18.07.2018

"Little Boy" rozdział 8 "Ktoś o mnie myśli"

Nerwowo zaciskałem palce na obudowie telefonu, próbując drżącymi palcami wybrać numer Luke'a, ale nie mogłem utrafić sobie nawet w ikonę kontaktów. Odrzuciłem komórkę na wolne miejsce obok mnie i schowałem twarz w dłoniach.
Wszystko działo się tak szybko, że sam nie wiedziałem, jakim cudem udało mi się wsiąść do samochodu i odpalić silnik. Ręce drżały mi niemiłosiernie, a zaćmiony wzrok rejestrował tylko połowę tego, co powinienem widzieć. Nie zakluczyłem drzwi do domu, nie założyłem kurtki, wybiegłem w byle jakich butach, ignorując plątające się pod stopami sznurowadła. A moje myśli biegały właśnie po najgorszych torach.
Nie miałem pojęcia, co się właściwie stało. Jakaś alergia, wstrząs, adrenalina. Nie rozumiałem prawie nic z tego, co mówili ratownicy. Nic oprócz ciągle dzwoniącego w mojej głowie "szybciej, bo nie przeżyje". I to z mojej winy, bo nie wiedziałem, co zrobić z tą jebaną strzykawką. Miałem tylko szczęście, że pogotowie było blisko.
Wiedziałem, że powinienem zadzwonić do Lucasa i powiadomić ich o wszystkim, jednak, po pierwsze, nie miałem bladego pojęcia, co mam im powiedzieć i jak to zrobić, po drugie, nie byłem w stanie wybrać nawet pieprzonego numeru, a po trzecie, to chyba zupełnie zapomniałem, jak się wysławia. A przede wszystkim, chciałem najpierw dowiedzieć się, co z nim jest. Bałem się tylko, że nie będą mogli przekazać mi takich wiadomości, a to tylko denerwowało mnie bardziej.
Chwyciłem ponownie komórkę i po raz kolejny podjąłem próbę nawiązania kontaktu nie tylko z Lukie'm, ale i z rzeczywistością. Udało mi się odnaleźć go na liście zapisanych kontaktów, choć sprawiło mi to ogromną trudność, więc kliknąłem zieloną słuchawkę i, ciągle drżąc, przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo, Dean? - znajomy głos wydobył się ze słuchawki po dwóch irytujących sygnałach, które, według mnie, trwały zbyt krótko. - Dobrze, że dzwonisz, bo brat panikuje. Nie może znowu dodzwonić się do Dave'a, nic nowego. Powiedz mu, żeby...
- Luke... - wychrypiałem słabo, chcąc przerwać ten denerwujący wywód, który tylko pogarszał sytuację.
- Tak? - Ton jego głosu wyraźnie się zmienił. Zaczynał się niepokoić. Niedziwne, mało kiedy można usłyszeć przerażonego Deana. - Coś się stało?
- Jestem w szpitalu. Dave... - Szybki, głośny ruch, dźwięk tłuczonego szkła, przekleństwo wypowiadane drżącym głosem. Miałem ochotę się rozłączyć. - Nie wiem, co to było, mówili, że jakiś wstrząs anek... anaf... nie wiem, przyjedź tu. Nie mam pojęcia, co z nim jest.
Najwyraźniej więcej nie potrzebował, bo momentalnie się rozłączył. Powoli odsunąłem urządzenie od ucha i włożyłem je do kieszeni spodni. Wstałem z zajmowanego od dłuższej chwili miejsca i podszedłem do szklanych, mlecznych drzwi w myślach błagając tylko o jedno.
Przeżyj to, Dave.

***

Drzwi wreszcie otworzyły się i ujrzałem wysokiego, posiwiałego mężczyznę mniej więcej po czterdziestce, który rozejrzał się po poczekalni, trzymając w dłoni czarną podkładkę z kilkoma kartkami. Widziałem wcześniej, jak przyjmował Dave'a, więc nie zamierzałem odpuścić.
- I co z nim? - Doktor spojrzał na mnie, unosząc jedną brew i zerknął w papiery.
- Ktoś z rodziny? - wymruczał nieprzyjaznym tonem nie odrywając wzroku od zapisków. Wyglądał, jakby miał już dość życia, więc postanowiłem mu odpuścić jego niemiłe zachowanie.
- Jego chłopak - skłamałem, strzelając sobie wewnętrznego liścia wymierzonego prosto w policzek. Mogłem być jego bratem, byłoby zdecydowanie prościej, ale nie. Musiałem pierdolnąć głupotę. Lekarz spojrzał na mnie spode łba wzrokiem kipiącym pogardą. Chuj ci w dupę, doktorku.
- Żyje, nie wchodź tam. - Miałem całkowicie w nosie fakt, iż gość odezwał się do mnie przez ty, jakbym miał piętnaście lat, a nie prawie trzydzieści. Olałem ton jego głosu wyraźnie wskazujący na brak poszanowania do takich odmieńców jak ja. Skupiłem się tylko na tej jednej, najważniejszej rzeczy. Żyjesz, Dave. - Gdy pojawi się ktoś z rodziny, niech do mnie przyjdzie.
Odszedł, a ja odetchnąłem nieskrywaną ulgą. Żyjesz. Ręce nadal mi drżały, a nogi miałem jak z waty. Opadłem na jedno z niebieskich krzeseł i czekałem.

***

- Gdzie jest mój brat, do chuja walca? - Chłopak, którego udało mi się poznać całkiem niedawno, i który okazał się być bratem bliźniakiem Dave'a, złapał mnie za koszulkę i przycisnął do ściany. W normalnych okolicznościach leżałby na ziemi nim zdążyłby podejść, ale wiedziałem, że uważa mnie za winnego całego zajścia. Wytłumaczę się później. Uniosłem więc ręce w geście uspokojenia go, co chyba nie za dobrze mi wyszło, bo Luke i jakiś inny, ciemnowłosy chłopak musieli wkroczyć do akcji.
- Na sali. Żyje, tyle wiem. Nie chcieli nic mi powiedzieć, ale kazali komuś z rodziny przyjść do gabinetu i... - i został ze mną już tylko ten chłopak, którego nie miałem sposobności poznać, jednak, zauważając bijące od niego podobieństwo do Luke'a stwierdziłem, że musiał to być jeden z ich braci.
- Michael - przedstawił się, nawet nie podając mi ręki, więc odpowiedziałem podobnie. - Co się dokładnie stało?
- Nie wiem, zaczął się dusić, tak nagle... Zjadł tylko ciastko, nic więcej... - zażenowany zauważyłem, że wygląda to jak marna próba usprawiedliwienia się, że to nie jest moja wina. A zapewne można było to szyfrować na różne sposoby. Ale halo, nie jestem psychopatą! Czemu niby miałbym chcieć udusić jakiegoś dzieciaka, którego znam trzy dni, w dodatku, z którym bardzo miło spędza mi się czas?
- Orzechowe ciastko? - zapytał, a ja zastanowiłem się.
- No tak. W sumie tak, ale dlaczego...?
- To jedyna rzecz, na którą Dave jest tak silnie uczulony. Gratuluję, prawie zabiłeś mi brata - warknął, a ja zacząłem zastanawiać się, dlaczego połowa tej rodziny mnie tak nie cierpi. Nic przecież jeszcze nie zrobiłem.
- Ale przecież... no, cholera, nie zorientowałby się, że wpieprza orzechy? Było je czuć na kilometr! - mógł mi chociaż powiedzieć, czego nie może jeść, a nie doszłoby do tej sytuacji. Chociaż, z drugiej strony, po co miałby to mówić obcemu facetowi.
Jakim cudem on w ogóle wylądował w moim domu już dwa razy? Chyba powinni nauczyć go, że obcych omija się szerokim łukiem. I zdecydowanie nie bierze się od nich cukierka. A Dave był tak naiwny, że prawdopodobnie każdy byłby w stanie namówić go na oglądanie kotków w piwnicy.
- Najwyraźniej nie.

Gdy znudziło mi się siedzenie na korytarzu, po prostu pojechałem do domu. Porozmawiałem chwilę z Lukie'm i poprosiłem, by zadzwonił do mnie, gdyby coś złego się działo, lub gdyby Dave się obudził. Nie miałem zamiaru robić im problemów siedzeniem tam.
Wszedłem do domu, rzucając kluczyki od samochodu na blat w kuchni. Przetarłem oczy dłońmi - zmęczenie dopadło mnie już podczas drogi tutaj.
Po raz kolejny zignorowałem irytujący dźwięk wydobywający się z kieszeni moich spodni, powiadamiający mnie o kolejnym połączeniu przychodzącym. Tak, olałem dzisiejszą próbę na rzecz spotkania z dzieciakiem. Bardzo chujowego spotkania. I, naprawdę, nie miałem zamiaru pokazywać się dziś chłopakom. Wiedziałem też, że zadzwonią jeszcze ze dwa razy i odpuszczą - zawsze tak robili.
Wchodząc do salonu dostrzegłem porozrzucane na dywanie przedmioty, pustą już torbę i leżący na kanapie telefon Dave'a, który najwyraźniej wypadł mu z tyłka, gdy zabierali go ratownicy.
Uklęknąłem i zacząłem wkładać wszystko z powrotem do plecaka, obrzucając sceptycznie wzrokiem prawie pełną paczkę papierosów, puste opakowanie po truskawkowym jogurcie, książki i kilka innych, równie drobiazgowych rzeczy. Zdziwiony chwyciłem w dłoń pudełko tabletek.
Ta alergia, najwyraźniej, nie była jego jedyną przypadłością.

DAVE

Otworzyłem powoli oczy z towarzyszącym tej czynności cichym jęknięciem, którym, najwyraźniej, przestraszyłem siedzącą obok mojego łóżka istotę. Zamrugałem kilkukrotnie i zaskoczony szybko uniosłem się do siadu, czego już po chwili pożałowałem.
- Uważaj, Davey, nie podnoś się tak szybko - Danny rzucił się w moją stronę jakby coś nagle zaparzyło go w tyłek. Cholera, to nie było moje łóżko. To nie był mój pokój. W tej chwili mocno chciałem zacząć dotykać się po twarzy i sprawdzić, czy ja, to na pewno ja. Powstrzymała mnie tylko myśl, że mogliby mnie przez to zamknąć na oddziale psychiatrycznym.
- Co się stało? - mruknąłem kładąc głowę z powrotem na poduszce i przecierając oczy dłonią. Ciężko było mi wydobyć z siebie głos, więc zabrzmiało to bardziej jak charknięcie.
- Nażarłeś się orzechów, bęcwale - Danny przyklapnął na boku łóżka i złapał mnie za dłoń. Przypomniałem sobie, co mniej więcej działo się od czasu wyjścia ze szkoły i miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Że też Dean musiał być świadkiem mojej zajebistej reakcji alergicznej, podczas której pewnie wyglądałem, jakbym dusił się kutasem. Nie ma to jak dobre... wyobrażenie sobie sytuacji. - Wystraszyłeś nas... Myślałem, że zejdę na zwał...
- Gdzie Dean? - Sam byłem zaskoczony swoimi słowami, nigdy w życiu nie spodziewałbym się tego, ale to było pierwsze zdanie, które pojawiło się w mojej głowie. Brwi Dana podjechały niebezpiecznie wysoko, a w jego oczach zaczaiła się iskierka wściekłości.
- Ten frajer? Pojechał do domu, Luke mu kazał. Jeśli go zobaczę, to nogi mu z...
- Daj spokój - przerwałem mu zirytowany. Powoli zacząłem przyzwyczajać się do mało komfortowego uczucia w okolicy gardła. - To nie jego wina, tylko moja. Gdybym wcześniej ogarnął, że coś jest nie tak, nie byłoby nas tutaj.
W odpowiedzi Danny westchnął tylko przeciągle i przytulił mnie mocno, gładząc z uczuciem po włosach. Naprawdę nie chciałem ich wystraszyć. Już i tak mieli dość problemów przeze mnie, a brakowało jeszcze, żeby mi brat na zawał zszedł.
Oczywiście, sierota taka, jak ja przecież nie może przeżyć dnia bez jakiegoś niezbędnego spierdolenia komuś humoru, albo sobie życia. Czasami zastanawiam się, czy moje narodziny nie były zlecone przez Szatana, albo jakieś inne, mroczne gówno. To niemożliwe, żebym wszystkich wokół tak bardzo krzywdził, nie robiąc nawet nic szczególnego.

***

Kiedy wreszcie udało mi się dotrzeć do domu (po nocy spędzonej w jednym z upiornych szpitali, których tak nienawidziłem), rzuciłem się na łóżko i dopiero wtedy zaczął doskwierać mi brak telefonu, który albo został w mieszkaniu Deana, albo zgubił się gdzieś w trakcie akcji ratunkowej. Nie miałem nawet jak zadzwonić do mężczyzny - musiałem czekać i liczyć, że Luke pożyczy mi telefon.
Chciałem się z nim skontaktować nie tylko przez wzgląd na przedmioty, które prawdopodobnie zostały w salonie Deana, ale chciałem mu również podziękować za wezwanie pogotowia i uratowanie mi życia (które prawie straciłem przez jego pieprzone ciastko, ale mniejsza z tym). Byłem mu naprawdę wdzięczny za wszystko, co zrobił.
Leżałem na łóżku, tępo wpatrując się w sufit i rozmyślając o coraz większych głupotach aż do momentu, w którym Dan nie wrócił ze szkoły. I, wprawiając mnie tym w tak ogromne zaskoczenie, że aż podskoczyłem, przyprowadził ze sobą kogoś.
- Cześć, Dave - przywitał się ze mną Josh, kładąc plecak tuż obok mojego łóżka i siadając na pościeli, podczas gdy ja, nadal maksymalnie zaskoczony, wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami. - Nie patrz tak na mnie. Coś taki zdziwiony?
- Co tu robisz? - Moje pytanie może i nie było w stu procentach grzeczne, ale pierwszy raz, od czasu zamieszkania w tym domu, ktoś mnie odwiedził. Mnie!
- Jak to co? Przyniosłem ci zeszyty z angielskiego, żebyś nie miał zaległości. No i martwiłem się. Swoją drogą, niezły wynik. Czwarty dzień, a ciebie już nie ma w szkole - zaśmiał się miło. W tonie jego głosu, w szczerym, serdecznym śmiechu nie było ani grama szyderstwa, czy pogardy.
- Uparł się, że sam dostarczy ci zeszyty. Nie chciał mnie słuchać - prychnął Dan, wtrącają się do rozmowy. Nie wyglądał jednak na złego z powodu obecności Josh'a. Być może nawet odrobinę się cieszył, ale, oczywiście, nie dał tego po sobie poznać.
- Jak się czujesz? - zapytał szatyn, uśmiechając się miło i wszedł całkowicie na łóżko, opierając się plecami o ścianę. Poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po moim ciele. Ktoś się mną interesował! I nie był to nikt z rodziny! Musiałem mocno się postarać, by go nie przytulić.
- Dobrze. Już wszystko w porządku. Może czegoś się napijesz? - zapytałem, przypominając sobie o dobrych manierach i szybko wstałem, przez co nieznacznie zakręciło mi się w głowie. Na szczęście, nie zauważył tego ani Dan, który zajęty był szukaniem w szafie jakiejś nieokreślonej rzeczy, ani Josh, który z dziwną miną przyglądał się plakatom przywieszonym na jednej z półek.
- Nie, dzięki - odpowiedział i spojrzał na mnie uśmiechnięty. - Słuchasz Iron Maiden? To jeden z moich ulubionych zespołów, stary! Chyba już cię kocham! - zaśmiałem się razem z nim i usiadłem z powrotem na łóżku. Skrycie wiedziałem, że Dan wywrócił właśnie oczami. Ale był zadowolony. Na pewno.

Po pożegnaniu Josh'a i oddelegowaniu Danny'ego do kuchni po dobrą herbatę, której nigdy u nas nie brakowało, rozsiadłem się wygodnie na łóżku, plecami opierając się o zimną, aczkolwiek przyjemną ścianę i zastanawiałem się, dlaczego Luke zawsze, gdy akurat jest potrzebny, postanowi nie wrócić do domu od razu po pracy. Nie oszukujmy się, jedyne, co ten facet w życiu osiągnął, to najwyższy poziom na prywatnym serwerze Metin 2, w dodatku z moją pomocą.
Drugi w kolejności starszeństwa brat, Justin, już nawet nie zaszczycił mnie dzisiaj zjadliwym spojrzeniem, jakim obdarzał mnie zwykle, gdy tylko mnie zauważył. Zakładałem z góry, że przez moje wczorajsze trafienie do szpitala rodzice przerwali mu jakieś ważne czynności, na przykład szlajanie się po klubach od wczesnego popołudnia. Mike natomiast wpadał do mojego pokoju od rana i pytał, czy czegoś mi nie trzeba, podobnie Alex, który, razem z Michaelem, wyszedł niedawno do pracy.
Chyba pora zacząć zastanawiać się, co takiego zrobiłem Justinowi, że tak bardzo mnie nienawidzi, bo od pieprzonych siedemnastu lat ma do mnie tak chujowe nastawienie.
Z zamyślenia spowodowanego głupim bratem wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Z racji, że bardzo nie chciało mi się ruszać tyłka z wygodnego materac, zignorowałem to całkowicie. Ktoś przecież otworzy.
Z parteru dobiegły mnie podniesione głosy, z których rozpoznać mogłem mojego brata i... Och. Aż uśmiechnąłem się nieświadomie, ale, szybko się reflektując, przybrałem poprzedni, pusty wyraz twarzy mając tylko nadzieję, że mój bliźniak i nowo przybyły gość się nie pozabijają.
Poprawiłem włosy, zarzucając je na plecy, starałem się usadowić z jakiejś wygodnej i zarówno ładnie wyglądającej pozycji, wypiąłem dumnie pierś i czekałem na pojawienie się tego, który na pewno przyszedł dziś do mnie.
Druga osoba, która mnie dziś odwiedza. Chyba pora kupić kalendarz, by w nim to zapisać.
Po kilku chwilach od czasu, gdy głosy ucichły usłyszałem ciche pukanie do drzwi, które skwitowałem tylko krótkim, acz jasnym "proszę", a drzwi uchyliły się.
- Cześć, Dave... Jak się czujesz...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz