Siedziałem na łóżku z kubkiem parującej herbaty i z sięgającą zenitu irytacją wyczekiwałem powrotu Dana do domu. Spotkanie z Deanem zajęło mi nie więcej niż półtorej godziny, więc od ponad dwóch musiałem samotnie zagospodarować sobie ten smutny czas.
Po dzisiejszej sytuacji w parku, która utwierdziła mnie w moich uczuciach dużo bardziej, postanowiłem stawić czoła Wrogowi Deana Numer Jeden i porozmawiać w końcu z bliźniakiem na ten bardzo ważny dla mnie temat. Przecież nie może mnie nienawidzić do końca życia, nie?
To, co wydarzyło się w parku podczas spaceru, przerosło moje możliwości. Nie miałem zielonego pojęcia, co we mnie uderzyło, że z tak perfidną odwagą pocałowałem tego mężczyznę, w dodatku dorzucając do tego jakiś kretyński tekst o lizaniu. Gdy teraz o tym pomyślę, mam ochotę zakopać się kilka stóp pod ziemię.
Drgnąłem, gdy drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie i po raz trzeci w ciągu ostatniej godziny oblałem się gorącą herbatą. Nawet nie miałem już siły na przekleństwo, więc zignorowałem delikatne pieczenie w udo.
- Czemu tak długo cię nie było? - zapytałem, gdy tylko bliźniak przekroczył próg pokoju. Włosy miał zmierzwione, wzrok zmęczony, a jego ogólna postawa wskazywała na chęć szybkiego położenia się do łóżka.
- Byłem na treningu, a potem... zresztą, po co się tłumaczę - prychnął i rzucił plecak w kąt pokoju. - Zapewne i tak cię to nie interesuje, nie?
- Bardzo mnie interesuje, martwiłem się. Nie odpisywałeś na wiadomości - mruknąłem z oburzeniem i odstawiłem kubek z napojem na stolik. - Możemy porozmawiać?
- Jestem zmęczony.
- Nie interesuje mnie to, wysłuchasz mnie tak czy inaczej - warknąłem i zwinnie przeskoczyłem na drugą stronę pokoju, znajdując się już po chwili na klatce piersiowej brata, co ten skwitował tylko zdziwionym wyrazem twarzy. - Powiedz mi, co ci nie pasuje w moim spotykaniu się z Deanem? Dlaczego nienawidzisz go tak bardzo, że aż postanowiłeś wypiąć dupę na swojego bliźniaka, którego przyrzekałeś kochać do końca życia? - zawalałem go pytaniami wpatrując się uparcie w jego błękitne, zdezorientowane oczy. Oczywiście formułka o przyrzeczeniu nie była tak zupełnie wyssana z palca, kiedyś naprawdę złożyliśmy sobie taką obietnicę i do tej pory przestrzegaliśmy jej bez zarzutu.
- Daj spokój, błagam. I zejdź ze mnie, mam za sobą ciężki trening, nie mam siły. - Zrzucił mnie z siebie jednym machnięciem ręki, a mnie zrobiło się niesamowicie przykro, bo to była jego pierwsza taka reakcja od zawsze. Normalnie by mnie przytulił.
- Proszę, Danny. Porozmawiaj ze mną, choć chwilę.
- Czego nie rozumiesz, Dave? Nie wiem, jak mogłeś dać się tak omamić temu człowiekowi, naprawdę. Boli mnie, że mój brat, w dodatku bliźniaczy brat, zrobił z siebie tak łatwy cel dla jakiegoś popapranego zboczeńca i...
- Za kogo ty go uważasz? - spytałem tracąc powoli cierpliwość, choć rozmowa jeszcze na dobre się nie rozpoczęła. - Za kogo ty mnie uważasz?
- Za mojego małego braciszka. I zawsze sądziłem, że jesteś inteligentny. Teraz już sam nie wiem - westchnął i wyciągnął się na łóżku nieco bardziej. W momencie, w którym wszedł do pokoju, zapomniałem wszystkiego, co chciałem mu powiedzieć. I teraz też siedziałem cicho przez dłuższą chwilę.
- Ale dlaczego go tak nie cierpisz? - zapytałem w końcu, strzykając nerwowo kostkami w palcach.
- Nie podoba mi się. I wolałbym, byś dał sobie z nim spokój. Zrobisz to dla mnie? - Uniósł się na łokciach i wpatrzył we mnie smutny wzrok.
- Nie - odpowiedziałem cicho i bez zastanowienia. Zdawałem sobie sprawę, że spodziewał się innej odpowiedzi, a wręcz był jej pewien, bo zazwyczaj, gdy padały słowa zrób to dla mnie nie potrafiłem mu odmówić. - Nie, Dan. Nie wiesz, jak to jest. Masz Martinę, znajomych, zdrowie i wszystko, czego ja nie posiadam. Udało mi się znaleźć w tej głupiej budzie kogoś, kogo mogę nazwać przyjacielem, więc pozwól mi jeszcze mieć kogoś, kogo darzę uczuciem i będę naprawdę szczęśliwy.
- To nie musi być on! Jest tyle dziewczyn... nawet chłopaków, którzy z ogromną chęcią by się za ciebie zabrali...
- Nie chcę nikogo innego. Dzisiaj sam go pocałowałem, wiesz? I mimo, że może było mi z tym trochę głupio, wcale nie żałuję. I planuję z nim być, jeśli będzie tego chciał. Wspiera mnie o wiele bardziej niż ty mnie teraz - warknąłem rozzłoszczony do granic możliwości. - Może dzięki niemu wydostanę się z tego dołka, w którym znalazłem się przez chorobę, Jessicę i wszystko inne, co do tej pory podstawiło mi nogę w życiu. Może kiedyś mnie zrozumiesz.
Wstałem z łóżka i nie zważając na twarz Danny'ego, która wyrażała teraz nie więcej niż twarz porcelanowej lalki (choć dwa razy nie powiedziałbym, że nawet ona miałaby w sobie więcej emocji) wskoczyłem do toalety zamykając za sobą drzwi na klucz.
Usiadłem pod ścianą tuż obok kabiny prysznicowej i w duchu cieszyłem się, że mój pokój ma osobną łazienkę, dzięki czemu nie musiałem z niej wychodzić po trzech minutach poganiany okrzykami braci.
Otuliłem ramionami nogi i zauważyłem, że brakuje mi już łez, by zapłakać.
Kolejny dzień od samego rana także nie zapowiadał się ciekawie - Dan wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że albo się ogarnę, albo... nie wiem, nie odezwie się do mnie chyba do końca życia. Też mi coś.
Wątpię, że zdoła tak długo wytrzymać bez gadania.
W szkole udało mi się porozmawiać jedynie z Joshem, bo cała reszta mojej paczki uznała, że wygodniej będzie im trzymać stronę Dana, niż moją, choć tak naprawdę nadal nie mieli pojęcia, o co chodziło. Cóż, na pewno im tego nie zapomnę.
Nawet Dean jakby nagle zapadł się pod ziemię i nie odpisał na mojego porannego SMS'a, ale starałem się udawać, że w sumie mam to gdzieś (co oczywiście było ogromnym kłamstwem). Cały dzisiejszy dzień przemieszczałem się szkolnymi korytarzami jak duch, wysłuchując paplania Josha o czymś, co najwyraźniej interesowało wyłącznie jego, więc w drodze powrotnej do domu postanowiłem wstąpić do kawiarni i napić się kawy.
- Poproszę... lukrowany pączek? - zmrużyłem oczy starając się dostrzec, czy aby na pewno właśnie te słowa są tam zapisane. - No, niech będzie. Raz lukrowany pączek poproszę.
Kawa o smaku słodkiej bułki to chyba wystarczający plus tego dnia. Westchnąłem i korzystając z wolnego czasu, zająłem się odrabianiem pracy domowej.
- Cześć, maluchu - powiedział nagle ktoś stojący tuż obok, aż podskoczyłem. Powiedzieć, że nie byłem w szoku, to byłoby chyba jeszcze większe kłamstwo niż to sprzed kilku godzin.
- Dean? Co ty tu robisz? - Czułem, jak moja twarz czerwienieje, a dłoń sama nerwowo zaciska się na długopisie.
- Głównie chciałem cię przeprosić, że nie odpisałem na wiadomość, ale zapomniałem naładować telefonu i rano całkowicie padł. Odpisałem ci jakieś pół godziny temu, ale... Cieszę się, że tutaj jesteś.
Gdy mężczyzna usiadł naprzeciw mnie, szybko zerknąłem na komórkę i stwierdziłem, że faktycznie do mnie pisał. Ech, Boże.
- Nie przeszkadzam?
- Nie. Już skończyłem - skłamałem. Przecież nie będę przy nim odrabiał pracy domowej, nie?
- To dobrze, bo mam dla ciebie propozycję - rzucił, a jak zerknąłem na niego z uwagą. Jego propozycje bywały dziwne. - Chcę, byś w końcu przełamał ten dziwny, niezrozumiały dla mnie strach i zaśpiewał mi. Nam. Chcę cię w zespole.
Przez pierwszą chwilę wpatrywałem się w niego z nadzieją, że zaraz zacznie się śmiać i powie mi, że to jakiś jego nieśmieszny żart, ale gdy ten nie odezwał się, sam wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
- Porąbało cię? Nie zaśpiewam dla ciebie, a tym bardziej dla innych ludzi. - Otarłem dłonią pojedynczą łezkę, która napatoczyła się podczas mojego mało eleganckiego wybuchu.
- Błagam. Ja... ja nie chcę już śpiewać - rzekł, a coś, co zawarte było w jego głosie uderzyło we mnie z ogromną siłą. Brzmiał jak jakieś żałosne zwierzę szukające ratunku. - Od dawna się z tym męczę, ale nikt inny się nie nadaje. Ale ty tak. Z tobą moglibyśmy... nie wiem, wejść na szczyt! Jesteś cudowny, Dave. Błagam, zrób to dla mnie. - Popatrzył mi w oczy wkładając w to spojrzenie więcej emocji, niż ja kiedykolwiek okazałem w życiu. Wiedziałem, że mówił prawdę.
- Nie - odparłem i spuściłem wzrok wbijając go uparcie w kubek z ostatnimi łykami słodkiej kawy, która tam jeszcze została.
- Błagam...
- Nie proś mnie o to. Nie rozumiesz tego, nie zaśpiewam już nigdy więcej.
- Co tak bardzo cię zraniło, że nie chcesz tego zrobić? O co ci chodzi, Dave? - wyrzucił z siebie coś, co wydawało się zbierać w nim od dawna. - Dlaczego umyślnie zaprzepaszczasz swój talent?
- Moja zmarła przyjaciółka mnie zraniła. I nie, nie pytaj o nic, nie mów, że ci przykro, bo ja naprawdę mam to gdzieś - warknąłem widząc, jak wyraz jego twarzy się zmienia. Szybko dopiłem jasny napój i wrzuciłem zeszyty do torby.
- W takim razie nie pozwól, by ktoś, kto nie żyje cię ograniczał - powiedział cicho nadal patrząc na mnie. Przez chwilę zamarłem, jednak szybko odzyskując rezon wstałem z zajmowanego miejsca. Rzuciłem mu ostatnie spojrzenie i starałem się zachować spokój.
- Idziesz?
- Idę - odpowiedział bez zastanowienia i wstał z krzesła, odsuwając je z cichym dźwiękiem.
Wyszedłem z kawiarni i poczułem chłodny powiew na twarzy. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej, a ja nadal nie zaopatrzyłem się w szalik i rękawiczki, choć już kilka dni temu wypadałoby to zrobić.
- Zastanowię się - powiedziałem po kilku smętnych minutach ciszy, która zaczynała robić się wyraźnie ciężka.
- Co? - zapytał, jakby był totalnym debilem (choć chyba niewiele mu do tego brakowało).
- Powiedziałem, że się zastanowię - warknąłem i poprawiłem kaptur bluzy, zakładając go na głowę. - Trzeci raz nie powtórzę, więc lepiej słuchaj uważnie. Jedna piosenka. Zaśpiewam jedną piosenkę, jeśli nie spękam i nie zrobię z siebie idioty, możemy mówić o dalszych postępach. Jeśli jednak trema mnie zje... cóż, wtedy dostaniesz w łeb, a ja wyjadę z kraju.
- Dave, jesteś najlepszy - zawołał Dean i złapał mnie w ramiona, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a ja wiedziałem, że jestem czerwony chyba po same palce u stóp. - Tak się cieszę. Spotkajmy się jutro... gdzie? Trafisz do piwnic, czy przyjechać po ciebie?
- Trafię - mruknąłem, a to, co chwilę temu powiedziałem, zaczęło do mnie docierać dopiero teraz. Czułem, że dzisiejszej nocy zamiast spania, będę wygryzał paznokcie aż do krwi.
- To świetnie, widzimy się o... może o czwartej, co? Dasz radę? To super - dodał, gdy kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. - Teraz już spada, umówiłem się z Branem, a i tak jestem już pół godziny spóźniony - zaśmiał się dźwięcznie, a ja poczułem żal, że widzieliśmy się tak krótko.
- Jasne. To... pa - mruknąłem, a po chwili poczułem, jak coś ciepłego przykleja się do moich ust, a zagubiona dłoń błądzi po moich włosach pod kapturem. Gdy Dean odsunął się ode mnie po chwili czułem, że mam gorączkę.
- Do jutra, skarbie.
Stałem tak jeszcze chwilę i patrzyłem, jak odchodzi. I znów dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, co się dzieje z moim życiem. Straciłem kontrolę już dawno temu, ale teraz... Czy on był moim chłopakiem? Czy my byliśmy... razem? O nic mnie nie pytał, ale nazwał mnie skarbem i tak po prostu pocałował... po raz kolejny, więc...?
Och, moje życie to jedno wielkie nieporozumienie.
Tak, jak się spodziewałem, ta noc należała do jednej najbardziej niespokojnych w moim życiu, a ranek śmiało mogłem nazwać sceną z The Walking Dead. Zwlokłem się z łóżka, a w drzwiach łazienki zderzyłem się z równie zaspanym Danem, który wyglądał, jakby kilka dni temu zgubił grzebień.
Później było już tylko gorzej, bo na pierwszych lekcjach kompletnie odleciałem i nie miałem pojęcia, o czym w ogóle były. Josh ciągle dźgał mnie ołówkiem, co i tak niewiele dawało, a jedynie okropnie mnie irytowało. Skończyło się na tym, że zerwałem się z ostatniej lekcji na rzecz posiedzenia w zimnym parku jak ostatni kretyn.
Dan mnie bardzo boleśnie zabije.
W myślach od wczoraj błądziło mi kilka piosenek, który mógłbym zaśpiewać Deanowi, ale nadal nie wiedziałem, którą wybrać. Powinienem zaczarować go jakąś romantyczną balladą, czy odwalić dziki pokaz z fajerwerkami w tle? Trudny wybór.
Gdy nadszedł czas, by w końcu wsiąść w taksówkę (dłonie zmarzły mi tak bardzo, że nie byłem w stanie nimi poruszyć), stres zaczął dawać o sobie znać. Siedziałem jak skała i nie wiedziałem, o czym myśleć, by jakoś przeżyć tę dłużącą się drogę.
Wysiadłem niedaleko budynku, w którym znajdowało się to dziwne studio chłopaków, czy... czy co to tam było. Rozejrzałem się wokół i niepewnie wszedłem do środka czując się jak niechciany intruz. Przysięgam, że jeśli zrobię z siebie idiotę, naprawdę wyjadę z kraju.
- Hej! - Nie czując potrzeby do pukania, wpakowałem się do jednej z piwnic z czymś na kształt uśmiechu wyrysowanym na ustach.
- O, jesteś już! - Dean podbiegł do mnie jak piesek, który zawsze w progu wita gości i przytulił mnie do siebie mocno. - Czekaliśmy tylko na ciebie.
- Tak... fajnie. Cześć - przywitałem się z mężczyznami, którzy łypali na mnie groźnie... choć może tylko mi się wydawało. Bran, którego udało mi się poznać z imienia, gdy byłem tutaj za pierwszy razem, machnął do mnie ręką i uśmiechnął się. Reszta zachowywała się raczej obojętnie, ale nie miałem im tego za złe, w końcu widzieli mnie drugi raz w życiu.
- Siadaj, zaraz zaczniemy. Trzeba tylko podpiąć sprzęty - mruknął szatyn, a ja skorzystałem z propozycji i przycupnąłem na krześle, chyba nawet tym samym, co ostatnio.
Dziś to miejsce nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, jak poprzednio, ale i tak ciągle byłem zachwycony, szczególnie kolorem ścian. Ten kolor był tak bardzo czerwony, że gdyby wpuścić tutaj byka, to umarłby na zawał.
Zerknąłem na ścianę, na której widniał plakat zespołu - kilka poważnych twarzy i ogromny, czarny napis Attention po środku. Ciekawe skąd go mieli? No i dlaczego akurat taka nazwa?
Stresowałem się bardziej niż przed pierwszym występem dla Jessici, ale wiedziałem, że na pewno chciałaby, bym w końcu pokazał to komuś innemu. Musiała chcieć, w końcu mnie kochała. Gdy Dean wczoraj zaproponował mi to... wiedziałem, że to głupi pomysł, ale pomyślałem o niej i dotarło do mnie, że już dawno powinienem to zrobić. Skoro nie mogłem grać, rozwijać swojego hobby, musiałem znaleźć inne, a muzyka nadawała się wręcz idealnie.
- Wszystko gotowe. Dave? Jest okej? - usłyszałem znajomy głos, który wyrwał mnie z rozmyślań i poczułem męską dłoń na ramieniu. - Będzie dobrze, mały.
- Co chciałbyś zaśpiewać? Wiesz, musimy wiedzieć, czy potrafimy to zagrać, czy będziesz śpiewać a capella - zaśmiał się Bran, sprowadzając na moje usta nieśmiały uśmiech.
- Znacie Mad World? - zapytałem niepewnie.
- Tak, chyba się uda. Dean śpiewał to jakiś czas temu i...
- I nie jest z tego dumny - dokończył Masterson z uśmiechem. - Brzmiałem jakby ktoś ciągnął kota za ogon po parapecie, takie nuty nie dla mojego głosu. Ale do ciebie pasuje idealnie.
Potarłem dłońmi o siebie i niepewnie podszedłem do mikrofonu. W życiu nie śpiewałem do takiego sprzętu i nie miałem pojęcia, czy nie zabrzmi to bardzo źle, a ja nie zrobię z siebie jeszcze większego idioty, bo było to bardzo prawdopodobne.
- No okej. To zaczynamy.