18.07.2018

"Little Boy" rozdział 7 "Ciężkie wybory"

- Nie ma w ogóle żadnych, cholernych szans, że wejdzie na to boisko - Dan od kilku minut kłócił się zaparcie z Gregory'm Willsonem, podczas gdy ja stałem już zirytowany z założoną żółtą koszulką i przyglądałem się wynikowi tej wymiany zdań.
- Już na nim jest - zauważył trafnie nauczyciel, zdenerwowany paniką Dan'a. - Ja za niego odpowiadam, jeśli tylko coś się wydarzy, zejdzie. Jasne? Uspokój się, Jensen. Popatrz lepiej, jak twój brat się cieszy.
Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłem gest. Mówić, że się cieszyłem, to stanowczo za mało. Byłem w pierdolonym siódmym niebie. Do tej pory myślałem, że już nigdy nie zagram.
Chłopcy stali zdziwieni, podobnie jak ja przysłuchując się rozmowie. Wiedziałem, że starali się wyłapać jak najwięcej szczegółów - w końcu oni nie mieli pojęcia, dlaczego nie biorę udziału w lekcjach wychowania fizycznego. Zgaduję, że po prostu uważali mnie za lalunię.
Z racji, że nie mogłem grać w kolcach i glanach (obawiam się, że stopy i ręce innych zawodników mogłyby źle na tym wyjść), musiałem zdjąć bransoletkę i zamienić buty na te Dan'a, który po wymianie zdań z nauczycielem także postanowił zjeść i być w pogotowiu w razie jakiegoś mojego nagłego zasłabnięcia. Choć ja wiedziałem, że to na pewno się nie zdarzy.
Wyłapałem jego smutne, zmartwione spojrzenie i uśmiechnąłem się kojąco, by jakoś go uspokoić. Ustawiłem się wśród rosłych chłopaków, którzy przewyższali mnie wzrostem od dziesięciu centymetrów w górę oraz wagą co najmniej o połowę. Byłem bez rozgrzewki, więc wiedziałem, że początek nie będzie najlepszy.
Gra rozpoczęła się, a ja do czasu zdobycia punktu nie dostałem nawet piłki do rąk. Sfrustrowany ustawiłem się w okolicach środka boiska. Wyłamałem wszystkie kostki w palcach i rozciągnąłem się na szybko, żeby przypadkiem czegoś sobie nie zrobić, bo Dan by mnie zabił. Mnie i Willsona, a ja miałem zamiar być mu dozgonnie wdzięczny za możliwość zagrania, choć nie wiedziałem właściwie, dlaczego mi na to pozwolił.
Gdy wysoki chłopak obok mnie miał właśnie otrzymać piłkę, postanowiłem wziąć w końcu sprawę w swoje ręce. Rzuciłem się przed niego i sam przejąłem pomarańczową kulę, migiem prąc z nią w przeciwnym kierunku do jej poprzedniego. Wyminąłem sprawnie dwóch napastników kozłując piłkę na tyle zręcznie, że nie mieli szans, by mi ją odebrać. Jeden z kolejnych miał rozsunięte nogi, więc odpowiednio obliczając w głowie kąt odbicia, przebiłem piłkę między jego kończynami. Zdezorientowane miny rówieśników wprawiły mnie w ogromne samozadowolenie.
Dobiegając do kosza postanowiłem podać piłkę jednemu z członków mojej drużyny, by to on zdobył punkt. Nie byłem egoistą, nie miałem zamiaru odbierać chłopakom szczęścia z gry, i robić wszystkiego sam. Zawsze grałem uczciwie i drużynowo. Blondyn odebrał ode mnie piłkę i rzucił do kosza zdobywając punkt.
Zapleciony rano warkocz rozwalił się, gdy czarna gumka zsunęła się z końcówek, ginąc gdzieś w akcji. Nie przejąłem się tym, wręcz przeciwnie, przeczesałem włosy palcami, by rozpuścić go całkowicie. Odwróciłem się od nich i odmaszerowałem w stronę swojej wcześniejszej pozycji, którą właściwie sam sobie wybrałem. Ich zdumione, niekiedy przerażone spojrzenia śledziły mnie już do samego końca.

Powiedzieć, że czułem się spełniony, to definitywnie zbyt małe określenie. Cieszyłem się jak Dan, gdy mając dziesięć lat, zdobył swojego pierwszego gola podczas meczu. Po prostu nic nie mogło zepsuć mi tego dnia. Nawet cholerny wiatr, który zerwał się, gdy wyszedłem ze szkoły.
- Co się tak szczerzysz? Zęby suszysz? - Dan, co prawda, nie podzielał mojej radości aż tak bardzo jak ja. Nadal był zirytowany zachowaniem trenera, który, pomimo wyraźnego zakazu wpuszczania mnie na boisko, pozwolił mi zagrać. I wiedziałem, że mój brat nie zostawi tego ot tak sobie - w domu będzie solidna afera.
- Przynajmniej mam co suszyć - odparłem, nawiązując do jego niedawno usuniętej siódemki i wystawiłem język zadowolony. Moja mina jednak nieco zrzedła, gdy zobaczyłem, że Danny wcale się nie uśmiecha. Wręcz przeciwnie, wpatruje się w punkt przed sobą z rozdrażnieniem. - Co? Serio, aż tak jesteś zły? Do końca dnia będziesz...?
Urwałem zauważając ten punkt, w który tak uparcie wpatrywał się bliźniak i zakląłem siarczyście, na co jeszcze bardziej się skrzywił.
A ów punkt stał oparty o srebrny samochód i uśmiechał się w moją stronę. Ręce ułożył w kieszeniach czarnych spodni, a skórzana kurtka, podobna do tej, którą ja miałem na sobie, dodawała mu tylko zadziorności. Ciemne włosy, zaczesane wczoraj do tyłu, dzisiaj opadały lekko na bok, czego przyczyną prawdopodobnie był wiatr.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić (a nie chciałem stać z otwartymi ustami, jak opłacona prostytutka przed drzwiami mieszkania) poprosiłem Dan'a, by chwilę zaczekał, co odebrał z jeszcze większą pogardą w oczach skierowaną w stronę Deana, i podszedłem do mężczyzny.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem, rozglądając się z nadzieją, że zbyt wiele osób na nas nie patrzy. Jeszcze brakuje mi, żeby ludzie myśleli, że mam jakiegoś sponsora.
- Też miło cię widzieć - zaśmiał się dźwięcznie, a ja przełknąłem ślinę. No fakt, nie przywitałem się zbyt uroczo. - Stęskniłem się.
- Widzieliśmy się wczoraj, ćwoku - zaryzykowałem, że jednak nie wkurzy się za to niezbyt miłe określenie. W końcu był ode mnie starszy.
- Wiem, ale... pomyślałem, że moglibyśmy powtórzyć wczorajszy dzień. Zjeść coś w kawiarni, napić się kawy, pograć u mnie. Chyba ci się podobało. - Półświadomie zagryzłem wargę, co, niestety, zdał się zauważyć. No i co ja miałem teraz zrobić? Danny mnie zabije.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... - spojrzałem wymownie w stronę bliźniaka i od razu tego pożałowałem, bo najwyraźniej uznał to za znak do wkroczenia do akcji i zaczął się zbliżać. - Miałem wracać z bratem i...
- Cześć - przywitał się Dan z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Daniel.
Jeśli on przedstawia się pełnym imieniem... to znaczy, że jest bardzo, bardzo źle. Podali sobie ręce i nastała chwila niezwykle krępującej ciszy, którą zdecydowałem się przerwać, ale nie bardzo wiedziałem jak.
Miałem, co do propozycji mężczyzny, mieszane uczucia. Z jednej strony musiałem faktycznie stwierdzić, że wczorajsze luźne granie w gry u Deana zdecydowanie mi się podobało. Czułem się z nim, jak z osobą w swoim wieku, w dodatku z podobnymi zainteresowaniami i podobnym poczuciem humoru. I naprawdę chciałbym to powtórzyć, choćby kosztem nieodrobienia pracy domowej, którą i tak miałem zamiar mieć dziś w poważaniu.
Z drugiej jednak strony... Danny, któremu wyraźnie nie spodobała się moja nowa znajomość i który najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie zasługiwał na poważną rozmowę i wyjaśnienia. Zacząłem żałować, że nie zrobiłem tego wczoraj, ale skąd mogłem wiedzieć, że ten kretyn przyjedzie po mnie do szkoły. Skąd on w ogóle...?
Luke, ty kurwo.
Posiadanie brata hipokryty to najgorsze, co może być. Rano ostrzega człowieka, żeby uważał, a chwilę później podaje jego miejsce pobytu, numer telefonu i, nie zdziwiłbym się, gdyby Dean znał już rozmiar butów, które noszę.
Musiałem jednak szybko podjąć decyzję.
- Dan, ja... Wiesz, Dean zaprosił mnie do siebie dziś. Chyba pójdę, okej? Obiecuję, że wrócę wcześniej - zrobiłem maślane oczy, wiedząc jednak, że nie mogę ich nadużywać. Brat rzucił w stronę mężczyzny świdrujące spojrzenie (daję słowo, że ja bym uciekł).
- Dobrze. Uważaj na siebie - przytulił mnie, po czym szeptem dodał znaczące "na niego", odwrócił się i odszedł, nie zaszczycając Deana nawet kiwnięciem głową. Wywróciłem oczami. Naprawdę musiałem z nim dzisiaj pogadać.
Usiadłem na miejscu pasażera i zapiąłem pasy bezpieczeństwa, żeby przypadkiem nie umrzeć jeszcze przed zagraniem w Far Cry, bo byłoby mi szkoda. Wyskrobałem szybką wiadomość do taty, że nie wrócę z Dan'em (wolałem nie zadzierać z mamą, a wiedziałem, że tata to dla mnie załatwi) i zerknąłem z ukosa na Deana, po raz kolejny półświadomie zagryzając wargę.
- Podobam ci się, czy co? - zapytał ze śmiechem, ruszając ze szkolnego parkingu. W tej chwili cieszyłem się, że warkocz się rozwalił i zgubiłem gumkę, bo mogłem przynajmniej zakryć włosami tego pomidora, który wytworzył się na mojej twarzy.
- W życiu - prychnąłem próbując brzmieć, jakbym wcale nie kłamał. Cholera, no przecież nie kłamałem! - Żeby mi się podobać musiałbyś mieć trochę więcej z przodu i mniej na dole.
Chyba jeszcze nigdy nie zawarłem aż tyle kłamstw w jednym, niepozornym zdaniu, choć jakoś ciężko było mi przyznać się do tego przed samym sobą. Jednak po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że to właściwie nie jest dziwne. Zapewne niejeden facet chciałby wyglądać, jak Dean, więc logiczne, że mi się podoba. Znaczy... jego wygląd, taki męski.
Pogrążam się.
Z zamyślenia wyrwał mnie wyraźny wybuch śmiechu ze strony mężczyzny, za który miałem ochotę zdzielić go pięścią w twarz.
- Mnie nie oszukasz. Ale nie martw się. Ty też mi się podobasz. - Twarz zapiekła mnie, jakbym włożył ją do rozgrzanego kominka. Ja jemu się...? - W końcu wyglądasz jak dziewczyna.
Spuściłem głowę i nie odezwałem się. Gdyby powiedział mi to ktoś inny, zapewne rzuciłbym jakimś arcyzabawnym zdaniem na temat zawartości moich bokserek, ale teraz... I pomyśleć, że przez chwilę mu nawet uwierzyłem. Jesteś debilem, Dave. On nawet nie wygląda na kogoś, kto woli facetów. Zresztą ty przecież też. Też podobają ci się dziewczyny.
Dziewczyny.
Kurwa mać.
A myślałem, że nic nie zepsuje mi tego dnia.
- Wszystko okej? - jego głos ponownie wyrwał mnie z transu i sprowadził na jeszcze bardziej bolesną rzeczywistość. Zielone oczy wpatrywały się we mnie ze smutkiem.
- Tak. Okej.
Niech cię szlag, Dean.

Ucieszyłem się, gdy w końcu znalazłem się na kanapie w domu mężczyzny, z ciepłym napojem w dłoni i okryty miękkim kocem. Oczywiście, gdy wysiadaliśmy z auta zaczęło padać, więc moje włosy znów lekko zmokły. Pogoda w Anglii to istny koszmar.
- Skoro nie chcesz nic na obiad, to zjedz chociaż to - mruknął Dean wyraźnie zirytowany moimi wcześniejszymi odmowami zjedzenia sałatki z kurczakiem i położył przede mną talerzyk ze sporym kawałkiem ciasta. Już miałem zacząć protestować, gdy zauważyłem czającą się pod galaretką truskawkę. Chyba zacząłem się ślinić.
- Dziękuję - powiedziałem i złapałem widelczyk w dłoń, biorąc do ust pierwszy kęs. Starałem się zapomnieć o sytuacji, która miała miejsce w samochodzie i nawet mi się to udawało.
Dean usiadł obok mnie z talerzykiem o podobnej zawartości i spojrzał na mnie zadowolony. Postanowiłem w końcu zapytać go o to, co od wczoraj mnie nurtowało.
- Nie masz pracy o tej porze? - W odpowiedzi zaśmiał się głośno i włożył do ust kawałek ciastka.
- Pracuję o różnych porach, mam własną firmę. Jestem choreografem - dodał widząc moje pytające spojrzenie. Rozdziawiłem usta ze zdziwienia. Choreografem? - Zdziwiony?
- Trochę - odparłem cicho. Chyba niepotrzebnie osądzałem go na samym początku, jako gwałciciela nieletnich chłopców. Poczułem w ustach dziwny, znajomy smak, którego nie mogłem do niczego dopasować, więc to zignorowałem. - Nie spodziewałem się, że ty... No nie wyglądasz mi na kogoś, kto ma wiele wspólnego z tańcem.
- Często to słyszę. W każdym razie nie jest to moje jedyne zajęcie, ale to drugie to bardziej hobby, niż praca - powiedział i rozłożył się wygodniej na kanapie, wystawiając stopy na półkę pod stołem.
- A co to takiego? - Miałem nadzieję, że moje wścibskie pytania za bardzo go nie zdenerwują i nie wyrzuci mnie z domu. Nie moja wina, że byłem ciekawski!
- Słyszałeś może o Attention? - zastygłem w chwilowym bezruchu, zastanawiając się nad odpowiedzią i po raz kolejny ignorując dziwny smak oraz, tym razem, również lekkie łaskotanie w gardle. To nazwa jakiejś gry? A może gangu? - Chyba nie - zaśmiał się widząc moje zmieszanie.
- Nie bardzo. Co to takiego?
- Mój zespół, głuptasie. - Puściłem mimo uszu jego głupi zwrot w stosunku do mnie i zdziwiony spojrzałem mu w oczy. - Występujemy lokalnie w różnych klubach, wykonujemy zwykle covery, ale mamy kilka swoich piosenek. Jest nas czterech, ja śpiewam i gram na elektryku.
Okej, nie wiem, czy moje oczy mogły się otworzyć szerzej. Może powinienem teraz poprosić o autograf i zdjęcie, które za kilka lat będą warte miliony?
Kaszlnąłem.
- Jaką muzykę gracie? - zapytałem odkładając pusty talerzyk na stół.
- Różną, najczęściej alternatywny rock, albo coś podobnego... Wszystko w porządku? - Zakryłem usta dłonią, by zakasłać czwarty raz z rzędu.
- Tak... Może coś mi zaśpiewasz? - zaśmiałem się, ale wiedziałem już, że ignorowanie ciągle puchnącego gardła nie jest dobrym pomysłem. Otworzyłem usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale zesztywniały już delikatnie język skutecznie mi to uniemożliwił, powodując kolejne kaszlnięcie.
- Dave? - Dean złapał mnie za ramiona i potrząsnął lekko. Widziałem, że nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić, a ja nie dałem rady wykrztusić z siebie słowa. Teraz przynajmniej wiedziałem już, czym był ten dziwny smak, który wydawał mi się znajomy. Pierdolone, orzechowe ciasto.
Reakcja alergiczna postępowała coraz szybciej - powoli zaczynałem tracić oddech, a Dean chyba w końcu zrozumiał, że siedzenie i czekanie, aż umrę mu na kanapie nie jest zbyt dobrym pomysłem, bo rzucił się w kierunku komórki położonej na drugim końcu stołu.
A ja opadłem na oparcie sofy, uparcie starając się wziąć głębszy oddech, zasłaniając usta dłonią. Docierały do mnie pojedyncze słowa, które Dean w pośpiechu mówił do telefonu, starając się, zapewne, powiedzieć dokładnie, co i gdzie się dzieje.
Po chwili zostało mi już tylko uparte drapanie paznokciami w szyję i próby wzięcia choćby najmniejszego haustu powietrza. Byłem głupi, że zignorowałem to cholerne swędzenie.
- Dave, wytrzymaj, zaraz przyjedzie pogotowie. Proszę, Boże, nie wiem, co robić... - lamentował wyraźnie zdenerwowany, potrząsając mną w przód i w tył, co ledwo udawało mi się czuć. Na wpół bezwładną ręką wskazałem torbę, która leżała tuż obok mojej nogi.
Przez chwilę wpatrywał się w nią, próbując połączyć fakty, a po sekundzie rzucił się w jej stronę, wyrzucając całą jej zawartość na puchaty dywan, uderzając przy tym łokciem w stół, co zupełnie zignorował.
Oczy po chwili same mi się zamknęły wiedząc, że ilość tlenu, która powinna dostać się do płuc nie została tam przetransportowana. Nie czułem już ucisku w gardle, nie potrzebowałem kolejnej walki o hausty powietrza.
Ciemność pochłonęła mnie w całości.

DANNY

Leżałem zdenerwowany na łóżku i obracałem w dłoniach telefon, próbując wytrzymać i nie zadzwonić do Dave'a. Od kilkunastu minut przesycało mnie uczucie, że coś jest nie tak, jednak usilnie starałem się zrzucić to na moje względne zirytowanie zachowaniem tego gbura. Przyjechał pod szkołę, też mi coś! Zachowuje się, jak jakiś pieprzony Romeo, a ja dobrze wiem, że Davey zdecydowanie na takie coś poleci. Będąc w jego sytuacji zapewne tak samo walczyłbym o każdą znajomość, ale...
Ale czemu akurat jakiś stary, zapewne zboczony, fagas?
Wszystkie moje paznokcie wyglądały w tej chwili okropnie, niektóre nadgryzione były aż do samej krwi.
- Kurwa - zakląłem głośno rzucając poduszką w przeciwległą ścianę, wstałem szybko i wybrałem numer bliźniaka.
Bo, cholera, wiedziałem, że coś się stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz