Otworzyłem oczy i westchnąłem widząc powód mojej wczesnej pobudki. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie z błąkającą się wewnątrz nich iskierką szczęścia. Przetarłem oczy dłonią i mimowolnie mruknąłem przeciągle dając znać mojemu żywemu budzikowi, by dał mi spokój.
- Wstawaj, kocie - zaśmiał się dźwięcznie. - Albo sam cię wyniosę z tego łóżka, a wiesz, że to się dobrze nie skończy.
Odwracając się w stronę brata wystawiłem mu przed twarz palec serdeczny i mocniej zagłębiłem twarz w czarnej poduszce z podobizną Twilight Sparkle.
- Nie chcę, Dan - wymruczałem przeciągając zdrobnienie jego imienia, by wyszło jak najbardziej uroczo. Może wtedy pozwoliłby mi dłużej pospać, kiedyś to działało. Oczywiście kiedyś byłem bardziej słodki.
- Musisz. Dzisiaj twój pierwszy dzień, postaraj się nie wyglądać jak zombie - prychnął rzucając we mnie poduszką. - No już. Nie każ mi oblewać cię wodą, bo szkoda pościeli.
Bardzo niechętnie zwlokłem się z łóżka, wypełzając spod ciepłej kołdry, by po chwili wciągnąć na siebie czarną bluzę i byle jakie czarne spodnie znalezione w pośpiechu w szafie Danny'ego, co oczywiście skomentował jedynie zirytowanym prychnięciem. Uśmiechnąłem się do niego najmilej jak potrafiłem i wzruszyłem ramionami.
- Lubię chodzić w twoich ubraniach.
Mimo, że był do mnie odwrócony tyłem wiedziałem, że wywrócił właśnie oczami. Niektóre nawyki się nie zmieniają.
Będąc w łazience spojrzałem w lustro i skrzywiłem się. Czasami zastanawiam się, czy w nocy do mojego pokoju nie zakradają się jakieś małe, wredne wróżki i przez sen nie czochrają mi włosów, bo to niemożliwe, żeby same aż tak bardzo się splątały.
Chwyciłem szczotkę, która swoją drogą kosztowała tyle, że powinna poradzić sobie nawet z rozczesaniem włosów lalki barbie, i zacząłem wyczesywać każde pasmo po kolei.
- Zetnij w końcu te włosy, bo będę musiał budzić cię godzinę wcześniej. - Usłyszałem roześmiany głos Danny'ego, który opierał się o framugę drzwi łazienki. Zaśmiałem się. Dobrze wiedział, że nigdy bym na to nie pozwolił, choćby ktoś dawał mi milion dolarów.
Chociaż włosy do pasa, mimo, że zdrowe, bywają uciążliwe. Czasami nawet bardzo. Chwyciłem więc niebieską gumkę do włosów i związałem je w wysokiego, nieco niechlujnego koka. Tak, czy siak będą mylić mnie z dziewczyną, więc w zasadzie mógłbym się nawet umalować. Co raczej mi się nie zdarza.
Wychodząc z łazienki zorientowałem się, że wypadałoby już wyjść, bo autobus raczej na nas nie zaczeka, więc porwałem szybko torbę z krzesła przy biurku i wyszedłem z pokoju za Danem, który już rozmawiał z rodzicami w salonie.
- Tak, wiem, mamo. Będziemy uważać. - Powiedział wgryzając się w jabłko. Kiwnąłem głową na powitanie i sam zabrałem owoc z miski chowając go do czarnej torby na ramię. Machnąłem ręką tacie, który przy stole czytał gazetę i przywitałem, czy raczej pożegnałem się z mamą.
Wychodząc z domu zacząłem już lekko panikować.
Nigdy nie byłem szarą myszką, więc ze znalezieniem znajomych w nowej szkole nie powinienem mieć problemu, bo byłem raczej... wygadany, nawet całkiem bardzo. Jeśli oczywiście znajdzie się tam ktoś, kto nie będzie miał problemu z rozmową z chłopakiem, który wygląda jak dwunastoletnia dziewczynka. Dosłownie.
Byłem krasnalem, może nie całkowicie, ale do wysokich nie należałem. W dodatku szczupły, niewielkiej budowy ciała, z długimi włosami, gęstymi rzęsami i cholernym okrągłym, zajebistym tyłkiem. W dodatku moje oczy były... wręcz idiotyczne, jeśli tak można nazwać całkowitą heterochromię. Gdybym mógł, chodziłbym w przeciwsłonecznych.
Jednym słowem, w porównaniu do mojego bliźniaka, który szedł teraz obok zerkając na mnie delikatnie, byłem po prostu strasznie dziewczęcy i inny. Chyba powinienem się urodzić jako jego siostra.
- O czym myślisz? - zapytał nagle wyrywając mnie z zamyślenia. Po chwili dotarło do mnie, że jesteśmy już przy przystanku. Spoglądał na mnie z góry, jak jakiś jebany książę.
- O niczym... szczególnym. Dawno nie byłem w szkole. Wiesz, wśród ludzi w moim wieku. I dziwnie się czuję.
- Daj spokój, Dave. - Przytulił mnie uśmiechnięty nie zważając na ludzi stojących na przystanku. Właściwie chłopak przytulający dziewczynę to nie jest coś dziwnego.
Gdyby ktoś dokładniej się nam obu przyjrzał znalazłby niemałe podobieństwo. Te same rysy twarzy, ta sama jasna (w moim przypadku już raczej trupia) cera, kształt ust i nosa także był identyczny. Różniły nas tylko włosy i oczy. I ten cholerny wzrost.
- To nasz - Dopiero po chwili zorientowałem się, że Dan mówi o autobusie, który właśnie zajechał pod przystanek. Mruknąłem pod nosem tylko jakieś niezrozumiałe, nawet dla mnie samego słowo i ruszyłem do otwartych drzwi pojazdu. Lubiłem go przytulać. Lubiłem kogokolwiek przytulać. No i bardzo dużo ludzi lubiło przytulać mnie, bo byłem jak dziecko. Dobrze, że chociaż głos miałem męski, bo chyba bym się załamał.
Usiadłem obok brata niedaleko przednich drzwi autobusu, by nie musieć zataczać się później do wyjścia z samego środka. Co jak co, ale od niedawna stabilność w ruchu nie była moją mocną stroną. Jeśli tak można nazwać zwichnięcie sobie kolana przy zakładaniu butów.
W szkole nie byłem od pół roku. Nie dlatego, że byłem ułomny, zbuntowany, czy leniwy. Byłem po prostu chory. Jakiś czas leżałem w szpitalu, później w domu, korzystając z tego, że nie musiałem się uczyć. Niestety całe zło spadło na mnie idealnie między zakończeniem gimnazjum a początkiem liceum, więc nie znałem z tej szkoły nikogo. Zupełnie nikogo, bo przeprowadziliśmy się tutaj z innego miasta tuż po ukończeniu gimnazjum przez Danny'ego. Wprawdzie wcześniej nie mieszkaliśmy wiele dalej, ale to miejsce było o wiele lepsze. Bliżej szkoły, sklepów, galerii i tych dobrych gofrów z bitą śmietaną.
Wyłamywałem nerwowo kostki w palcach, a kolana mi drżały, gdy tylko pomyślałem o rozpoczęciu nauki w nowej szkole, w dodatku w połowie października, kiedy tylko ja nie będę nikogo znał.
I szlag jasny mnie trafiał, gdy uświadomiłem sobie, że przez operację, którą przeszedłem, jestem zmuszony zrezygnować z jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Tak, mimo mojego czysto babskiego wyglądu, wzrostu Zgredka i wręcz dziewiczej urody grałem w kosza. Tak. Metr sześćdziesiąt siedem i grałem w kosza. I byłem całkiem zajebisty biorąc pod uwagę, że każdy mnie w gimnazjum za to kochał (tylko dzięki temu codziennie nie kończyłem z głową w kiblu za mój wygląd), a szkolna drużyna płakała, gdy okazało się, że wyląduję w szpitalu. Prawie mnie stamtąd porwali.
Po raz kolejny z wesołych rozmyślań o tym, czy zabić się dziś, czy jutro wyrwał mnie głos Danny'ego, tym razem już nieco zaniepokojony.
- Wysiadamy... - spojrzał na mnie ostrożnie, jakby bał się, że zaraz zemdleję. W zasadzie było to całkiem możliwe, bo miałem niezłe skłonności do panikowania.
Chciałem jednak pokazać, że jestem twardy jak skała, podniosłem się, usiłowałem zadziornie się uśmiechnąć, ale wyszło coś na kształt grymasu po zjedzeniu kilograma cytryn, poprawiłem kaptur bluzy, odgarnąłem włosy i wyjebałem się prosto na chodnik, bo, jak się okazało, był tam jeszcze jeden jebany schodek.
- Boże, nic ci nie jest? - Danny złapał mnie pod ramiona i podniósł do góry. Patrząc na moją skrzywioną minę, chyba nie mógł się już powstrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem. - Pierwszy dzień, a ty już się prawie zabiłeś, Co dalej, ech? Wyskoczysz z okna na historii?
Tak, trafił w sedno, to było moje marzenie.
- Przymknij się. - Warknąłem z groźną miną, ale po chwili kąciki moich ust uniosły się do góry. - To całkiem prawdopodobne, nienawidzę historii.
Dan pomógł mi otrzepać się z chodnikowego prochu (pomimo dziur wyciętych w spodniach na kolanach, niczego sobie nie zrobiłem) i ruszyliśmy w stronę dość sporego budynku, w którym wcześniej nie miałem okazji się znaleźć, bowiem braciszek zadeklarował się, że to on załatwi za mnie wszystkie papierkowe sprawy. Za co byłem mu bardzo wdzięczny, przez ostatnie miesiące wychodzenie z domu dalej niż do budki z goframi raczej mi nie wychodziło.
Poprawiłem pasek torby na ramieniu i starałem się dorównać wielkoludowi kroku. Pomimo jego wzrostu i tak lepiej grałem w kosza. Chociaż za to byłem wdzięczny. Oczywiście do czasu, kiedy musiałem zażegnać moją pasję.
Zauważyłem trzy roześmiane postacie, oczywiście trzymetrowe, a jakże, ubrane w niebiesko zielone bluzy z logiem szkoły (nie trudno zgadnąć, że to szkolna drużyna) zmierzające w naszą stronę.
Serduszko mocniej zabiło, podeszło do gardła, a ja bałem się, że zwrócę je zaraz na swoje buty. Nie miałem jeszcze okazji poznać znajomych Dan'a, ale wiedziałem, że reputację miał tutaj całkiem niezłą.
Miałem dwa wyjścia. Albo wkupić się w łaski ludzi tutaj tak, by, podobnie jak w gimnazjum, zostać ich szkolną, słodziutką maskotką, by mnie kochali i przytulali (co raczej było mało prawdopodobne, bo poza graniem w kosza i ciągłym gadaniem byłem raczej dziwny), albo odseparować się od brata tak, by inni nie zaczęli uważać go za takiego jak ja. Nie chciałem zniszczyć mu reputacji, ale wiedziałem, że Danny na pewno będzie za mną łaził.
A ja nie wiedziałem, jak bardzo tolerancyjni są tutaj ludzie,
- Siema! - Przywitał się wysoki blondyn, z włosami zaczesanymi do tyłu i przeniósł wzrok na mnie. Zgaduję, że zaraz... - To twoja siostra?
No, kurwa, w punkt.
- Cześć - Danny spojrzał na mnie nieco zmieszany z przepraszającym wzrokiem i podrapał się po szyi. Miałem ochotę zaśmiać się z jego zakłopotania, ale zachowałem śmiertelną powagę, by nie zrobić z siebie jeszcze większego kretyna. Dobrze, że chociaż nie widzieli, jak wypadam z autobusu. Nie chcąc jednak pogrążać brata jeszcze bardziej zabrałem w końcu głos.
- Jestem David. - Podałem rękę blondynowi, a ten zszokowany otworzył szerzej oczy (i usta) najwyraźniej zastanawiając się, czy powinien przeprosić, czy spierdalać. Pozostała dwójka zresztą miny miała podobne.
- Ee... Ech, znaczy... Wybacz. Tony. - Uścisnął moją rękę wyraźnie zakłopotany i odwrócił wzrok.
- Sorry, chłopaki. Muszę poprowadzić brata do szkoły, nie ogarnia jeszcze co i gdzie... - pociągnął mnie za rękę w stronę drzwi wejściowych, a ja w końcu mogłem uwolnić mój niezbyt cichy chichot. Zakryłem usta dłonią.
- Czego się szczerzysz, krzywozębna klucho? - Momentalnie spoważniałem i zrobiłem groźną minę. Zostawcie mój aparat w spokoju, wyglądam w nim uroczo! I pasuje kolorem do oka!
- Zabawne. - Mruknąłem zirytowany. - Fajnie się zarumieniłeś przy swoich kolegach, jakbyś co najmniej różyczki dostał.
Danny w odpowiedzi wystawił mi język i pociągnął za rękaw bluzy w stronę sekretariatu, gdzie miałem odebrać plan lekcji. To, że byłem w klasie Danny'ego miałem już zaklepane od początku, ale niektóre lekcje mieliśmy osobno. I dobrze, chwila spokoju.
Wyszedłem wpatrzony w zapisaną kartkę papieru, którą wręczyła mi miła pani w sekretariacie.
- I jak? - Zagadnął Danny, gdy tylko wyszedłem z pomieszczenia. - Co masz teraz?
- Hm... Matma. Sala sto trzynaście. - Mruknąłem i spojrzałem na brata, który jakby odetchnął z ulgą. Był naprawdę kochany.
- Ja też. Chodź, zaprowadzę cię. - Pociągnął mnie za rękaw, ale nie ruszyłem się z miejsca. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Muszę iść do dyrektora. Ta dziwna babka mi kazała. - Zdałem sobie sprawę, że zabrzmiałem jak dziecko, ale w moim przypadku było to raczej normalne zachowanie. Zagryzłem lekko wargę wadząc o kolczyki i uśmiechnąłem się, gdy Dan kiwnął głową i poprowadził mnie do gabinetu.
W zasadzie miałem przyjść tam tylko po to, by dyrektor powiedział mi "dzień dobry" i spytał jak mi się tu podoba. Cudownie, szczególnie, że jestem tutaj pięć minut, kocham tę szkołę.
Danny czekał na mnie przed gabinetem.
Wiedziałem, że by mnie nie zostawił. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wiem, gdzie jest sala sto trzynaście, ani jakakolwiek inna, więc zapewne przez najbliższe dni będzie wszędzie za mną chodził, bym się przypadkiem nigdzie nie zgubił.
Uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem niespiesznie prowadząc nas do klasy, mijając roześmianych uczniów.
Daniel był cudownym bratem, jednocześnie również przyjacielem. Jako bliźniaków łączyła nas ogromna więź, zdecydowanie większa niż z resztą braci. Mówiliśmy sobie o wszystkim, o każdej, nawet najmniejszej głupocie, wspieraliśmy, gdy drugi był smutny, płakaliśmy razem, śmialiśmy, a często nawet razem spaliśmy (głównie z mojego powodu).
Dlatego wiem, jak bardzo Danny przeżywał moją chorobę. Mimo, że tak naprawdę nic wielkiego mi nie groziło, operacja była nieskomplikowana, on przepłakał dwa tygodnie, gdy się o tym dowiedział. Było mi źle, że to wszystko moja wina.
Wprowadził mnie do klasy, w której były jak na razie dwie osoby, swoją drogą bardzo mocno zaczytane w książki od matmy, czy raczej bardzo udające czytanie. Miałem wrażenie, że raczej śpią z otwartymi oczami.
Brat poprowadził mnie jednej z ławek i usiadł przy oknie.
- Siadaj - wskazał ręką miejsce obok. - Siedzisz ze mną. No co tak patrzysz, nie chcesz? - Wybuchnął śmiechem, na co jedna z dwóch osób zareagowała nagłym uniesieniem głowy, jakby nie wiedziała, co się właśnie stało. Wiele się nie pomyliłem z tym spaniem.
- Nie wolisz siedzieć z kolegą niż ze spedalonym bratem? - zapytałem szczerze, krzywiąc się nieznacznie. Znów nerwowo wyłamałem kostki w palcach mimo, że teraz już nie chciały strzelać. Mina Danny'ego diametralnie się zmieniła.
- Siadaj. - Powiedział patrząc na mnie z powagą. - I więcej tak nie mów.
No tak. Lepiej nie powtarzać na głos takich rzeczy, bo jeszcze ludzie uwierzą i odsuną się od mojego braciszka. A na to nie pozwolę, o nie.
- To, że jesteś starszy nie znaczy, że możesz się rządzić. - Prychnąłem rzucając torbę na ziemię, poprawiając spodnie, które co chwila zsuwały mi się z bioder (Dan nie był grubasem, ale ja miałem figurę raczej anorektyczną, więc chodzenie w jego ubraniach zawsze tak się kończyło) i odsuwając nogą krzesło usiadłem na nim. Chciałem rozładować nieco atmosferę i chyba mi się udało, bo Dan zaśmiał się cicho.
Rozbrzmiał dzwonek, a do sali zaczęły schodzić się osoby, które tak samo jak ja musiały cierpieć katusze o ósmej rano. Przed oczami przemknęła mi postać wysokiego blondyna, który posłał Danny'emu zdziwione spojrzenie, ale bez słowa usiadł w ławce za nami. Oj. Chyba kogoś podsiadłem.
Czułem na sobie zaciekawione spojrzenia innych (pewnie zastanawiali się, jak nazywa się nowa dziewczyna w klasie), ale ignorowałem je wpatrując się w zamknięty zeszyt przede mną. Wyczułem również zmartwione spojrzenie bliźniaka, który zapewne zastanawiał się, jak mi pomóc. Mówiłem już, że go kocham?
Do sali weszła wysoka szatynka, na moje oko mogła mieć około czterdziestki, choć wyglądała całkiem nieźle. Rozejrzała się po sali, a gdy dostrzegła mnie uśmiechnęła się, może nie do końca szczerze i i przywołała gestem na środek sali. Och, świetnie.
Zirytowany wstałem z ławki pchnięty lekko przez Dan'a i stanąłem na środku tuż obok niej.
- Od dzisiaj do waszej klasy zagości nowy uczeń. Przedstaw się. - Spojrzała na mnie delikatnie, ale ja wiedziałem, że za tym czarującym spojrzeniem kryje się diabeł wcielony.
- David Jensen. - Mruknąłem tylko patrząc gdzieś w bok. Nie mogłem powstrzymać prychnięcia, gdy usłyszałem ciche szepty, zobaczyłem zdziwione spojrzenia i opadnięte szczęki. Szkoda było mi tylko Danny'ego, bo spoglądali to na mnie to na niego powtarzając "to jego brat? Nie siostra? Matko, to bliźniaki? To FACET?".
Nie.
Utożsamiam się jako doniczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz