30.04.2017

"Prześwit" Rozdział 9 "Lód topi ogień"

Tytuł: ''Prześwit" rozdział 9 ''Lód topi ogień"
Data wydania: 30.04.2017
Fandom: Fairy Tail

— Ha ha, frajerze, nie złapiesz mnie! — wołał mały chłopiec dysząc. Różowe włosy połyskiwały w zachodzącym słońcu, a założony na szyi szalik łopotał pod wpływem lekkiego wiatru. 
— Jeszcze zobaczymy! — odkrzyknął drugi, czarnowłosy, nieco wyższy i przy okazji półnagi. Przyspieszył nieco i wyciągnął dłonie, by móc dosięgnąć rąbka koszulki kolegi. Pociągnął za kołnierzyk i obaj polecieli do tyłu. Mimo, że bolało, obaj się zaśmiali. 
— Masz przerąbane. 
— Ty też. 
— Zginiesz. 
Czarnowłosy w odpowiedzi tylko się zaśmiał. 

Cały świat jakby nagle się zatrzymał. 
Jakby dostał zawału i jego serce, najważniejsza część, przestała bić. 
Odgłosy walki w jego głowie zanikły. 
Nie słyszał nic, poza swoim własnym, zduszonym, aczkolwiek przeraźliwym krzykiem. 
Poczuł, jakby coś ciężkiego uderzyło go w twarz... nie, nie w twarz. W serce. I rozerwało je na drobne kawałeczki. Na części, które już nigdy nie zostaną połączone w jedną, spójną całość. 
Przecież to nie może tak się skończyć. 
— GRAY! 

Czarnowłosy osunął się na ziemię. Krew wyciekająca z jego rany tworzyła bordową kałużę wokół jego bladego ciała. A obok stała Ona. Mimo bolącego nadal boku uśmiech nie schodził jej z twarzy. Trzymała w dłoni ów miecz, którym zadała ostateczny cios. 
Jak to możliwe, by to człowiek był wyrocznią dla innych ludzi?

Przerażającą ciszę, która zdawała się trwać kilka godzin przerwał donośny, dziewczęcy krzyk. Wendy schowała twarz w dłoniach, a jej płacz roznosił się po całej jaskini. Lucy upadła obok niej na kolana wpatrzona w ten jeden jedyny trwający w bezruchu punkt. W zastygłą istotę, która jeszcze przed chwilą tak zaciekle starała się pomóc w walce. 

Skalne ściany zatrzęsły się, a kilkadziesiąt dużych kamieni spadło odbijając się głucho o posadzkę. Mimo, że jaskinia zawalała się nikt nie miał najmniejszego zamiaru opuścić jej przed zgładzeniem wrogów. Tym bardziej drużyna Fairy Tail, która właśnie na własne oczy zobaczyła śmierć jednego ze swoich przyjaciół. 

Lucy cudem uniknęła skrócenia o głowę przez walczącego zaciekle Vincenta. Złapała Wendy za drobną dłoń i pociągnęła z całej siły w bezpieczniejszą stronę jaskini. Posadziła dziewczynę w kącie. Obie nadal były w szoku. Obie płakały i obie z ledwością były w stanie myśleć. Nie dały rady wstać, ich oczy kierowały się od jednej osoby do drugiej, po czym spoczęły na zastygłej istocie. 
Natsu obrał sobie za cel Nectę, która z ogromnym uśmiechem na ustach uniosła miecz w akcie okazania swojej wygranej. 

— Nie tym razem, szmato! — krzyknął, przełykając wcześniej łzy, które spłynęły mu do gardła. Atakując morderczynię swojego przyjaciele dał wolną drogę Lucy, by zaciągnęła ciało Gray'a na bok, by nikt nie śmiał go zbezcześcić. Dziewczyna, siedząc w kącie, przycisnęła jego głowę do siebie i ponownie zalała się łzami. Czuła, że nie żyje. Nie oddycha, nie ma pulsu. Nie ma już nic. 
Nie sposób określić, jak bardzo drużyna stała się zawzięta. Początkowy zamiar pozbawienia magów kamienia zamieniła się w przerażającą chęć mordu po tym, co zrobili Gray'owi. Nawet Vanille pomyślała sobie, że zbyt dużo istot straciło już życie, by móc to tak po prostu zostawić. Mała Dayu podbiegła do kąta klękając obok Wendy, gdy Lucy ruszyła w wir walki. Nie zostawi tak tego. Pomoże, choćby sama miała zginąć.

Kamień coraz bardziej wydobywał z siebie swą moc; świecił coraz mocniej, a góra coraz bardziej się trzęsła. Vanille wymachiwała mieczem na prawo i lewo starając się trzymać Vincenta z dala od skarbu, do którego tak pragnął się dostać. Uderzyła mieczem wprost w ramię mężczyzny tak, że ten syknął z bólu. 
— Głupia. Nie wiesz, jaki błąd popełniasz, walcząc ze mną! 
— Sądzę, że jednak wiem! — wrzasnęła wyrzucając w powietrze jasną mgiełkę, którą zaczął krztusić się Vincent. 
W momencie, gdy w jaskini zrobiło się szarawo, okazję wykorzystał Natsu i uderzył w Nectę płomieniem, który powalił ją na ziemię. Gdy tylko kobieta chciała się podnieść, podbiegła do niej Erza, uderzając ją ostrzem swojego miecza prosto w czaszkę. 
— Necta, nie! Cholera jasna, pierdolone dzieciaki! — wykrzyczał momentalnie Villow, odrzucając magią w bok walczącego z nim Shiro i podbiegając do leżącej na ziemi kobiety. Jej blada twarz zalana była bordową krwią, oczy patrzyły w nicość, a usta zastygły lekko otwarte. — Kurwa. Kurwa!
W przypływie furii uderzył wprost w stojącą zaraz obok Lucy, która z kluczem w ręku, starała się przywołać do siebie Taurusa. Dziewczyna odbiła się od kamiennej ściany i upadła nieprzytomna na posadzkę. Villow uśmiechnął się, po czym oberwał w głowę magią Dayu, która włączyła się do walki. 

Wtedy to się stało. W momencie, w którym Vanille zadała cios Vincentowi, kamień wybuchnął. Huk był niesamowity. W powietrzu nad miejscem, w którym wcześniej spoczywał kamień, pojawiły się świecące na błękitno malutkie kamyczki. Góra zadrżała. 
Vincent leżał na posadzce, a krew ciekła mu z ust. 

— Niemożliwe... To nie miało tak być... — wycharczał krztusząc się własną krwią. Nie był w stanie się podnieść. Spojrzał na stojącą nad sobą Vanille, która zadała ostateczny cios w tej walce. Villow, który leżał poprzednio na podłodze podniósł się na milisekundę, ale od razu dostał ponownie w głowę i z powrotem upadł. 
— Co... co się stało...? — Inaban upuściła miecz patrząc z niedowierzaniem na szczątki kamienia. Góra zadrżała ponownie, tym razem, nieco mocniej. 
— Kamień... został zniszczony... To nie był ten czas — wychrypiał. — Jesteś z siebie zadowolona, córko Kamaji? Czy jesteś z siebie zadowolona... siostro?!

Vanille otworzyła szeroko oczy. Miecz upadł na podłogę tak, jak ona sama. Siostro...
To nie mogła być przecież prawda. 
Przecież Vincent... to Vincent zabił jej rodziców. 
On to zrobił, widziała na własne oczy. 
Nie mogła się mylić.
— K...Kłamiesz! Kłamiesz, skurwielu!
Vincent uśmiechął się obnażając zakrawawione zęby.
— Nie. Nie tym razem. 
— Zdychaj! Zdychaj, kłamco!
Złapała za miecz przeszywając nim ponownie ciało Vincenta. Inaban cofnęła się. Naprawdę nie wiedziała, co zrobić. Nie chciała uratować Vincenta, choć mogła to zrobić. Nie uroniła ani jednej łzy od czasu śmierci Necty. I nie uroni. Złapała ledwo żywego Villowa za ramię. Ten jęknął z bólu. 
— Ej, Ty! — krzyknął Natsu idąc w jej stronę. Bała się. Nie miała szans. Oni od początku nie mieli szans. I tylko ona to wiedziała. Zaślepiony mocą kamienia Vincent nie zdawał sobie z tego sprawy. Cholerny idiota. Nienawidziła go z całego serca. 

— Proszę, nie... — wyszeptała — Daj mi odejść. Błagam was. Nie jestem jak mój brat. Nie jestem jak moja siostra. Oboje tacy nie jesteśmy...
— On zabił Reilę! Zabił ją! — Krzyknęła Dayu wskazując palcem na półprzytomnego Villowa, którego sama powaliła. Inaban drgnęła. Doskonale to wiedziała. Wiedziała, że to on, wiedziała co zrobił. Mogła teraz udawać tylko głupią. Że wcale jej nie znała. Tak samo... że nie znała Dayu. W końcu była jej ciocią. 

— Działał pod wpływem Vincenta i... nie mogę... proszę, dajcie nam odejść! — Krzyknęła i wybiegła przez drzwi jaskini trzymając pod pachą Villowa, który powoli odzyskiwał świadomość. Góra ponownie mocno zadrżała. Natsu ruszył do wyjścia za Inaban, ale zatrzymała go Erza. 
— Niech idą — wyszeptała spoglądając w stronę Wendy. Trzymała ona nadal bezwładną głowę Gray'a na swoich kolanach i zalewała się łzami. Natsu upadł na kolana, nie mogą już powstrzymać cisnących się do oczu przeźroczystych słonych kropli. Mimo, że tak go nienawidził, a raczej udawał, że nienawidził, przez cały życie z nim konkurował, teraz, gdy przyszło mu pogodzić się z jego odejściem, eksplodował. Nie powstrzymywał płaczu. 
Vanille nadal klęczała na skalnym podłożu tuż nad głową Vincenta. Obok leżał jej zakrwawiony miecz. Shiro podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. Po chwili przytulił dziewczynę do siebie. 
Góra zatrzęsła się potężnie. 

______________________________________________
Hello, my babies!
Po roku od wstawienie poprzedniego rozdziału, udało mi się! Dopisałam dziewiątkę! 
Mam nadzieję, że na kolejny nie będziecie musieli aż tyle wyczekiwać. ;-;
Różnetakie wytykanie błędów i w ogóle mile widziane. 
Pozdrawiam Was, 
~Akira

27.04.2017

''Non, je ne regrette rien" Prolog ''Spacer w świetle księżyca"


Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa i numer rozdziału: Prolog ''Spacer w świetle księżyca"
Data aktualnej publikacji: 26.04.2017

Gdy jest Ci źle, szukasz kogoś, kto jest w gorszym położeniu niż Ty.
Lucy, Elfen Lied

Wąską ciemną ulicę rozjaśniał widniejący na niebie, blady księżyc. Wysoki ciemnowłosy chłopak przemierzał długą drogę do swojego domu, obserwując różne nocne stworzenia, błąkające się tu i ówdzie. Błoga cisza i brak ruchu na drodze sprzyjały mieszkającym w pobliskim lesie zwierzętom. Wsłuchiwał się w ciche pohukiwanie sów i szelest skrzydeł nietoperzy. Przysłoniętymi lekko grzywką oczyma wpatrywał się w wielką, białą kulę widniejącą nad jego głową. To było to, co lubił. Jego klimat. Przyjemny ciepły wiaterek pozwalał mu zwalniać z każdym krokiem, by mógł wejść w osobisty kontakt z naturą. Rozkoszował się lekkimi powiewami wiatru smagającymi jego bladą twarz. Myślami był daleko od rzeczywistości.

Dave był bardzo wysokim, jak na swój młody wiek chłopakiem. Wzrostem dorównywał swojemu o kilka lat starszemu bratu. Był mądry i, jak stwierdzała prawie każda dziewczyna w jego szkole, równie przystojny. Starał się zawsze być miłym, rozgarniętym chłopcem, podążającym tylko tam, gdzie było wolno. Nie chciał pakować się w kłopoty, które na szczęście nieczęsto mu się przytrafiały. Miał niestety również wrogów, jak każdy nastolatek. Starał się jednak zbytnio im nie podpadać z racji tego, że byli jednak od niego znacznie silniejsi. Dlaczego miał wrogów? Głownie z tego powodu, że na jego widok wzdychały wszystkie dziewczyny, a na pewno ich zdecydowana większość.

Dziewczyny. To właśnie przez nie miał najwięcej kłopotów w życiu. Od niedawna, w zasadzie od kilku miesięcy, zaczął się poważnie zastanawiać, co do swojej seksualności. Prawdą było, że jeszcze żadna dziewczyna, z którą był, lub którą tylko widywał na korytarzu, tak na prawdę go nie pociągała. Większość dziewczyn, które miał, rzucał zwykle po kilku tygodniach. Mimo tego, że w oczach niektórych osób uchodził za chama, zainteresowanie dziewczyn co do niego się nie zmieniło, a można by rzec, że nawet się pogłębiało. Coraz częściej jednak zaczął zwracać uwagę na chłopaków, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby być homoseksualistą. Wiedział, jak zostałoby przyjęte to nie tylko w szkole, ale także w domu, więc uparcie obstawał przy byciu normalnym. 

Otrząsnął się z niechcianych myśli i zorientował, że stoi przed furtką swojego sąsiada (znienawidzonego pana Bustera) czyli o jedną bramkę za daleko. Zwykle, gdy wracał do domu ze szkoły, staruszek krzyczał na niego bez większego powodu. Westchnął potępiając własną głupotę i zawrócił podchodząc do metalowej bramy, prowadzącej do drzwi jego domu.

Miał bogatych rodziców, więc jego dom wyglądał okazale. Pomalowany na zielono, odróżniał się od białych mieszkań z tej dzielnicy. Miejscowość, w której mieszkała jego rodzina była dość obskurna i zamieszkana z reguły przez miejscowych meneli. Choć zamieszkała może zbyt dobrym słowem nie jest. Mieszkali tu tylko ze względu na dobrą szkołę i szybki dojazd do pracy rodziców. Dave, jak i reszta jego rodzeństwa nie cieszył się z należącego do jego rodziców majątku. Gdy patrzył na swój ogromny dom, równo przycięty trawnik i wszelkiego rodzaju nowoczesne sprzęty, i na walące się posiadłości sąsiadów, było mu wstyd z tego bogactwa.

Uchylił metalową furtkę i wszedł do ogródka, idąc wąskim chodnikiem do dębowych drzwi (omijając równo przystrzyżony trawnik, czyli robotę jego matki, która za zniszczenie jej dzieła, potrafiła udusić samym wzrokiem).

Błagając w myślach, by drzwi były otwarte, nacisnął mocno na klamkę, a gdy drzwi odchyliły się, wszedł cicho do środka. Nie musiał jednak zachowywać się zbyt cicho, bo od samego wejścia jego uszu dobiegły znajome głosy jego rodzeństwa. Gdy przechodził przez długi korytarz, głosy stawały się coraz wyraźniejsze, aż wreszcie ujrzał ich siedzących na kanapie i śmiejących się do wielkiego, plazmowego telewizora zawieszonego na białej ścianie.

—  Dave! Ładnie tak z domu po nocach uciekać? — zapytał najstarszy z nich uśmiechając się zadziornie.
—  Rodzice są w domu? — spytał ignorując wypowiedź brata.
—  Nie, nie ma ich tutaj. Ciągle są w pracy. — usłyszał dziewczęcy głos tuż za plecami. Odwrócił się i ujrzał wysoką szatynkę, która wpatrywała się w niego hipnotyzującym wzrokiem.

Selena bez wątpienia była najdziwniejszą osobą w rodzinie Dave'a. Starsza od niego o rok dziewczyna, zdawał się przerażać każdego osobnika, którego spotkała, w tym nawet zwierzęta. Jej oczy koloru pustego błękitu zdawały się prześwietlać człowieka na wylot. Na Davi'e, przyzwyczajonym już do tego, nie robiło to większego wrażenia. Jej zachowanie wiązało się z przeszłością; aż trudno było uwierzyć, że ta, przerażająca na swój własny sposób dziewczyna, mogła być kiedyś uśmiechniętą, piękną istotą. 

—  Och, jak dobrze. — odetchnął z nieskrywaną ulgą. Wprawdzie się nie spóźnił i przyszedł o dobrej porze, ale wiedział, że jego rodzice są bardzo wyczuleni na punkcie późnego wracania do domu. Nie chcą, by ich dzieci szlajały się same po wiosce szaleńców. Począł wspinać się po marmurowych schodach, podążając w stronę swojego pokoju.

Miejsce, w którym spędzał większość każdego dnia nie było duże, aczkolwiek przestronne. Lubił przebywać w swoim pokoju w samotności, nie mając żadnych zobowiązań.

Uchylił duże, białe drzwi i wmaszerował do środka, zamykając je na klucz. Skoczył na łóżko i wyciągając się na nim, zamknął oczy. Nie wiedział kiedy objęły go spokojnie ramiona Morfeusza, prowadząc go do swojego świata.
______________________________________________________

Witam Was, drodzy czytelnicy, po o wiele za długiej przerwie, jaka nam się tutaj zrodziła. Ale, niestety, bywa, musicie mi to wybaczyć. 

Nie jest to moje nowe opowiadanie choć wątpię, by ktokolwiek z Was je kojarzył. Publikowałam je niegdyś na blogu, poświęconemu tylko i wyłącznie temu opowiadaniu. 

Wszelkie uzasadnione poprawki, zażalenia i innetakie z wielką chęcią przyjmę. 

Pozdrawiam serdecznie. 

(Z racji, że opowiadanie to jest już skończone pojawiać się będzie, myślę, co tydzień o godzinie 14:00 na blogu, na Wattpadzie nieco później).

~Akira