Życie Nocnego Łowcy nie było czymś, co można nazwać łatwą egzystencją. Ciągłe walki, misje i polowania mogły całkiem szybko dać w kość i doprowadzić do jakiejś wewnętrznej depresji, jeśli nie miało się przy sobie kogoś bliskiego sercu.
Alec Lightwood miał takich ludzi całkiem sporo - Isabelle, siostrę, za którą bez mrugnięcia okiem oddałby życie i nie zawahałby się ani pół sekundy, Jace'a, swojego parabatai, za którym zapewne poszedłby nawet do samego grobu, ostatnio nawet Clary, czy Simon stali się dla niego jakoś bardziej ważni.
Ale zawsze potrzebował dla siebie kogoś, kogo nie uważałby za rodzinę, a kto i tak byłby drogi jego sercu. I musiał szczerze przyznać, że nigdy nikogo takiego nie było. Oczywiście nie wpisywał w swoje obliczenia Jace'a, do którego niegdyś pałał jakimś niewyjaśnionym zauroczeniem, które tak czy inaczej, okazało się być po prostu szukaniem kogoś do kochania.
Na miłość, a przynajmniej na jakiś jej mały zalążek czekał na tyle długo, że w końcu po prostu musiała się znaleźć, i to wcale nie byle jaka.
Magnus Bane, potężny czarownik, który zawładnął nie tylko Brooklynem, ale i sercem czarnowłosego Nefilim, był połączeniem dobra, swoistego wyrafinowania, odrobiny brokatu i osobliwego stylu, który mógł podobać się chyba tylko jemu. Wszystkie te rzeczy tworzyły ze sobą tak idealną osobę, jakiej nie powstydziłby się żaden kilkuset letni czarownik.
I to właśnie on był tym, który został usytuowany w sercu Aleca Lightwooda na najwyższej, najważniejszej pozycji. Może i oboje jeszcze nie wiedzieli, na czym dokładnie polega ich zawiła relacja, ale mieli doskonałe pojęcie na temat żywiących do siebie uczuć.
To właśnie zajmowało myśli Nocnego Łowcy, gdy przygotowywał ostatnie rzeczy do kolejnej, jednej z najważniejszych misji, w której o pomoc musieli poprosić nawet jego chłopaka, co jemu osobiście nie do końca pasowało. Ostatnim, czego mógł chcieć, to narażenie Magnusa na tak duże niebezpieczeństwo. Ale nie miał wyboru, to nie była przecież jego decyzja.
- Gotowy? - Isabelle weszła do pomieszczenia nie racząc go uprzejmym zapukaniem w drzwi. Poprawiała na nadgarstku srebrną bransoletę w kształcie wijącego się węża, który podczas walki zamieniał się w zabójczą dla wrogów broń. - Tylko na ciebie czekamy. Magnus już jest.
Alec kiwnął głową dając znak, że rozumie i zarzucił na plecy kołczan pełen strzał ze srebrnymi grotami, błyszczącymi w świetle połyskujących lamp. Wyszedł z pokoju jeszcze raz obrzucając go przenikliwym spojrzeniem.
-...że właśnie wtedy będziemy potrzebować twojej pomocy i... O, w końcu jesteś - zawołał Jace, gdy zobaczył czarnowłosego wchodzącego do ich centrum dowodzenia. - Właśnie tłumaczę wszystkim, jak to załatwimy.
Alec uśmiechnął się do czarownika, który na dzisiejszy dzień postanowił wyczarować sobie na włosach kilka czerwonych pasemek i stanął tuż obok niego. Starał się nie myśleć o swoich wątpliwościach dotyczących zabierania Magnusa na dzisiejszą misję i słuchać zacięcie tłumaczącego wszystkim plan akcji Jace'a. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie tak bardzo się martwi, czarownik pomagał im już nie raz i w większości przypadków to właśnie on ratował im życia, a nie odwrotnie.
- Chodźmy. Magnus, dasz radę wyczarować portal, prawda? - zapytała Clary poprawiając kaburę doczepioną do spodni i tworzącą równocześnie coś na kształt paska.
- Oczywiście - westchnął czarownik, przechodząc z gracją kilka kroków i gestykulując rękami. - Ale nie tutaj. Lepiej wyjść z Instytutu, wolałbym nie mieć żadnych... Ekhem, nieprzyjemności - zakończył z uśmiechem i mrugnął do Aleca, na co ten uśmiechnął się wyraźnie.
Gdy znaleźli się poza Instytutem, przeszli przez wyczarowany portal w miejsce, które wcale nie znajdowało się tak daleko. Jednak po co mieli się wysilać z chodzeniem, skoro mieli w swoich szeregach czarownika, który mógł oszczędzić ich siły na czas walki?
Magnus właściwie został poproszony o pomoc przez samego Jace'a, co zdziwiło go niemal tak samo mocno, jak ostatnia wygrana Britney Spears na rozdaniu nagród Grammy. Jeszcze nieco dawniej myślał, że proszący o cokolwiek blondyn to widok raczej mało możliwy.
Przez ingerencję jednego z demonów, który postanowił wypuścić na Ziemię kilka niezbyt przyjemnych, psopodobnych zjaw, spora część miasta była zagrożona ich atakami. Zginęło już kilkunastu ludzi, część została ranna, a tylko oni mogli się z nimi na dobre rozprawić. Lecz potrzebowali do tego właśnie Magnusa i jego magii, która byłaby w stanie choć na chwilę dać im czas i zatrzymać małe demoniczne potwory, lub po prostu pomóc w uzdrowieniu poszkodowanych, których, jak mieli nadzieję, nie będzie.
- Te małe paskudy kryją się w ciemności - zaczął Jace. - Jeśli zaatakujemy jednego, przybiegnie reszta, pamiętajcie. Musimy byś w pełni skupieni.
Alec, wciąż nieco zaniepokojony zagarnął zdziwionego Magnusa bliżej siebie i mruknął mu na ucho coś o trzymaniu się blisko niego. Czarownikowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, wręcz przeciwnie, sam od siebie bardzo chętnie dotrzymywał towarzystwa przystojnemu Nocnemu Łowcy.
Gdy znaleźli pierwszego stwora mogli faktycznie stwierdzić, że wyglądałby jak pies, gdyby nie małe, obdarte skrzydła wystające z wychudzonego ciała i wielkie, przekrwione oczy, wpatrujące się z nich z nienaturalną wrogością. No i wcale nie szczekały.
- Clary, za tobą! - zawołała Isabelle, gdy małe monstra naparły już ze wszystkich stron. Rudowłosa łowczyni ruszyła na stwora wywijając zgrabnie sztyletami, a Alec irracjonalnie w tej chwili pomyślał, że radzi sobie już całkiem dobrze, jak na niewyszkolonego Nefilim.
Sam strzelał do biegających i latających w powietrzu psopodobnych demonów jak oszalały, co chwila zerkając w stronę Magnusa, który zdawał się radzić sobie całkiem dobrze.
I wszystko zdawało się skończyć wręcz perfekcyjnie, bo małe stwory powoli przestawały napierać, a jedyne draśnięcia, jakie się pojawiły, to kilka zadrapań na skórze Clary i i Jace'a. Jednak, jak można było się spodziewać, nie wszystko zawsze musiało iść po ich myśli i w tej chwili byli tego w stu procentach pewni.
Wykrzywiona w kpinie twarz czarnowłosego mężczyzny pojawiła się na horyzoncie. Nie tego się spodziewali, na pewno nie dziś.
- Żałosne - szydził demon w ciele człowieka, od którego pałała nienawiść tak wielka, zdawała się wręcz przenikać przez ciała Łowców. Wiedzieli, że ten potwór wcale nie musi bardzo się starać, by rozwalić ich w kilka minut. Ale nie mogli się przecież poddać.
Walczyli nadal tak samo zaciekle, jak i wcześniej. Isabelle wywijała srebrnym wężem w powietrzu, Alec operował lukiem tak sprawnie, jak jeszcze nigdy dotąd, Jace i Clary toczyli jakiś wewnętrzny pojedynek na miecze i sztylety, a Magnus starał się choć odrobinę pomóc im swoją magią.
I może wtedy wydawało się to wręcz snem, lub filmem, w którym dostali główną rolę, a który i tak skończy się dla wszystkich szczęśliwie. Jednak scenarzysta najwyraźniej pomieszał coś w zakończeniu i już po chwili cały świat jakby się zatrzymał.
Magnus stał z dłońmi opuszczonymi wzdłuż ciała i wpatrywał się w błękitnie, wyraziste oczy, które w tej chwili wydawały się być dla niego wszystkim. Krew ściekała po jego błękitnej koszuli wprost na czarne, opinające spodnie, które tak uwielbiał. Klatkę przebijało szerokie, długie ostrze, błyszcząc w delikatnym świetle czerwienią i srebrem.
Alec opuścił łuk i z niesamowitym poczuciem pustki wpatrywał się w ten jeden punkt. W ciemności zalśniły złote oczy Magnusa, z którego ust pociekła szkarłatna ciecz, gdy starał się wymówić choć jedno słowo. Cisza zaległa, czas się zatrzymał, gdy ostrze Jace'a w rękach potwora przebiło drobne ciało na wylot.
- Alexandrze...?
Alec Lightwood jeszcze nigdy nie czuł aż tak potwornej pustki, która właśnie w tej chwili ogarnęła jego skamieniałe, wyprane z emocji serce.
To był jego koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz