31.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 4 "Wśród bieli"

Tytuł: Non, je ne regrette rien
Nazwa rozdziału: rozdział 4 "Wśród bieli"
Data publikacji: 31.05.2017



Dlaczego pomiędzy marzeniem, a szczęściem jest taka wielka przepaść?
Nana Komatsu, NANA

Okropna pogoda, tony deszczu spadające na ziemię, właściwie bez żadnego celu. Wiatr wiał całą noc, wieje cały dzień. Na ulicy jedna wielka ślizgawka. A wśród tego on. Stał tam i wpatrywał się w śnieżnobiały, czysty marmur i wyryte na nim złote słowa:
SELENA MAIA LEWIS
17.02.1993 - 02.09.2013
NA ZAWSZE W NASZYCH SERCACH

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Od dłuższego czasu już ich nie powstrzymywał. Przecież mógł ją uratować. Tylko to od pełnego roku krążyło mu po głowie. Mógł ją wtedy złapać, odciągnąć, albo przynajmniej patrzeć, gdzie jest. Nienawidził siebie za to. Nienawidził.
Stał nad jej grobem i trząsł się z zimna. Jak na wrzesień było okropnie. Zimne krople niechcianego deszczu skapywały z jego twarzy mieszając się z gorzkimi łzami, choć już ledwo miał siłę płakać. Wylał ich już tak wiele od tego czasu.
Ukląkł, po raz kolejny poprawił i tak idealnie ustawione już kwiaty, odwrócił się i odszedł. Szedł powoli w stronę domu. Nie zwracał uwagi na szalejący wiatr i płaczące chmury.
Wszedł do swojego ponurego domu. Od roku panowała tu taka atmosfera. W zasadzie można powiedzieć, że to właśnie on taką utrzymywał. Musiał szczerze powiedzieć, że rok temu wyglądał fatalnie. Teraz wygląda jeszcze gorzej. Jeśli zje cokolwiek, to może raz na pół tygodnia. Do szkoły chodził, bo musiał. Ale chodził tylko na trzy pierwsze lekcje, później się zrywał.
— Cześć Dave. — Odezwał się Rocky, jeden z jego braci, gdy wszedł do środka. Ten odburknął tylko coś niezrozumiałego i szybkim krokiem znalazł się w swoim pokoju. Rzucił się na elegancko pościelone łóżko roztrzepując ułożoną pościel i ukrył twarz w poduszce. Początkowo pojedyncze łzy zamieniły się w ich potok. Uderzał zaciśniętymi pięściami o materac i tłumił krzyki w materiale czarnego jaśka. Nie miał ochoty żyć.
Uspokoił się dopiero po kilku minutach. Coraz częściej miał takie napady złości i chęci zamordowania kogoś, albo samego siebie. Wyjątkowo dziś naprawdę miał ochotę targnięcia na swoje życie. Oddychał ciężko i zaciskał dłonie na skrawku pościeli. Wstał i szybkim krokiem podszedł do białej szafki w łazience. Wyjął niewielki, metalowy przyrząd i przyjrzał mu się uważnie. Jego ponowny płacz rozniósł się echem po niewielkim pomieszczeniu.
Usiadł na zimnych kafelkach równo ułożonych na podłodze. Długo zastanawiał się czy na pewno to zrobić. Nie mógł się bać. Nie mógł. Ona się nie bała. 
Przyłożył zimny, ostry metal do nadgarstka swojej lewej ręki. Zamknął oczy i zacisnął zęby. Poczuł lekkie ukłucie i dziwne uczucie ulgi. Otworzył powoli oczy i ujrzał spływającą po jego ręce ciemną krew. Zrobił kolejne nacięcie zaraz obok. Uśmiechnął się. Pierwszy raz od roku, szczerze się uśmiechnął.
Krew spływała ciurkiem po jego ręce lądując na kafelkach w kałuży, która już się tam tworzyła. Robił coraz więcej nacięć coraz wyżej, coraz głębiej. Z każdą chwilą miał mniej siły, by podnosić dłoń z metalową żyletką. Nie jadł od dawna, tracił dużo krwi. Powieki zaczęły mu opadać. Tracił kontrolę nad własnym ciałem.
Upadł. Usłyszał tylko dźwięk metalu uderzającego o podłoże. Ciemność pochłonęła go w całości, zanim zdążył cokolwiek zrobić.
Umieram? Wszystko jest takie ciemne... Takie nielogiczne... Czy tak wygląda śmierć? Seleno, czy tak? Odpowiedz mi. To wszystko takie bezbolesne? Takie...  miłe? Czuję, jak odlatuję...  Jesteś tam, widzę cię. Unosisz się na swoich białych skrzydłach. Och, czyli tak tutaj żyjesz. Widzę, że masz się dobrze. Zabierzesz mnie do siebie? Nie chcę już tam być. Życie tam mnie męczy. Nie chcę się męczyć. Chcę być tutaj z tobą. Razem. Podaj mi dłoń. Proszę. Zabierz mnie stamtąd, póki jeszcze jest taka szansa. Nie chcę musieć robić tego po raz kolejny. Chociaż było to miłe uczucie...
— Nie chcesz umierać, Dave.
Chcę, nawet nie wiesz jak bardzo. Będziemy tu razem, na wieki.
— Oni będą tęsknić, Dave.
Nie będą, nie kochają mnie. Zabierz mnie do siebie, błagam.
— Odpłyń, Dave. Nie chcę, byś umarł.
Otworzył oczy i szybko powstrzymał się, by nie krzyknąć. Wszystko było białe. A może jednak się nie obudził? Poruszył dłonią i próbował się podnieść. Jego głowę rozdarł okropny ból. Ale cholernie boli.
— Och, obudziłeś się — usłyszał kobiecy głos. — Pani doktor, pacjent się obudził! — zawołała gdzieś w dal. Był w szpitalu. Co tu robił?
— Och, nareszcie.— Leżąc na śnieżnobiałej pościeli wpatrywał się wprost w brązowe oczy stojącej nad nim, na oko niewysokiej kobiety. — Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
Dlaczego? Dobre pytanie. Przecież jeszcze pięć minut temu był... O kurde.
— No, ja chyba... Nie — tutaj można chyba tylko zaprzeczyć. Podparł się rękami i próbował podnieść się do siadu, jednak prawie natychmiast na swoich barkach poczuł dłonie lekarki, które pchnęły go lekko z powrotem na poduszkę.
— Nie, nie wolno ci jeszcze siadać.
Dave szczerze nienawidził szpitali, w zasadzie sam nie wiedział dlaczego. Osobiście wylądował w nim po raz pierwszy w swoim życiu. Zawsze tylko odwiedzał kogoś z rodziny. A robił to z wielką niechęcią.
— Wszystko wydaje się być w porządku. Nie długo przyjdzie do ciebie psycholog. — Po co? — Och, i twoja rodzina czeka na zewnątrz. Niestety nie wszyscy mogą wejść... Kogo chciałbyś zobaczyć najpierw?
A kto powiedział, że kogokolwiek chciałbym?
— Dean... — westchnął na wspomnienie swojego brata. Co on sobie teraz o nim myśli? — Dean, mój brat, Dean. — dodał szybko, widząc dziwny wyraz twarzy lekarki. Kiwnęła głową i wyszła z sali. Dave bał się spotkania ze swoim bratem, po tym wszystkim, co zrobił. Jednak po głębszym zastanowieniu musiał stwierdzić, że nie żałował swojego czynu.
— Dave! — brat w mgnieniu oka podbiegł go łóżka u chwycił brata w objęcia. — Dave... Dave... Nigdy więcej nie rób takich rzeczy, zrozumiałeś? Nigdy więcej! — z jego oczu popłynęły łzy. Z oczu Deana. Chłopaka, który nie płakał nawet na pogrzebie własnej siostry.
— Dean...
— Cicho. Masz mnie teraz posłuchać. Nigdy, ale to nigdy nie zrobisz już takiej rzeczy. Nigdy nie będziesz próbował się zabić, rozumiesz? Nigdy — Nigdy. Słowa te, powtarzane niczym mantra, szalały echem w głowie Dave'a. Nigdy. Nie złożę ci tej obietnic. Nie mogę. Nie obiecam ci, że już nigdy w życiu nie targnę na swoje życie, Dean. Przepraszam.
— Przepraszam, Dean.
Wbrew wszystkiemu, Dave nie był wzruszony zachowaniem brata. Wręcz było mu to obojętne. Sam nie wiedział czemu. Może temu, że okropnie żałował, iż nie umarł. Przecież to było takie miłe. Tak ogromnie przyjemne uczucie go wtedy rozpalało. I zobaczył Selenę. To był moment, który bolał najbardziej. Widzieć znów osobę, którą się zabiło.
Dean odkleił się wreszcie od brata i przetarł oczy dłońmi. Starał się uśmiechnąć, ale Dave widział, że było mu ciężko.
— Rodzice chcą cię zobaczyć. — ale ja nie chcę — Zawołać ich?
— Tak... — Nie — Możesz zawołać — Nie wołaj, błagam...
Dean uśmiechnął się znacząco i odwrócił się w stronę drzwi. Dave niezadowolony ułożył głowę na  miękkiej poduszce wyczekując na rodziców, którzy po chwili wpadli do środka zachowując się dokładnie tak, jak jego starszy brat.
— Zaraz, co tu się dzieje?! Przecież mówiłam, że może wejść tylko jedna osoba! — pielęgniarka najwidoczniej wpadła w szał widząc aż dwie osoby przy łóżku chorego. Nikt nie wiedział nigdy, dlaczego one były takie denerwujące. Może mają za mało krzeseł? Kto to wie.

~Akira

24.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 3.5 "Na skraju rozpaczy"

Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa rozdziału: rozdział 3.5 "Na skraju rozpaczy"
Data publikacji: 24.05.2017

Tyle razy musiała upaść,
by potem powstać.
Tyle razy znosić cierpienie,
by zyskać ukojenie.
Tyle razy płakać,
by móc się śmiać.
By móc razem z powiewami wiatru gnać.
Teraz idzie, z nosem w niebie,
dumna z siebie,
Idzie i spogląda na nich,
na tych wszystkich, którzy upadli,
lecz już nie powstali.

Jestem egoistą. Cholernym egoistą.
Wszystkie wydarzenia z kilku poprzednich dni są moją winą. Zajęty własnym życiem nie zauważałem problemów innych.  Żyłem tylko tym, co działo się mnie. Problemy mojej osoby przysłoniły mi umysł, zamknęły dostęp do całego świata. Żyłem w ciągłej ciemności, nie mogąc włączyć kojącego światła w moim duchu.
Cały bałagan mojego życia spowodowany jedną osobą, stał się problemem tragicznym w skutkach. Nie byłem w stanie dostrzec ludzkiego cierpienia. Zastanawiam się, czy aby na pewno to dobrze, że żyję. Czy nie powinienem wtedy zginąć. Zamiast niej. Zamiast kogokolwiek.
Mam wrażenie, jakby wszystkie moje problemy stłoczyły się w jeden, który miał mnie zabić, ale zabrakło mu tylko grama siły, by tego dokonać i pozostawił mnie w takim stanie. W stanie wykończenia. Moje nerwy nie wytrzymują, budzą się wszystkie inne psychiczne choroby, które nie miały zostać odkryte. Czuję, jak pewna mała cząstka mojej duszy, która pozostała nietknięta, woła teraz o nieuniknioną pomoc.
Moja psychika wysiada. Szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Mam wrażenie, że tak jedyna część mnie, która jeszcze pozostała, wypala się. Zanika w moim ciele. Kurczy się do minimalnych rozmiarów, by w końcu opaść na dno.
Teraz żyję tylko dzięki dwóch rzeczom. Małej, białej tabletce. Utrzymuje mnie. Daje mi siłę, by wykonać krok. By przy nim nie upaść.
Drugą jesteś ty. Spoglądając w twoje oczy nie widzę współczucia. Nie widzę nienawiści. Nie widzę oskarżenia. Twoje oczy są tak samo puste, jak moje. Tak samo zimne. Tak bardzo potrzebujące wsparcia. Nie są w stanie zapłonąć, wydać jakiegoś znaku życia.
Twoje oczy takie, jak moje, lecz o wiele piękniejsze.
Zimne, puste.
R O Z P A L M Y  W  N I C H  O G I E Ń

~Akira

17.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 3 "Fatalne skutki"

Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa i numer rozdziału: rozdział 3 "Fatalne skutki"
Data aktualnej publikacji: 17.05.2017

Czuję się, jakby coś przebiło mi serce.
Nie, nie strzała Amora.
To strzała cierpienia, bólu, nienawiści!
Rozrywa moje serce na strzępy, 
ale nie składa z powrotem
do całości. 

Jeszcze kilka lat temu była normalną dziewczyną. Śmiała się i bawiła razem z innymi. Potrafiła rozgrzać każdą imprezę; nie brakowało jej przyjaciół. Jej dobra energia świetnie wpływała na otoczenie, każdy ją za to uwielbiał. Potrafiła przynieść szczęście nawet najbardziej nieszczęśliwej osobie.
Potem zaczęła tracić siły. Dobra energia wyfrunęła, jej życie się zmieniało. Załamywała się dzień po dniu. Traciła energię, siły, przyjaciół. Nie pomagała ludziom, jak wcześniej. Sama potrzebowała pomocy. Z każdym dniem, z każdą chwilą wszystko zabijało ją od środka.
Z pomocą przyszli jej bracia, cała jej rodzina. Zebrała się, starała uśmiechać dla nich. Starali się ją uratować, lub może tylko to, co z niej zostało. Choć w pewnym stopniu przywrócili jej normalnym stan, nigdy nie była już taka, jak wcześniej. Jej oczy zdawały się być puste, lodowate spojrzenie straszyło żywe istoty. Bali się jej rówieśnicy, bali się starsi, małe dzieci uciekały w popłochu. Głos hipnotyzował, jej postawa przerażała. Nie mogła wrócić do normalności.

Wpadające do pokoju promienie porannego, jasnego słońca zaczęły budzić Dave'a ze snu. Przeciągnął się leniwie i po popatrzeniu na zegarek zerwał z łóżka wparowując do niewielkiej łazienki. Obmył twarz zimną wodą stwierdzając, że wygląda strasznie. Ubrał się i wymknął po cichu z domu nie jedząc śniadania.
Wyszedł chyba jednak odrobinę zbyt szybko. Spacerował powoli, jednak i tak był przed klasą pół godziny za wcześnie. Wyszedł na korytarz prowadzący do sali dwieście trzy, gdzie miał mieć biologię. Przed klasą zobaczył tylko jedną samotną osobę siedzącą ze spuszczoną głową. Blondyn wlepiał wzrok w szklany ekran o wiele za dużej komórki. Dave zatrzymał się natychmiastowo mając nadzieję, że James go nie zobaczył. Miał zamiar wycofać się i przyjść, gdy będzie tam więcej osób. Odwrócił się tam, skąd dopiero co przyszedł.
— Cześć. — przywitał go miły głos. Dave zacisnął zęby i zwrócił się z powrotem w stronę głosu. Głowa Jamesa była zwrócona w jego stronę, on sam uśmiechał się. — Dlaczego jesteś tak wcześnie?
— Dokładnie o to samo mógłbym zapytać ciebie. — Orzekł Dave i ruszył w stronę Ross'a. Wiedział, że nie warto się już ukrywać. Nadal nie doszedł do tego, skąd zna owego blondyna. Musiał go kiedyś spotkać. Jego twarz wydawała się mu bardzo znajoma. James zaśmiał się.
— Rozumiem. – A ja nie. — Co u ciebie? Wczoraj niewiele się odzywałeś. Przepraszam, ale nie bardzo pamiętam, jak się nazywasz... — Ja pamiętam twoje imię, aż za bardzo. Tylko szkoda, że nie wiem skąd cię znam.
— Dave Lewis. Nazywasz się James Ross, czy tak? — No pewnie, po co pytam? Nie zapomniałbym przecież.
— Owszem — zaśmiał się. — Zapamiętałeś.
Dave próbował się uśmiechnąć, jednak zdawał sobie sprawę, że wyszedł z tego grymas. Usiadł na ławce naprzeciwko James'a i czekał, by przyszedł ktoś inny. Nie chciał siedzieć z nim sam na sam.
Zdawał sobie sprawę, ze dzisiejszy dzień będzie wyczerpujący, ale nie wiedział, że aż tak bardzo. Pani od biologii okazała się być bardzo niemiłą osobą i porozdzielała ich na pary, w których mają siedzieć na jej lekcjach. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Dave musiał siedzieć ze znanym mu skądś blondynem.
— O, jak miło. Siedzimy razem! — Tak, genialnie. Nie możesz się rozchorować? Tak na pół roku, później ja to zrobię.
Nauczyciel matematyki był chyba jedynym, którego polubił Dave. Już na pierwszej lekcji zaczął opowiadać kawały i żartować z uczniów, którzy przepadli i siedzieli teraz z nimi w klasie już któryś rok z rzędu.
Gdy szedł do domu, po raz kolejny zaniepokoiła go cisza, która panowała przy domu pana Bustera. Może faktycznie coś mu się stało? A może wreszcie pojął, że nie powinien się tak wydzierać na każdego. Albo walnął na zawał, to też jest możliwe.
Wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Rodzice byli już w domu, bo panował w nim gwar.
— Cześć. — odezwał się jako pierwszy.
— Witaj Dave. Muszę cię poprosić, byś poszedł do sklepu, bo nie zdążyłam zrobić zakupów.
— Jasne, nie ma sprawy — Nie musi tu siedzieć, jaka ulga. — Odłożę tylko torbę i pójdę.
— Dobrze, zabierz ze sobą Selenę. Niech się troszkę przewietrzy. Dawno nigdzie nie wychodziła. — Orzekła mama podając mu pieniądze. Uśmiechnął się na znak zgody i zaczął wspinać się po schodach.
Kochał swoją siostrę. To on najbardziej starał się jej pomóc, kiedy traciła chęci do życia. Bał się o nią wtedy niezmiernie.

Wyszedł razem z siostrą na zewnątrz. Ciepły wiaterek spowił ich blade twarze. Ich blada zawsze cera była znakiem, że na pewno byli rodzeństwem. Na początku nie rozmawiali. Zawsze obojgu przychodziło to z trudem. Woleli po prostu swoje towarzystwo, niż jakiekolwiek rozmowy.
Wyszli na centralny plac. Mogli przebierać między sklepami, jednak zawsze chodzili do tego samego. Było już dość późno. Słońce zaczęło już zachodzić za horyzontem. Po zrobionych zakupach szli spacerkiem do domu, nie śpiesząc się nigdzie.
— Dave — odezwała się nagle Selena. Ten popatrzył na nią zdziwiony — Ktoś się na mnie patrzy. — Zatrzymała się nagle w miejscu. Dave zerknął do tyłu i zauważył czterech chłopaków wskazujących sobie Selenę palcami. Gwizdali na nią, jakby była psem. Zboczeńce. I do tego niewychowane.
— Nie przejmuj się i chodź. Nic ci nie zrobią. — Póki ja tu jestem, na pewno.
— Dobrze. Wierzę ci. — Serce Dave'a zabiło szybciej. Zaufała mu.
Szli dalej nie przejmując się gwizdaniami i nawoływaniami ze strony dzieci ulicy. Choć Dave'a zaczęło już denerwować ich zachowanie. Brak kultury na tym świecie, przerażał go. Oślepiły go nagłe światła pojazdu jadącego z naprzeciwka. Kierowca najwidoczniej nad nim nie panował. Uderzył w lampę tuż obok nich, a samochód wyleciał w powietrze. Gdzie jest jego siostra?
— Selena, uważaj!
Nie zdążył ująć wyciągniętej w jego stronę dłoni. Ujrzał tylko jej bladą twarz i przerażone spojrzenie, gdy kilkutonowy samochód spadł prosto na nią, zakańczając wszystko ogromnym hukiem.

~Akira

10.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 2 "Początki tego złego"

Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa i numer rozdziału: rozdział 2 "Początki tego złego"
Data aktualnej publikacji: 10.05.2017


Nie można czegoś zyskać, niczego nie tracąc.
Edward Elric, Fullmetal Alchemist

Stał i wpatrywał się w swoich nowych klasowych kolegów. Jego pierwsze spojrzenie padło na wysokiego blondyna, mniej więcej wzrostu Dave'a, który to swoimi błękitnymi oczami przenikliwie się w niego wpatrywał. Miał wrażenie, jakby kiedyś już go spotkał. Ten smutny wzrok przypominał mu, że nie było to szczęśliwe spotkanie. Podszedł odrobinę bliżej, by móc przyjrzeć się dokładnie nowym znajomym.

Większość z nich już się znała, co było bardzo dobrze widać, choćby po ich zachowaniu w stosunku do siebie. Żaden ze zgromadzonych nie zwrócił choćby krzty uwagi na nowo przybyłego, co mu na swój sposób odpowiadało. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Podszedł powoli do grupy.
— Cześć — przywitał się starając się zrobić dobre pierwsze wrażenie. Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę Dave'a, który speszony takim obiegiem spraw odwrócił głowę. Usłyszał tylko ciche pomruki, gdy otrzymywał odpowiedzi na swoje przywitanie. Czuł, jak wzroki wszystkich przeszywają go na wylot, niczym rentgen. Matko Boska.

Usiadł na wolnej ławce obok owego znajomego mu człowieka. Ten wpatrywał się w niego, co zaczynało już powoli denerwować Dave'a. Na końcu korytarza ujrzał swoją wychowawczynię i ucieszył się w duchu. Jednak wstrząs, jaki go ogarnął po zobaczeniu jej twarzy był niewyobrażalny. Tylko nie to. Tylko nie ona. NIE ONA. Ale nie było wątpliwości, prosto w ich stronę z ponurą miną zmierzała pani Collins. Do niej, podobnie jak do dyrektorki żywił wiele znaczące uczucie nienawiści. To ona, gdy po raz pierwszy zobaczyła go w wakacje, nakrzyczała na niego, z nieznanego mu powodu. To będą ciężkie lata.

Spojrzała na niego i skrzywiła się. On, nie pozostając jej dłużny, odpłacił się tym samym. Chamstwo za chamstwo, szacunek za szacunek.

Weszli do niewielkiej sali od razu dopadając ławek z tyłu klasy. Dave zajął ostatnią z brzegu, od strony okna, siedząc oczywiście samotnie.
— Witajcie. — Jej oschły głos mógł przyprawić o dreszcze – Od dzisiejszego dnia, to ja zostałam waszą wychowawczynią oraz jednocześnie nauczycielką chemii. Sala dwieście osiem jest od dziś waszą salą, o którą macie dbać...

Godzinę później Dave zmierzał już powolnym krokiem do domu. Wiedział, że będą to długie i nieprzyjemne lata. Nie został tutaj zaakceptowany. Nadal jednak tkwiła mu w głowie postać niejakiego blondyna, Jamesa Ross'a. Nazwisko to nie mówiło mu zbyt wiele, jednak wiedział, że gdzieś już go spotkał.

Gdy przechodził obok bramki pana Bustera spostrzegł, że było dziwnie cicho już od kilku dni. Czyżby coś mu się stało?
Wszedł cicho do domu starannie zamykając za sobą dębowe drzwi. Usłyszał ciche śmiechy swojego rodzeństwa. Wszedł do środka mijając kolejne drzwi.
— Cześć — przywitał się. W odpowiedzi uzyskał kilka podobnych słów.
— Jak było w szkole?
Opadł bezwładnie na kanapę i westchnął. Mimo, że tak źle czuł się po tym dniu, te wzroki innych wskazujące na jego odmienność, wszystkie szyderstwa za plecami, mimo, że nie miał teraz na nic ochoty, uśmiechnął się. Był wśród swoich. I to go tak radowało, dodawało chęci życia.
— Och, głupie pytanie. Jak mogło być w szkole?
— Aż tak źle?
— Gorzej — westchnął i ułożył głowę na małej poduszce — mam wrażenie, że nikt mnie tam nie lubi.
— To tylko twoje głupie wyobrażenia. Gdy szedłeś do gimnazjum mówiłeś to samo, a jednak... – zaczął Dean. Zawsze, jako najstarszy dodawał mu otuchy i pomagał w osiąganiu celów. Robił po prostu to, czego nie robili jego rodzice.
— To nie to samo, Dean. To było gimnazjum... Inny świat. Zresztą widzisz, jak bardzo zmieniłem się od tego czasu.
— Nie znają cię...
— Dlatego oceniają. Po wyglądzie. – wyciągnął się na całą szerokość kanapy, układając nogi na udach jednego ze swoich braci. Zamknął oczy i pogrążył się w smętnych myślach.
Dzisiejszy dzień był koszmarem, nie mógł zaprzeczyć. Bał się iść jutro do szkoły, bał się zwyzywania na samym wejściu. Wiedział, że pewnie każdy osądził go po wyglądzie, przez co nie został polubiony.

Dave był bardzo wyczulony na punkcie oceniania osób po wyglądzie. Jako wrażliwy, zagubiony dzieciak, jakim rzecz jasna był, zawsze bardzo bał się takich ocen. Nie lubił być obmawiany za swoimi plecami ani poniżany, dlatego osoby, które tak robiły starał się uważać za nic niewarte karykatury człowieka, jak nakazał mu brat.

Ciemnym wieczorem Dave siedział na swoim łóżku. Pierwszy raz od wielu miesięcy nie poszedł na spacer, a robił to zwykle nawet w zimę. Pomagało mu się to odstresować. Jednak, nie tym razem. Nie miał ochoty, by wyjść, udać się gdzieś, choćby do lasu, swojego ulubionego miejsca, gdzie często przebywał. Martwił się jutrzejszym dniem, tym, co może go tam spotkać. Skrzywił się na samą myśl o przebywaniu w jednym pomieszczeniu z ludźmi, których od teraz miał nazywać swoimi kolegami.
Usadowił się wygodnie na poduszce włączając laptop. Rzadko na nim przesiadywał, wolał nie psuć sobie wzroku przed szklanym ekranem komputera. Opierał się o miękką poduszkę ze sprzętem położonym na kolanach. Wchodził na dawno nieodwiedzane portale i fora, które na jakiś czas zostały przez niego zapomniane. Błąkał się po internecie, niczym zagubiony baranek. Ostatnimi czasy prawie w ogóle nie miał ani ochoty ani czasu, by zaglądać na te strony. Przeglądał profile dawnych znajomych zauważając, że nie tylko on się zmienił.

Leżał w błogiej ciszy na wygodnej pościeli starając się nie myśleć o niczym. Wbrew pozorom było to bardzo trudne. Jego spokój przerwał cichy odgłos pukania do drzwi.
— Proszę — westchnął zrezygnowany, choć miał ochotę nikogo nie wpuszczać — Ach, to ty.
— Miłe powitanie — odrzekł Dean i usiadł na krawędzi łóżka. — Jedziemy do centrum. Może się z nami przejedziesz?
— Tak późno? — Uniósł się na poduszkach i poprawił włosy.
— Tak. Nie mamy co robić, więc czemu by się nie przejechać? Ty też mógłbyś ruszyć tyłek i z nami pojechać. Skończy się tym, że wrośniesz w to łóżko.
— Daj mi spokój.
— Dave, ja rozumiem. Nowa szkoła, nowi ludzie, ale nie możesz się tak załamywać. Posłuchaj starszego brata. A teraz mi powiedz, ładna jest?
— Co? — Dave, jak na wznak skierował wzrok w stronę brata mając nadzieję, że się przesłyszał.
— No przecież wiem, że chodzi o dziewczynę, tak? — Dean uśmiechnął się zadziornie i szturchną go łokciem. Jego brat przewrócił oczami.
— Ciało wyrosło, a mózg pozostał w miejscu — westchnął, a jego twarz coraz bardziej przybierała barwę buraczaną. — Nie, nie chodzi o dziewczynę, Dean.
— Więc o co? — dopytywał wciąż starszy. Dave wpatrywał się prosto w jego czekoladowe tęczówki. Podwinął nogi pod brodę i spuści wzrok.
— Przecież mówię, że o nic... Naprawdę tak trudno to zrozumieć, Dean? Jedźcie beze mnie, nie mam ochoty na nocne przejażdżki. Poza tym jutro mam szkołę. Nie mam ochoty podpaść wychowawczyni.
— Jakiś ty pilny...
— Idź już. — powiedział ostrym tonem Dave. Chyba trochę zbyt ostrym, bo Dean spojrzał na niego ze zdziwieniem i wstał z łóżka kierując się do drzwi.
— Jak chcesz. Ale jeśli będziesz miał jakiś problem, pamiętaj, zawsze możesz do mnie przyjść.
Wyszedł zamykając za sobą delikatnie drzwi i pozostawiając Dave'a w towarzystwie jego pokręconych myśli. Rozłożył się na łóżku patrząc tępo w brązowe panele na suficie. Nie czuł się zbyt dobrze, nie był w stanie powiedzieć, co się z nim w tej chwili działo. Powstrzymując się od rozpłakania się z niewiadomego nikomu powodu, przykrył się kołdrą i pozwolił objąć się ramionami Morfeusza. 

~Akira

3.05.2017

''Non, je ne regrette rien" rozdział 1 "Pierwszy dzień nowego życia"

Tytuł: ''Non, je ne regrette rien"
Numer i nazwa rozdziału: rozdział 1 "Pierwszy dzień nowego życia"
Data aktualnej publikacji: 03.05.2017

Rozejrzyj się, znajdziesz mnóstwo ludzi, bez których ten świat byłby lepszy.
Light Yagami (Kira) Death Note

Obudził się słysząc cichy szelest w swoim pokoju. Otworzył zaspane oczy i podniósł się do siadu, przecierając zmęczone powieki. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł, że przy oknie, wpuszczającym do pokoju strumienie jasnego ciepłego światła stał jego brat.
—  Jak tutaj wszedłeś? — zapytał zdziwiony usilnie starając przypomnieć sobie, czy aby na pewno zamknął drzwi na klucz.
—  Mama miała dodatkowy klucz — powiedział starszy z uśmiechem przyklejonym do ust.
—  Dlaczego?
—  Skąd mam wiedzieć? Może na wszelki wypadek, gdybyś znów zamknął się w pokoju i nie umiał wyjść... – przerwał wypowiedź głośnym śmiechem.
—  To było tylko raz! — burknął brunet. — I miałem wtedy dziesięć lat!
Po chwili jednak i on pogrążył się w gromkim śmiechu. Uwielbiał śmiać się ze swoimi braćmi; w zasadzie często tylko z nimi robił to szczerze i z własnej woli. Jednak zawsze czuł jakieś podobieństwo między nim, a Deanem, najstarszym z braci, który w tej chwili wlepiał w niego swoje błękitne tęczówki. Czuł jakąś dziwną niezrozumiałą więź miedzy nimi. 
— Wstawaj i chodź na śniadanie. — Zagadnął z uśmiechem powstrzymując zalegającą od kilkunastu sekund ciszę. Dave oderwał zaspany wciąż wzrok od błyszczących w świetle porannego słońca pięknych oczu Dean'a i uśmiechnął się lekko.
— Która jest godzina?
— Za pięć dziewiąta...
— Co?! Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Spóźnię się na rozpoczęcie! Z czego się śmiejesz? — dodał po chwili, gdy zobaczył szeroki uśmiech na twarzy brata. Ten zaczął zwijać się ze śmiechu próbując złapać oddech.
— Żartowałem. — Wydusił po chwili.
— Jesteś głupi. — Mruknął Dave i sturlał się z łóżka przeklinając własną głupotę. Mógł się tego spodziewać po Deanie, jednym z największych dowcipnisiów. Niekiedy trudno było uwierzyć, że miał on już dwadzieścia cztery lata. Czyli już spokojnie mógł popijać sobie alkohol.
Zebrał potrzebne rzeczy i wmaszerował do łazienki zamykając drzwi na klucz. Co jak co, ale nie chciał, aby tym razem ktoś wbił mu do środka, gdy ten będzie brał prysznic.

Zrzucił ubrania na podłogę i wszedł pod prysznic. Uwielbiał to. Woda zalewała nie tylko jego ciało, ale i jego myśli. Może wydawało się to dziwne, ale czuł pewną więź z wodą. Jakby byli jednością. Miał tak od dziecka, w zasadzie odkąd pamiętał. Zawsze, gdy był mały uwielbiał skakać po kałużach, wskakiwać do basenu, czy do rzeki.

Po odświeżeniu się wyszedł spod prysznica owinięty starannie ręcznikiem. Założył ubrania przygotowane dzień wcześniej. Nie lubił pośpiechu, zwykle przygotowywał wszystko wieczorem.
Dziś właśnie był pierwszy dzień w jego nowej szkole. Bał się, że nie zaakceptują go takim, jakim jest, choć w zasadzie sam nie wiedział dlaczego. Co prawda od końca gimnazjum, czyli od roku zeszłego, zaczął ubierać się inaczej, przekłuł wargę z lewej strony i uszy z obu stron, jednakże jego charakter pozostał nietknięty.

Założył czarną torbę na ramię i zszedł po schodach na dolne piętro, gdzie spotkał całą swoją rodzinę.
— Dave! No nareszcie zszedłeś! Spóźnisz się, siadaj i jedz.
— Spokojnie mamo. Nie spóźnię się. I nie jestem głodny, więc jeśli pozwolisz, zabiorę tylko jabłko na drogę. —zwrócił się do blondynki. Jego matka była przysadzistą, niewysoką kobietą o brązowych oczach. Dave nie odziedziczył po niej żadnej cechy, prócz bladej cery.
— Bardzo mało jesz... Czy...
— Nic mi nie jest, mamo. Spokojnie. Idę, bo inaczej naprawdę się spóźnię. 
Wyszedł z pomieszczenia na schody przed domem. Można powiedzieć, że przed chwilą okłamał wszystkich w tym siebie. Nic mi nie jest, mamo. Nie do końca...

Dave był osobą, która nie lubiła zwierzać się ze swoich problemów, nawet rodzinie. To, że tak naprawdę od kilku miesięcy jadł coraz mniej, a praktycznie cały jego obiad zjadał zwykle pies, było jego tajemnicą. Nie chciał przyznać się, że z każdym dniem traci na wadze. Co miał poradzić, skoro nie miał nigdy ochoty na jedzenie. W tej chwili przy wzroście metra dziewięćdziesiąt ważył pięćdziesiąt kilogramów, a była to waga drastyczna, jak już zdążył przeczytać w internecie. Nie rozumiał, jak jego rodzina może tego nie widzieć, gdy on sam zaczął rozpoznawać, że bardzo mocno chudnie, ale było mu to na rękę. Przecież w końcu nie chciał, by się dowiedzieli. Gdyby tak się stało, resztę życia spędziłby wlokąc się po lekarzach i psychologach czy Bóg wie, gdzie jeszcze.

Wyszedł przez metalową bramkę starannie zamykając ją za sobą. Rozejrzał się, czy pan Buster nie podgląda w tej chwili przez okno, bo zwykle w takich momentach z ust starszego usłyszeć można było sporo niezbyt miłych epitetów, jak to Dave nie wygląda i jakim to złym chuliganem nie jest.
Jedną zaletą nowej szkoły było to, że znajdowała się ona o wiele bliżej od domu Dave'a niż poprzednia. Tam zmuszony był do jeżdżenia szkolnym autobusem lub ewentualnie samochodem z rodzicami. W tej chwili mógł dotrzeć tam pieszo.

Martwił się jednak tym pierwszym dniem, ze względu na to, że nikt z jego dawnych znajomych nie był w tej samej szkole, co on. Większość pierwszych klas w nowej szkole już zapewne się znała, chodzili razem przecież do gimnazjum. Miał jednak nadzieję, że szybko znajdzie sobie nowe towarzystwo, choćby po to, by nie musieć samemu siedzieć w ostatniej ławce.

Zwichrzył dłonią włosy i wpatrzył się w błękitne poranne niebo. Na dojście do szkoły miał stosunkowo dużo czasu, więc szedł wolnym spacerkiem nie zważając na pędzący do przodu czas.  Po paru minutach dostrzegł zarys budynku jego nowej szkoły. Odetchnął głęboko i podążył w jego stronę. Przed szkołą nie było ani jednej żywej duszy. Zapewne wszyscy, którzy do tej pory dotarli, byli już na sali.

Dave otworzył niepewnie drzwi i wszedł do środka. Był tutaj tylko raz, gdy składał papiery do szkoły. W wakacje nikogo tu nie było, oprócz sekretarki i kilku nauczycieli zmagającymi się z układaniem planu zajęć dla uczniów. Wtedy tak dziwnie się na niego patrzyli, jakby był jakimś odmieńcem.

Wszedł na schody mijając sprzątaczkę.
— Dzień dobry — rzucił. Ta jednak tylko odburknęła mu niezrozumiale i przeszyła go wzrokiem. Wyglądała na taką, która nie przepada za dziećmi.
— Przepraszam! — zagadnął jednak, gdy ta zeszła już z ostatniego schodka.
— Tak? – warknęła, odwracając się z gniewną miną. 
— Mogłaby mi pani pomóc? Nie wiem, gdzie jest sala gimnastyczna...
— Prosto i na lewo. Później już trafisz. — odwróciła się i odeszła. Dave stał przez chwilę wpatrzony w miejsce, w którym zniknęła. Wzruszył jednak ramionami i postanowił znaleźć salę gimnastyczną, na której to miało być prowadzone rozpoczęcie roku szkolnego.

Kolejna ze sprzątaczek pokierowała go na salę, gdzie znajdowały się pierwsze klasy. Nie miał pojęcia, która była jego. Nie zdążył jeszcze sprawdzić listy, ani dowiedzieć się w jakiej jest klasie. Przeszedł przez szerokie drzwi, a do jego uszu dobiegł okropny gwar. Klasa, która przygotowywała występ na rozpoczęcie roku robiła ostatnie próby, starsi uczniowie witali się z przyjaciółmi po długiej przerwie, a dziewczyny zawzięcie plotkowały o Bóg wie czym.

Dave przedostał się do drewnianej ławki starając się pozostać niezauważonym. Usiadł i wpatrywał się w zegar. Jeszcze pięć minut do rozpoczęcia. Westchnął. Miał wrażenie, że każda para oczu jest w niego wlepiona. Można powiedzieć, że prawie tak było. Jeszcze nigdy nie było tu pierwszoroczniaka, który tak by wyglądał. Korzystając z faktu, że nikt go nie słychy zaczął nucić pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek.

Do sali gimnastycznej wkroczyła dyrektorka. Dave skrzywił się na jej widok. No tak, nie miał z nią najlepszych wspomnień. Ich znajomość, czy raczej wrogość zaczęła się, gdy przyszedł do tej szkoły składać papiery. Patrzyła na niego wtedy z oburzeniem w oczach, jakby nie chciała, żeby ktoś taki jak on chodził do jej szkoły.

Pani Nicholson, czyli dyrektorka szkoły była przysadzistą, niewysoką kobietą. Miała krótko przystrzyżone blond włosy i mocno brązowe oczy. Ubrana w zielony poliestrowy komplecik wyglądała niczym ropucha.

Stanęła na środku sali i przystawiła mikrofon do ust próbując przywołać uczniów do porządku. Na niewiele jej się to zdało. Rozległ się jeszcze większy hałas szurania ławek, piszczenia butów i  podniesionych głosów zdenerwowanych nauczycieli. Dave westchnął i podparł dłonie na podbródku. Szkoła dla debili, pomyślał. Nigdy nie był nieuprzejmy wobec pracowników swojej dawnej szkoły, zawsze starał się im zbytnio nie podpadać.

— Witam wszystkich uczniów, nauczycieli oraz pracowników obsługi — rozpoczęła swoją przemowę dyrektorka. — Witam na rozpoczęciu nowego roku szkolnego nowych uczniów, jak i starych znajomych. Mam nadzieję, że ten rok będzie dla nas wszystkich szczęśliwym...
Po zanudzającej przemowie dyrektorki szkoły, na scenie pojawiła się klasa, która przedstawić miała scenkę, mającą rozpocząć nowy rok szkolny.

Ile można? Tyłek mnie boli... Tak idiotycznego rozpoczęcia roku jeszcze nigdy nie widziałem... Może to naprawdę jest szkoła dla debili? Naprawdę jestem aż ta ograniczony umysłowo, żeby posyłać mnie tutaj? O ironio...

Wstał z drewnianej ławki próbując przedostać się do otwartych szeroko drzwi. Bite dwie godziny siedział w jednym miejscu nie mogąc poruszać nogami. Gdy wstał miał pewne trudności by podjąć jakiekolwiek kroki.

Cała ludzka zawartość sali nagle próbowała wydostać się na zewnątrz, a nagłość ta sprawiała powstawanie nowych konfliktów i sprzeczek. Spokojnie można było wysłyszeć kilka niezbyt przyjemnych epitetów. Dave wyszedł, jako jeden z ostatnich i skierował się na górne piętro, na które prowadziły niewysokie schody. Przed oczami ujrzał szklaną gablotę. Podszedł do niej szybko, by sprawdzić do której należy klasy. Wbrew temu, że właściwie każdy pierwszoroczniak powinien teraz przy niej stać, tablica nie była oblegana.
— Pierwsza... Sala dwieście osiem... Chemiczna... — odczytywał kolejno zapisane na liście słowa. Jego wychowawczyni była chemiczką. Cudnie, najgorszy przedmiot, jaki może być.
Stanął w miejscu i zaczął rozglądać się po zaludnionym korytarzu.
— Przepraszam! — zagadnął do przechodzącej obok niego dziewczyny — Wiesz może, gdzie jest sala dwieście osiem?
— Na górze... Jak wyjdziesz ze schodów, to prosto i w prawo. Później już trafisz.
— Dzięku... — Zniknęła. Jakim cudem i dlaczego, tak szybko uciekła? Nie zdążył jej nawet podziękować.
Ruszył wyznaczoną przez dziewczynę trasą, wspinając się raz po raz, po betonowych schodach. Prosto... W prawo... Och, czyli to jest jego klasa.

~Akira