. Po chwili zawahania ukucnął przede mną, zawieszając się rękami na moich kolanach i spojrzał mi w oczy.
- Dave, wiesz, że nie powinieneś. Boję się o ciebie. - Frustracja powróciła do mnie na nowo.
- Bardziej zmęczyłem się biegnąć tutaj w deszczu w twoim jedzeniem. - Warknąłem, a wyraz twarzy Danny'ego po raz kolejny się zmienił. Z zasmuconego na wściekłego do potęgi dziesiątej.
- Czemu czuję fajki? - Zapytał ostro patrząc mi prosto w oczy. Och. No tak. Pierdolone gumy do żucia leżały nieotwarte w torbie, a perfum to chyba w ogóle został w domu.
- Bo... jakiś dziwny typ palił przed sklepem, gdy szedłem. Gadał do mnie, więc pewnie dym się mnie uczepił. - Ściemniałem jak najęty, próbując stworzyć obojętną minę, ale nie byłem zbyt dobrym aktorem, jak już udowodniłem to wcześniej. Uśmiechnąłem się uroczo na koniec. Uwierzył?
- Dave... Nigdy nie próbuj zaczynać palić, bo powieszę cię za fiuta na trzepaku do dywanów. - Wypowiadając te słowa brzmiał, jakby mówił "ale śliczna dziś pogoda, chodźmy pojeździć na rolkach". Czyli mówił najprawdziwszą prawdę. To mam chyba... przejebane.
Dan ściągnął z wieszaka swoją bluzę i podał mi ją. Posłusznie przebrałem się w suche odzienie, a moje, mokre, jakby dopiero co wypadło z pralki, która nie do końca odwirowała, rozwiesiłem na gorącym kaloryferze (w duchu dziękowałem szkole za grzanie w tak wczesnej porze). Zmianę spodni sobie darowałem, więc wciąż były mokre.
Ruszyliśmy w końcu w stronę sali gimnastycznej, gdzie kilka minut wcześniej rozpoczęło się wybieranie składów do gry w siatkę. Wuefista przywitał nas karcącym spojrzeniem, ale przywołał Danny'ego na środek, a mnie kazał zająć miejsce na jednej z ławek ustawionych przy ścianie.
Nudy. Wyjąłem telefon, ale wychwytując kolejne niezadowolone spojrzenie nauczyciela, uśmiechnąłem się i schowałem do z powrotem do kieszeni spodni. Wpatrzyłem się w biegających po sali chłopaków odbijających raz po raz piłkę.
Jebać.
Minęło kilka lekcji, ciągle czułem na sobie spojrzenia innych. Na chwilę obecną nikt wprost nie skomentował mojego wyglądu, co już napawało mnie ogromnym zachwytem, choć zapewne wszystko przede mną. Jednak, nie powiem, spodziewałem się chociaż jednego rzuconego w moją stronę "pedała", czy czegoś bardzo podobnego. No, dzień się jeszcze nie skończył.
Danny zrezygnował z dzisiejszego treningu, by wrócić ze mną do domu (wspominałem, że to brat cudo?), więc nie byłem zmuszony wracać w samotności, z czego w duchu mocno się cieszyłem.
Słuchając nieustającej gadki Dan'a na tematy ściśle związane z niczym, wsiadłem do autobusu i usadowiłem się tuż obok okna, co jakiś czas przytakując, by myślał, że wiem, o czym do mnie mówi.
W zasadzie zastanawiałem się tylko nad jednym. Przez cały dzień, prócz akcji przed lekcjami i kilku sytuacji na sali gimnastycznej nie zauważyłem, by Danny rozmawiał z którymkolwiek z uczniów wysokiej rangi, czyli, jakby nie patrzeć, jego znajomych. Naprawdę bałem się, że przeze mnie mogli go teraz wytykać palcami, jako "brata tego dziwnego typa", bo nie sądziłem, by ktokolwiek inaczej mnie po dniu dzisiejszym postrzegał (może poza tym typkiem w szatni, bo udało mi się zamienić z nim kilka słów na przerwie i dowiedzieć, że nazywa się Josh).
- Słuchasz mnie w ogóle, głupia cipo? - Westchnął zirytowany, gdy najwyraźniej nie dawałem znaku życia od kilku minut.
- Ech? Tak, słucham. Mówiłeś coś o pająku.
- To było dziesięć minut temu, miałeś pająka we włosach. Już go zdjąłem. - Dodał szybko, widząc moje powiększające się w zastraszającym tempie oczy. Kurwa mać, pająk. Jak ja nie cierpię tego ścierwa. Wzdrygnąłem się, na co bliźniak się zaśmiał i przeczesał dłonią włosy układając je tym samym bardziej do tyłu, niż były wcześniej.
Wchodząc do domu prawie w ogóle nie zwróciłem uwagi na dodatkowe trzy pary czarnych i jedną parę białych butów stojących w przedsionku. W zasadzie moją pierwszą myślą było, że po prostu bracia je sobie kupi, więc olałem sprawę i wszedłem do środka przed Danny'm i pokonując drogę z korytarza do salonu stanąłem twarzą w twarz z grupką dobrze znanych mi ludzi. Uśmiechnąłem się miło i przywitałem, wypowiadając słowa równocześnie z bliźniakiem, który zdążył mnie dogonić.
Mój najstarszy brat, Luke, dwudziestosześcioletni frajer bez dziewczyny, dwóch jego kumpli, w podobnym wieku i z podobnymi zainteresowaniami (żadnymi) i niewysoka blondynka, która zakochana była z słodziutkim Davidku po same czubki uszu. Przynajmniej kiedyś, teraz jej trochę przeszło.
- Jak było, Dave? - Uśmiechnął się Luke. Odkąd pamiętam byłem jego oczkiem w głowie. Najmłodszy braciszek, w dodatku małe chuchro, wiecznie potrzebująca opieki ciepła klucha po prostu musiała być ulubionym miśkiem do przytulania dla faceta, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca na świecie.
- Było okej. - Odpowiedziałem wymijająco i powiodłem wzrokiem za Danny'm, który, chyba nie mogąc dłużej wytrzymać z głodu (choć lunch, który ja dziś sobie odpuściłem na rzecz oglądania filmików z zabawnymi psami siedząc na parapecie, jadł niecałe 3 godziny temu), udał się do kuchni. Ja skierowałem się schodami do pokoju, by w końcu zwalić się na łóżko i zasnąć. Co, oczywiście nie było mi dane, bo przy próbie wyminięcia drzwi łazienki dostałem nimi prosto w nos.
Ja. Pierdolę.
Jak to boli.
Złapałem się za obolałe miejsce i, chyba z wrażenia, usiadłem na podłodze krzyżując nogi.
- O chuj. - Usłyszałem nad sobą głęboki, nieznany mi dotąd męski głos oraz lekkie chrupnięcie kości, gdy owa postać starała się ukucnąć przy mnie (co to za stary dziadyga?). - Nic ci nie jest?
Nieznana mi osoba odsunęła moją dłoń i uniosła głowę do góry łapiąc za podbródek.
O ja to pierdolę, kurwa jego mać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz