28.07.2018

"Little Boy" rozdział 15 "Jesteśmy razem?"

Siedziałem na łóżku z kubkiem parującej herbaty i z sięgającą zenitu irytacją wyczekiwałem powrotu Dana do domu. Spotkanie z Deanem zajęło mi nie więcej niż półtorej godziny, więc od ponad dwóch musiałem samotnie zagospodarować sobie ten smutny czas.
Po dzisiejszej sytuacji w parku, która utwierdziła mnie w moich uczuciach dużo bardziej, postanowiłem stawić czoła Wrogowi Deana Numer Jeden i porozmawiać w końcu z bliźniakiem na ten bardzo ważny dla mnie temat. Przecież nie może mnie nienawidzić do końca życia, nie?
To, co wydarzyło się w parku podczas spaceru, przerosło moje możliwości. Nie miałem zielonego pojęcia, co we mnie uderzyło, że z tak perfidną odwagą pocałowałem tego mężczyznę, w dodatku dorzucając do tego jakiś kretyński tekst o lizaniu. Gdy teraz o tym pomyślę, mam ochotę zakopać się kilka stóp pod ziemię.
Drgnąłem, gdy drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie i po raz trzeci w ciągu ostatniej godziny oblałem się gorącą herbatą. Nawet nie miałem już siły na przekleństwo, więc zignorowałem delikatne pieczenie w udo.
- Czemu tak długo cię nie było? - zapytałem, gdy tylko bliźniak przekroczył próg pokoju. Włosy miał zmierzwione, wzrok zmęczony, a jego ogólna postawa wskazywała na chęć szybkiego położenia się do łóżka.
- Byłem na treningu, a potem... zresztą, po co się tłumaczę - prychnął i rzucił plecak w kąt pokoju. - Zapewne i tak cię to nie interesuje, nie?
- Bardzo mnie interesuje, martwiłem się. Nie odpisywałeś na wiadomości - mruknąłem z oburzeniem i odstawiłem kubek z napojem na stolik. - Możemy porozmawiać?
- Jestem zmęczony.
- Nie interesuje mnie to, wysłuchasz mnie tak czy inaczej - warknąłem i zwinnie przeskoczyłem na drugą stronę pokoju, znajdując się już po chwili na klatce piersiowej brata, co ten skwitował tylko zdziwionym wyrazem twarzy. - Powiedz mi, co ci nie pasuje w moim spotykaniu się z Deanem? Dlaczego nienawidzisz go tak bardzo, że aż postanowiłeś wypiąć dupę na swojego bliźniaka, którego przyrzekałeś kochać do końca życia? - zawalałem go pytaniami wpatrując się uparcie w jego błękitne, zdezorientowane oczy. Oczywiście formułka o przyrzeczeniu nie była tak zupełnie wyssana z palca, kiedyś naprawdę złożyliśmy sobie taką obietnicę i do tej pory przestrzegaliśmy jej bez zarzutu.
- Daj spokój, błagam. I zejdź ze mnie, mam za sobą ciężki trening, nie mam siły. - Zrzucił mnie z siebie jednym machnięciem ręki, a mnie zrobiło się niesamowicie przykro, bo to była jego pierwsza taka reakcja od zawsze. Normalnie by mnie przytulił.
- Proszę, Danny. Porozmawiaj ze mną, choć chwilę.
- Czego nie rozumiesz, Dave? Nie wiem, jak mogłeś dać się tak omamić temu człowiekowi, naprawdę. Boli mnie, że mój brat, w dodatku bliźniaczy brat, zrobił z siebie tak łatwy cel dla jakiegoś popapranego zboczeńca i...
- Za kogo ty go uważasz? - spytałem tracąc powoli cierpliwość, choć rozmowa jeszcze na dobre się nie rozpoczęła. - Za kogo ty mnie uważasz?
- Za mojego małego braciszka. I zawsze sądziłem, że jesteś inteligentny. Teraz już sam nie wiem - westchnął i wyciągnął się na łóżku nieco bardziej. W momencie, w którym wszedł do pokoju, zapomniałem wszystkiego, co chciałem mu powiedzieć. I teraz też siedziałem cicho przez dłuższą chwilę.
- Ale dlaczego go tak nie cierpisz? - zapytałem w końcu, strzykając nerwowo kostkami w palcach.
- Nie podoba mi się. I wolałbym, byś dał sobie z nim spokój. Zrobisz to dla mnie? - Uniósł się na łokciach i wpatrzył we mnie smutny wzrok.
- Nie - odpowiedziałem cicho i bez zastanowienia. Zdawałem sobie sprawę, że spodziewał się innej odpowiedzi, a wręcz był jej pewien, bo zazwyczaj, gdy padały słowa zrób to dla mnie nie potrafiłem mu odmówić. - Nie, Dan. Nie wiesz, jak to jest. Masz Martinę, znajomych, zdrowie i wszystko, czego ja nie posiadam. Udało mi się znaleźć w tej głupiej budzie kogoś, kogo mogę nazwać przyjacielem, więc pozwól mi jeszcze mieć kogoś, kogo darzę uczuciem i będę naprawdę szczęśliwy.
- To nie musi być on! Jest tyle dziewczyn... nawet chłopaków, którzy z ogromną chęcią by się za ciebie zabrali...
- Nie chcę nikogo innego. Dzisiaj sam go pocałowałem, wiesz? I mimo, że może było mi z tym trochę głupio, wcale nie żałuję. I planuję z nim być, jeśli będzie tego chciał. Wspiera mnie o wiele bardziej niż ty mnie teraz - warknąłem rozzłoszczony do granic możliwości. - Może dzięki niemu wydostanę się z tego dołka, w którym znalazłem się przez chorobę, Jessicę i wszystko inne, co do tej pory podstawiło mi nogę w życiu. Może kiedyś mnie zrozumiesz.
Wstałem z łóżka i nie zważając na twarz Danny'ego, która wyrażała teraz nie więcej niż twarz porcelanowej lalki (choć dwa razy nie powiedziałbym, że nawet ona miałaby w sobie więcej emocji) wskoczyłem do toalety zamykając za sobą drzwi na klucz.
Usiadłem pod ścianą tuż obok kabiny prysznicowej i w duchu cieszyłem się, że mój pokój ma osobną łazienkę, dzięki czemu nie musiałem z niej wychodzić po trzech minutach poganiany okrzykami braci.
Otuliłem ramionami nogi i zauważyłem, że brakuje mi już łez, by zapłakać.

Kolejny dzień od samego rana także nie zapowiadał się ciekawie - Dan wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że albo się ogarnę, albo... nie wiem, nie odezwie się do mnie chyba do końca życia. Też mi coś.
Wątpię, że zdoła tak długo wytrzymać bez gadania.
W szkole udało mi się porozmawiać jedynie z Joshem, bo cała reszta mojej paczki uznała, że wygodniej będzie im trzymać stronę Dana, niż moją, choć tak naprawdę nadal nie mieli pojęcia, o co chodziło. Cóż, na pewno im tego nie zapomnę.
Nawet Dean jakby nagle zapadł się pod ziemię i nie odpisał na mojego porannego SMS'a, ale starałem się udawać, że w sumie mam to gdzieś (co oczywiście było ogromnym kłamstwem). Cały dzisiejszy dzień przemieszczałem się szkolnymi korytarzami jak duch, wysłuchując paplania Josha o czymś, co najwyraźniej interesowało wyłącznie jego, więc w drodze powrotnej do domu postanowiłem wstąpić do kawiarni i napić się kawy.
- Poproszę... lukrowany pączek? - zmrużyłem oczy starając się dostrzec, czy aby na pewno właśnie te słowa są tam zapisane. - No, niech będzie. Raz lukrowany pączek poproszę.
Kawa o smaku słodkiej bułki to chyba wystarczający plus tego dnia. Westchnąłem i korzystając z wolnego czasu, zająłem się odrabianiem pracy domowej.
- Cześć, maluchu - powiedział nagle ktoś stojący tuż obok, aż podskoczyłem. Powiedzieć, że nie byłem w szoku, to byłoby chyba jeszcze większe kłamstwo niż to sprzed kilku godzin.
- Dean? Co ty tu robisz? - Czułem, jak moja twarz czerwienieje, a dłoń sama nerwowo zaciska się na długopisie.
- Głównie chciałem cię przeprosić, że nie odpisałem na wiadomość, ale zapomniałem naładować telefonu i rano całkowicie padł. Odpisałem ci jakieś pół godziny temu, ale... Cieszę się, że tutaj jesteś.
Gdy mężczyzna usiadł naprzeciw mnie, szybko zerknąłem na komórkę i stwierdziłem, że faktycznie do mnie pisał. Ech, Boże.
- Nie przeszkadzam?
- Nie. Już skończyłem - skłamałem. Przecież nie będę przy nim odrabiał pracy domowej, nie?
- To dobrze, bo mam dla ciebie propozycję - rzucił, a jak zerknąłem na niego z uwagą. Jego propozycje bywały dziwne. - Chcę, byś w końcu przełamał ten dziwny, niezrozumiały dla mnie strach i zaśpiewał mi. Nam. Chcę cię w zespole.
Przez pierwszą chwilę wpatrywałem się w niego z nadzieją, że zaraz zacznie się śmiać i powie mi, że to jakiś jego nieśmieszny żart, ale gdy ten nie odezwał się, sam wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
- Porąbało cię? Nie zaśpiewam dla ciebie, a tym bardziej dla innych ludzi. - Otarłem dłonią pojedynczą łezkę, która napatoczyła się podczas mojego mało eleganckiego wybuchu.
- Błagam. Ja... ja nie chcę już śpiewać - rzekł, a coś, co zawarte było w jego głosie uderzyło we mnie z ogromną siłą. Brzmiał jak jakieś żałosne zwierzę szukające ratunku. - Od dawna się z tym męczę, ale nikt inny się nie nadaje. Ale ty tak. Z tobą moglibyśmy... nie wiem, wejść na szczyt! Jesteś cudowny, Dave. Błagam, zrób to dla mnie. - Popatrzył mi w oczy wkładając w to spojrzenie więcej emocji, niż ja kiedykolwiek okazałem w życiu. Wiedziałem, że mówił prawdę.
- Nie - odparłem i spuściłem wzrok wbijając go uparcie w kubek z ostatnimi łykami słodkiej kawy, która tam jeszcze została.
- Błagam...
- Nie proś mnie o to. Nie rozumiesz tego, nie zaśpiewam już nigdy więcej.
- Co tak bardzo cię zraniło, że nie chcesz tego zrobić? O co ci chodzi, Dave? - wyrzucił z siebie coś, co wydawało się zbierać w nim od dawna. - Dlaczego umyślnie zaprzepaszczasz swój talent?
- Moja zmarła przyjaciółka mnie zraniła. I nie, nie pytaj o nic, nie mów, że ci przykro, bo ja naprawdę mam to gdzieś - warknąłem widząc, jak wyraz jego twarzy się zmienia. Szybko dopiłem jasny napój i wrzuciłem zeszyty do torby.
- W takim razie nie pozwól, by ktoś, kto nie żyje cię ograniczał - powiedział cicho nadal patrząc na mnie. Przez chwilę zamarłem, jednak szybko odzyskując rezon wstałem z zajmowanego miejsca. Rzuciłem mu ostatnie spojrzenie i starałem się zachować spokój.
- Idziesz?
- Idę - odpowiedział bez zastanowienia i wstał z krzesła, odsuwając je z cichym dźwiękiem.
Wyszedłem z kawiarni i poczułem chłodny powiew na twarzy. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej, a ja nadal nie zaopatrzyłem się w szalik i rękawiczki, choć już kilka dni temu wypadałoby to zrobić.
- Zastanowię się - powiedziałem po kilku smętnych minutach ciszy, która zaczynała robić się wyraźnie ciężka.
- Co? - zapytał, jakby był totalnym debilem (choć chyba niewiele mu do tego brakowało).
- Powiedziałem, że się zastanowię - warknąłem i poprawiłem kaptur bluzy, zakładając go na głowę. - Trzeci raz nie powtórzę, więc lepiej słuchaj uważnie. Jedna piosenka. Zaśpiewam jedną piosenkę, jeśli nie spękam i nie zrobię z siebie idioty, możemy mówić o dalszych postępach. Jeśli jednak trema mnie zje... cóż, wtedy dostaniesz w łeb, a ja wyjadę z kraju.
- Dave, jesteś najlepszy - zawołał Dean i złapał mnie w ramiona, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a ja wiedziałem, że jestem czerwony chyba po same palce u stóp. - Tak się cieszę. Spotkajmy się jutro... gdzie? Trafisz do piwnic, czy przyjechać po ciebie?
- Trafię - mruknąłem, a to, co chwilę temu powiedziałem, zaczęło do mnie docierać dopiero teraz. Czułem, że dzisiejszej nocy zamiast spania, będę wygryzał paznokcie aż do krwi.
- To świetnie, widzimy się o... może o czwartej, co? Dasz radę? To super - dodał, gdy kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. - Teraz już spada, umówiłem się z Branem, a i tak jestem już pół godziny spóźniony - zaśmiał się dźwięcznie, a ja poczułem żal, że widzieliśmy się tak krótko.
- Jasne. To... pa - mruknąłem, a po chwili poczułem, jak coś ciepłego przykleja się do moich ust, a zagubiona dłoń błądzi po moich włosach pod kapturem. Gdy Dean odsunął się ode mnie po chwili czułem, że mam gorączkę.
- Do jutra, skarbie.
Stałem tak jeszcze chwilę i patrzyłem, jak odchodzi. I znów dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, co się dzieje z moim życiem. Straciłem kontrolę już dawno temu, ale teraz... Czy on był moim chłopakiem? Czy my byliśmy... razem? O nic mnie nie pytał, ale nazwał mnie skarbem i tak po prostu pocałował... po raz kolejny, więc...?
Och, moje życie to jedno wielkie nieporozumienie.

Tak, jak się spodziewałem, ta noc należała do jednej najbardziej niespokojnych w moim życiu, a ranek śmiało mogłem nazwać sceną z The Walking Dead. Zwlokłem się z łóżka, a w drzwiach łazienki zderzyłem się z równie zaspanym Danem, który wyglądał, jakby kilka dni temu zgubił grzebień.
Później było już tylko gorzej, bo na pierwszych lekcjach kompletnie odleciałem i nie miałem pojęcia, o czym w ogóle były. Josh ciągle dźgał mnie ołówkiem, co i tak niewiele dawało, a jedynie okropnie mnie irytowało. Skończyło się na tym, że zerwałem się z ostatniej lekcji na rzecz posiedzenia w zimnym parku jak ostatni kretyn.
Dan mnie bardzo boleśnie zabije.
W myślach od wczoraj błądziło mi kilka piosenek, który mógłbym zaśpiewać Deanowi, ale nadal nie wiedziałem, którą wybrać. Powinienem zaczarować go jakąś romantyczną balladą, czy odwalić dziki pokaz z fajerwerkami w tle? Trudny wybór.
Gdy nadszedł czas, by w końcu wsiąść w taksówkę (dłonie zmarzły mi tak bardzo, że nie byłem w stanie nimi poruszyć), stres zaczął dawać o sobie znać. Siedziałem jak skała i nie wiedziałem, o czym myśleć, by jakoś przeżyć tę dłużącą się drogę.
Wysiadłem niedaleko budynku, w którym znajdowało się to dziwne studio chłopaków, czy... czy co to tam było. Rozejrzałem się wokół i niepewnie wszedłem do środka czując się jak niechciany intruz. Przysięgam, że jeśli zrobię z siebie idiotę, naprawdę wyjadę z kraju.
- Hej! - Nie czując potrzeby do pukania, wpakowałem się do jednej z piwnic z czymś na kształt uśmiechu wyrysowanym na ustach.
- O, jesteś już! - Dean podbiegł do mnie jak piesek, który zawsze w progu wita gości i przytulił mnie do siebie mocno. - Czekaliśmy tylko na ciebie.
- Tak... fajnie. Cześć - przywitałem się z mężczyznami, którzy łypali na mnie groźnie... choć może tylko mi się wydawało. Bran, którego udało mi się poznać z imienia, gdy byłem tutaj za pierwszy razem, machnął do mnie ręką i uśmiechnął się. Reszta zachowywała się raczej obojętnie, ale nie miałem im tego za złe, w końcu widzieli mnie drugi raz w życiu.
- Siadaj, zaraz zaczniemy. Trzeba tylko podpiąć sprzęty - mruknął szatyn, a ja skorzystałem z propozycji i przycupnąłem na krześle, chyba nawet tym samym, co ostatnio.
Dziś to miejsce nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, jak poprzednio, ale i tak ciągle byłem zachwycony, szczególnie kolorem ścian. Ten kolor był tak bardzo czerwony, że gdyby wpuścić tutaj byka, to umarłby na zawał.
Zerknąłem na ścianę, na której widniał plakat zespołu - kilka poważnych twarzy i ogromny, czarny napis Attention po środku. Ciekawe skąd go mieli? No i dlaczego akurat taka nazwa?
Stresowałem się bardziej niż przed pierwszym występem dla Jessici, ale wiedziałem, że na pewno chciałaby, bym w końcu pokazał to komuś innemu. Musiała chcieć, w końcu mnie kochała. Gdy Dean wczoraj zaproponował mi to... wiedziałem, że to głupi pomysł, ale pomyślałem o niej i dotarło do mnie, że już dawno powinienem to zrobić. Skoro nie mogłem grać, rozwijać swojego hobby, musiałem znaleźć inne, a muzyka nadawała się wręcz idealnie.
- Wszystko gotowe. Dave? Jest okej? - usłyszałem znajomy głos, który wyrwał mnie z rozmyślań i poczułem męską dłoń na ramieniu. - Będzie dobrze, mały.
- Co chciałbyś zaśpiewać? Wiesz, musimy wiedzieć, czy potrafimy to zagrać, czy będziesz śpiewać a capella - zaśmiał się Bran, sprowadzając na moje usta nieśmiały uśmiech.
- Znacie Mad World? - zapytałem niepewnie.
- Tak, chyba się uda. Dean śpiewał to jakiś czas temu i...
- I nie jest z tego dumny - dokończył Masterson z uśmiechem. - Brzmiałem jakby ktoś ciągnął kota za ogon po parapecie, takie nuty nie dla mojego głosu. Ale do ciebie pasuje idealnie.
Potarłem dłońmi o siebie i niepewnie podszedłem do mikrofonu. W życiu nie śpiewałem do takiego sprzętu i nie miałem pojęcia, czy nie zabrzmi to bardzo źle, a ja nie zrobię z siebie jeszcze większego idioty, bo było to bardzo prawdopodobne.
- No okej. To zaczynamy.

20.07.2018

"Little Boy" rozdział 14 "Polizane zaklepane"

- Braterska kłótnia? - zapytała zdziwiona Martina wpychając sobie do ust kawałek kurczaka nabity na końcówkę widelca. Rzuciłem wściekłe spojrzenie bliźniakowi, który usadowił się naprzeciw mnie i ściskał w dłoni butelkę z wodą, łypiąc na mnie spode łba.
- Spytaj Davida - mruknął wypranym z emocji głosem używając pełnej wersji mojego imienia.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo się pokłóciliśmy. Nie jestem pewien, czy w ogóle kiedykolwiek miało coś takiego miejsce. Ale wiem na pewno, że byłem na niego potwornie zły za reakcję, jaką otrzymałem na moje ciężkie dla mnie wyznanie.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz? - zapytał wtedy kompletnie zrezygnowany, a ja, poniekąd przygotowany na podobne słowa, starałem się zachować pozory i nie rozpłakać jak dziecko.
- Nie żartuję. Mówię prawdę, Dan. Chyba naprawdę lubię go trochę bardziej niż powinienem, ale...
- Ale co? Chcesz mi powiedzieć, że jesteś gejem, który zakochał się w możliwie najgorszym typie, jaki chodzi po tej ziemi? Czy ty w ogóle myślisz? - Gdy teraz przypominałem sobie to, co do mnie mówił nadal czułem, jak każde słowo uderza we mnie z siłą samolotu. - To on ci to wmówił, prawda? A może coś ci zrobił?
- Nic mi nie zrobił. To moje uczucia i miałem nadzieję, że to jakoś zaakceptujesz, ale widzę, że chyba się przeliczyłem - mruknąłem wtedy prawie płacząc i miałem nadzieję, że Danny szybko położy się spać. Nie miałem ochoty dalej toczyć tej rozmowy.
- Nie wierzę. Po prostu w to nie wierzę. Wiedziałem, że ten facet to zło wcielone, ale nie sądziłem... Od początku wydawał mi się jakiś dziwny. Mam nadzieję, że nic z tego nie będzie. - Zakończył, a jego ostatnie słowa przepełniły szalę goryczy, która powoli wzbierała w moim sercu i zepchnąłem go z łóżka wykorzystując do tego całą siłę, jaką w sobie miałem.
- Mówiłeś, że będziesz mnie zawsze wspierać - powiedziałem cicho i schowałem zapłakaną twarz w poduszkę nie odzywając się już więcej.
Gdy rano się obudziłem, Dan wyszedł już z domu. To był zdecydowanie najgorszy poranek w moim życiu.
- Halo, ziemia do Dave'a! - z nieprzyjemnych rozmyślań, które na nowo napełniały moje oczy łzami, wyrwał mnie głos Josha, który machał mi dłonią przed oczami. Wyłapałem na sobie smutny, zmartwiony wzrok Martiny i uśmiechnąłem się smutno, by jakoś poprawić jej nastrój lub chociaż do końca go nie zepsuć.
- Coś mówiłeś? - zapytałem szatyna dopiero wtedy, gdy trzasnął mi otwartą dłonią w czoło.
- Owszem. Mówiłem, że chcę z tobą pogadać i czy mógłbyś ze mną teraz wyjść, skoro i tak nic nie jesz, jak zwykle zresztą - westchnął zerkając z ukosa na pustą przestrzeń na stole przede mną, gdzie u normalnego ucznia powinna leżeć teraz taca wypełniona jedzeniem.
- Jasne - mruknąłem i podniosłem się z miejsca, zarzucając torbę na ramię. Brata nie zaszczyciłem nawet jednym spojrzeniem.
Wyszedłem ze stołówki podążając wiernie za Joshem, który prowadził mnie do nieznanego mi dotąd miejsca. Szliśmy po schodach na drugie piętro mijając po drodze klasy, w których nie miałem okazji jeszcze być, aż znaleźliśmy się w zaciemnionym końcu korytarza, który oświetlało tylko jedno niewielkie dachowe okno. Zauważyłem, że znajdowały się tak tylko jedne drzwi prowadzące do pomieszczenia dla personelu.
- Chcesz mnie tutaj zabić? - zapytałem i usiadłem na podłodze tuż pod ścianą. - Droga wolna.
- Chcę porozmawiać z tobą na osobności, a tylko tutaj mamy taką możliwość - mruknął i zajął miejsce obok mnie. - Chcę wrócić do naszej rozmowy w parku, bo wydaje mi się, że ma ona coś wspólnego z waszą bliźniaczą kłótnią. Mylę się?
- Proszę, Jo. Daj mi spokój dzisiaj - westchnąłem i zacząłem podnosić się do pionu, co skutecznie umożliwiła mi umięśniona ręka. - Jeśli to wszystko, co chciałeś wiedzieć, to pozwól, że sobie pójdę.
- Nigdzie nie idziesz. Wiem, że potrzebujesz się wygadać, ale jesteś zbyt głupi, żeby zrobić to ot tak, więc wyciągnę to z ciebie siłą. Spokojnie, nie sprzedam tych informacji jakimś tajnym agencjom - dodał sarkastycznie. Sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę. Może faktycznie potrzebowałem wygadania się, a Josh był do tego idealną osobą. W końcu to on radził mi, żebym działał w sprawie Deana. - Chodzi o tego faceta, o którym rozmawialiśmy?
- Tak - westchnąłem zrezygnowany i oparłem się plecami o ścianę, jakbym co najmniej chciał się w nią wtopić. Choć bardzo prawdopodobne było, że faktycznie chciałem. - Rozmawiałem z nim wczoraj. Oboje stwierdziliśmy, że... że chyba damy sobie szansę i może kiedyś nam wyjdzie. Bo wiesz, ja naprawdę chyba go lubię. Tak bardzo. Powiedziałem o tym Danowi i on się wściekł, bo nie lubi Deana. Znaczy wiesz, tego, którego ja lubię i... Rozumiesz cokolwiek z tego? - zapytałem zauważywszy, że plotę kompletnie nieskładne głupoty.
- Rozumiem - zaśmiał się. - Dlaczego go nie lubi?
- Nie mam pojęcia. Chyba dlatego, że jest ode mnie dużo starszy... Myślałem, że zrozumie i jakoś mnie wesprze. To dla mnie bardzo ciężki okres i chyba bardzo go teraz potrzebuję, a on...
- Dla niego to też na pewno ciężkie. Może i zachował się jak dupek, jeśli wściekł się na ciebie z takiego powodu, ale może on potrzebuje trochę czasu, co? Żeby przetrawić te informacje. - Zdawałem sobie sprawę z tego, że na pewno tak jest, więc kiwnąłem tylko głową. - Mogę z nim pogadać jeśli chcesz - zaproponował w momencie, w który rozbrzmiał dzwonek zwiastujący początek kolejnej lekcji.
- Nie. Sam z nim pogadam. - Podniosłem się z podłogi i otrzepałem dokładnie spodnie. Jeszcze tylko brakowało mi, by Dean widział mój tyłek ubrudzony od białego kurzu i... I chyba zaczerwieniłem się na samą myśl o tym, że on w ogóle mógłby patrzeć na mój tyłek. - Dziękuję za wszystko, Jo. Dobry z ciebie... przyjaciel - zaśmiałem się, gdy zobaczyłem, jak na jego twarz wstępuje najpierw lekkie zdziwienie, a później szeroki uśmiech. Chyba od początku zdawał sobie sprawę, że u mnie trzeba sobie zasłużyć na to miano.
- Nie ma za co. Dla przyjaciół wszystko.

DEAN

Ze zniecierpliwieniem zerknąłem na zegarek umieszczony zgrabnie na nadgarstku i na powrót oparłem się o samochód krzyżując ręce.
Czekałem obok miejscowej szkoły na Dave'a, z którym miałem wybrać się dziś do kawiarni, pierwszy raz, jako ktoś więcej niż znajomi. I pierwszy raz tak bardzo się bałem, że coś spieprzę już na starcie, więc zajechałem pod budynek dwadzieścia minut przed czasem. Nadal byłem w ciężkim szoku po wczorajszym wieczorze i naprawdę miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie.
Rozwrzeszczane stada nastolatków zaczęły wylewać się z budynku szkoły, a ja zastanawiałem się, czy nie zrobiłem błędu podjeżdżając tak blisko. Jeśli zobaczy mnie brat Dave'a pewnie zacznie wszczynać alarm na całą szkołę.
Dojrzałem w tłumie dobrze znaną mi postać i uśmiechnąłem się mimowolnie. On także zdał się mnie zauważyć i, żegnając się z jakimś niewysokim chłopakiem, który rzucił w moją stronę badawcze, aczkolwiek miłe spojrzenie ruszył do mnie z delikatnym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
- Hej. Gdzie zgubiłeś brata? - zaśmiałem się zdziwiony.
- Stęskniłeś się za nim?
- Po prostu nie czuję się przez niego oblężony, a to takie cudowne uczucie - westchnąłem i obszedłem samochód dookoła, by otworzyć drzwi od strony pasażera i zaprosić dzieciaka do środka.
- Daj spokój z tymi manierami, ludzie pomyślą, że jesteś moim sponsorem - warknął i wsiadł szybko do środka. No, wrócił dawny Dave. Nie wiedziałem, czy się z tego cieszyć czy wręcz przeciwnie. Wywróciłem oczami i wszedłem do samochodu od trony kierowcy uśmiechając się do malucha.
On był taki uroczy. I zacząłem się coraz bardziej przyzwyczajać do tego, jak bardzo odwaliło mi na jego punkcie.
- A teraz tak serio, gdzie twój brat?
- Ma trening. Olał mnie. Mieliśmy... małą kłótnię - mruknął zakręcając pasmo włosów wokół palca. Nie drążyłem tematu, ale czułem, że głównym powodem ich kłótni byłem ja. Nie żebym uważał, że całe życie Dave'a kręci się wokół mnie, ale... przeczucie.
Może nie byłem zbyt romantyczny (kto by pomyślał), ale postanowiłem zabrać chłopaka do tej samej kawiarni, w której byliśmy za pierwszym razem. Ba, nawet udało nam się usiąść w tym samym miejscu, więc byłem podwójnie usatysfakcjonowany.
- Ile masz lat? - Mrugnąłem zaskoczony w odpowiedzi na pytanie Dave'a, a po chwili dotarło do mnie, że faktycznie, może fajnie by było, gdyby wiedział, ile jego przyszły chłopak ma lat.
To znaczy...
Musiałem poważnie powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
- Dwadzieścia siedem. Skończone w sierpniu - odparłem i uśmiechnąłem się, podpierając podbródek na rękach.
- Najlepszego. - Gdy posłał mi w powietrzu buziaka myślałem, że umrę na zawał, ale na szczęście udało mi się szybko zreflektować i odpowiedzieć jeszcze szerszym uśmiechem. Miałem nadzieję, że nie wyglądam jak zadowolony z siebie seryjny morderca.
- Masz ochotę na kino? A może coś...
- Wszystko mi jedno, ważne, że spędzam czas z tobą. Nie odzywaj się, sam jestem w szoku, że to powiedziałem - westchnął. Faktycznie tak wyglądał, więc stwierdziłem, że nie będę go bardziej denerwować.
Później, gdy już dostaliśmy nasze kawy zrobiło się nieco bardziej niezręcznie. Nastąpiła cisza, przerywana jedynie stuknięciami filiżanek o spodki i pojedynczymi głośniejszymi słowami innych klientów.
- Chciałbym, żebyś mi zaśpiewał - wypaliłem w końcu to, co siedziało mi w głowie od wczoraj. Moje spojrzenie spotkało się ze zdziwionymi oczami Dave'a, który najwyraźniej nie miał pojęcia, co mi odpowiedzieć. Modliłem się w duchu, by nie zaczął na mnie wrzeszczeć.
- Muszę odmówić. Wybacz.
- Dlaczego? Nie rozumiem, twój głos jest... boski - powiedziałem z chwilową przerwą na znalezienie odpowiedniego słowa, które i tak w pełni nie oddawało tego, co naprawdę czułem.
- Aż do wczoraj mój śpiew słyszała tylko jedna osoba i nie zamierzałem otwierać się przed nikim innym - burknął tak cicho, że ledwie go usłyszałem.
- To źle, mały. Z takim talentem podbiłbyś świat.
- Może wcale tego nie chcę.
Zamieszał delikatnie w filiżance, do której wcześniej wsypał chyba z pięć łyżeczek cukru, wyraźnie smutny i zmieszany, a ja nabrałem nagle ogromnej chęci do zabicia się za poruszenie tematu, który wyraźnie mu nie leżał.
- Wiesz, ja na przykład nigdy nie chciałem śpiewać. W Attention miałem tylko grać na gitarze, ale nie mieliśmy wokalu prowadzącego i kumple mnie zmusili, bo żaden z nich nie potrafi. To znaczy, Bran może odrobinę, ale byłem, no wiesz, lepszy - podkreśliłem ostatnie słowo i zaśmiałem się, by zrozumiał, że było to celowe i nie jestem jakimś zapatrzonym w siebie głupkiem z ego większym od mózgu. - I zostało tak do teraz, choć gramy już ponad pięć lat. A naprawdę bardzo chętnie bym od tego odpoczął. Wolę gitarę. To z nią czuję się... jakoś lepiej.
- Ale lubisz to? No wiesz, granie dla publiki i tak dalej. To twoje hobby? - zapytał już wyraźnie szczęśliwszy niż chwilę temu.
- Lubię, nawet bardzo. Tak, chyba mogę nazwać to hobby. Może nawet większe niż taniec, ale nie jestem pewien. Zawsze uważałem, że głupotą jest nie robić tego, co się kocha.
- Moim hobby jest gra w koszykówkę - powiedział doprowadzając mnie prawie do uduszenia się kawą, której łyk właśnie pociągnąłem. Koszykówka? To małe chuchro? - Nie dziw się tak, wiem, jak wyglądam. Ale w gimnazjum dobrze mi szło, nawet bardzo i chciałbym, by to była moja przyszłość. Ale...
- Ale nie możesz - dokończyłem przypominając sobie pudełko tabletek, które znalazłem podczas pakowania rzeczy Dave'a w moim salonie. Powoli życie tego chłopaka układało mi się w całość, choć nadal ciężko było mi uwierzyć w tą grę w kosza. - Jesteś chory, prawda?
- Skąd...?
- Znalazłem twoje tabletki, gdy zbierałem twoje rzeczy po tym małym wypadku - odrzekłem i złapałem go za dłoń, którą położył na stole. I z wielkim zadowoleniem zauważyłem, że nie próbuje jej wyrwać, więc dodałem to do rzeczy, które mnie dziś uszczęśliwiły.
- Ach, jasne... Jeśli to jakoś zmienia twoje zastawienie do mnie...
- Żartujesz? Co to ma zmienić? Powiedz tylko, czy jest z tobą dobrze?
- Tak, jest zdecydowanie lepiej, niż jeszcze rok temu. Zabroniono mi większego wysiłku, nie mogę biegać, grać... A mnie to wykańcza, bo oprócz tego nie mam nic - westchnął i ścisnął moją dłoń gładząc ją lekko kciukiem.
- A... a śpiew? Granie? Mówiłeś mi, że to lubisz - przypomniałem mu naszą rozmowę, która odbyła się w moim domu podczas jednego z pierwszych spotkań. Wpatrywałem się w tego kolorowe tęczówki i zastanawiałem, jak to jest możliwe, by ktoś miał aż tak błękitne oczy... oko.
- Mówiłem, że tylko jedna osoba słyszała... no, teraz już dwie. I nikt prócz ciebie nie wie, że w ogóle mnie to kręci, myślą, że lubię tylko pograć sobie na gitarze i w ogóle...
- Więc zrób coś, by się dowiedzieli. Nie rozumiem, dlaczego tak tego unikasz - rzekłem.
- To nie takie proste, ale... może masz rację, Deany. Może ci zaśpiewam? - zaśmiał się, najprawdopodobniej z mojej zdziwionej miny, którą zrobiłem po usłyszeniu tego niecodziennego zdrobnienia.
- Cieszę się. Bardzo chciałbym znów usłyszeć twój głos.
- A ja twój.

- Dlaczego palisz? - zapytałem, gdy po odstawieniu samochodu pod mój dom postanowiliśmy udać się na krótki spacer w celu odprowadzenia Dave'a do domu. Wywróciłem oczami, gdy usłyszałem zirytowane prychnięcie. - Naprawdę pytam, ciołku.
- Lepiej mi, gdy sobie zapalę.
- Kto kupuje ci fajki? Dzieciom nie sprzedają, a ty wyglądasz na trzynaście lat - zaśmiałem się i dostałem kuksańca w bok. Skuliłem się i udałem, że umieram, ale dzieciak nawet na mnie nie spojrzał. Co za wredna...!
- Różnie. Sprzedają mi tylko młode osoby, najczęściej dziewczyny. Chyba uważają, że jestem słodki - mrugnął do mnie, a mnie z jakiegoś powodu przesyciło nieokreślone uczucie, które pojawiło się u mnie pierwszy raz w życiu. Chyba nie jestem zazdrosny?
- Nie pal, mały. Nie powinieneś, jesteś chory.
- To nie ma nic wspólnego z... - zaczął pośpiesznie, ale szybko zatkałem mu usta dłonią i stanąłem naprzeciwko niego patrząc z uśmiechem, jak bez powodzenia stara się odepchnąć moją rękę i mruczy coś pod nosem. Nawet ją polizał, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
- Głupek! - zawołał, gdy już go puściłem i pobiegł w stronę pobliskiego, malutkiego parku, w którym znajdowały się jedynie trzy ławki i huśtawki dla dzieci. Pokiwałem głową i pobiegłem za nim, bez problemu go doganiając. Przycisnąłem jego drobne ciało do ogromnego drzewa i założyłem kosmyk jego włosów za ucho.
- I gdzie teraz uciekniesz? - szepnąłem ledwo słyszalnie i zbliżyłem się nieco, czując jego ciepły oddech na twarzy. Nie mogąc się dłużej powstrzymać złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku zapominając o tym, jak skończył się poprzedni taki ruch.
Było to raczej coś na kształt muśnięcia jego ust swoimi, a i tak całe moje ciało ogarnęło najprzyjemniejsze ciepło, jakie kiedykolwiek udało mi się czuć, którego nie zakłócił nawet chłodny metal kolczyków, usytuowanych na wardze chłopaka. Spojrzałem w jego oczy szukając jakiegoś znaku, czegokolwiek, co powiedziałoby mi, czy dostanę w twarz, czy może wręcz przeciwnie.
- Nigdzie - odparł uśmiechając się lekko. - Polizane zaklepane.
Złapał mnie za szyję i przyciągnął do siebie łącząc nasze usta w czułym, namiętnym pocałunku, który pozwolił mi zapomnieć o całym bożym świecie.

18.07.2018

"Little Boy" rozdział 13 "Spotkanie w parku"

Siedziałem na ławce w parku i zacierałem ręce ze zdenerwowaniem, mając ogromną nadzieję, że jestem w dobrym miejscu, bo nie byłem co do tego szczególnie pewien. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać ze strony Dave'a.
Nie odbierał telefonu, nie odpisywał na wiadomości, oddzwonił dopiero po dwóch godzinach i kazał mi przyjść tutaj. Tak naprawdę, od momentu, w którym opuścił moje mieszkanie miałem ochotę za nim pobiec i błagać o wybaczenie, ale bałem się jak cholera. Co było do mnie tak podobne jak pies do kota. Sam siebie nie poznawałem.
Miałem przez ten czas sporo możliwości do przemyślenia. Na przykład, dlaczego tak cholernie dobrze mi się go całowało? Dlaczego tak bardzo mi na nim zależy? I czemu, do chuja, nie potrafię o nim zapomnieć?
- Cześć - głos, który usłyszałem przyprawił mnie o swego rodzaju mały zawał, ale szybko się zreflektowałem i wstałem z ławki z prędkością wyścigówki. Dave stał około metr ode mnie z rękami włożonymi w kieszenie spodni i z włosami rozsypanymi na ramiona, klatkę piersiową i prawdopodobnie również plecy. Jego wzrok spoczął gdzieś w okolicy moich butów. - Pamiętałeś miejsce, które mi się podobało.
Byłem z siebie wyjątkowo dumny, ponieważ zwykle ciężko było mi wyłapać z rozmów coś więcej niż zgoda na seks, ale też wiedziałem, że nie było to przypadkowe. Dave był zupełnie inny niż ktokolwiek, z kim miałem do tej pory do czynienia, bo to on był dla mnie ważny, a nie jego tyłek. Chociaż jego kształtne pośladki mogłyby być... stop, to schodzi na złe tory.
- Jasne, że pamiętałem - mruknąłem otrząsając się z myśli, które mogłyby wywołać falę nieodpowiednich reakcji. - Dave, ja...
- Przymknij się - westchnął wyraźnie zrezygnowany i wyciągając dłonie z kieszeni spodni, przeczesał jedną z nich rozwiane włosy. Zauważyłem, że miał na sobie inne ubranie niż wcześniej i nie założył kurtki. Było już szaro, wręcz prawie ciemno i bardzo chłodno, a on założył tylko bluzę. Idiota. - Nie przyszedłem tutaj słuchać twojego głupiego gadania i przeprosin. Powiedz mi tylko, czego ty chcesz? Po co to zrobiłeś?
Spojrzałem zdziwiony, jak siada na ławce, na której jeszcze przed chwilą siedziałem ja i przypatruje się pobliskiemu drzewu, jakby nagle niebywale go zainteresowało. Usiadłem obok zachowując odpowiedni odstęp i sam włożyłem ręce do kieszeni.
- Nie wiem - odpowiedziałem orientując się trochę za późno, że to raczej nie jest odpowiedź, którą chciał usłyszeć. - Znaczy... Jesteś cudowny, Dave. Kiedy zobaczyłem cię przy tym pianinie, usłyszałem twój głos... Boże, byłeś jak anioł. Nigdy czegoś takiego nie czułem, gdy na kogoś patrzyłem i... zapragnąłem cię pocałować. I nie żałuję, wiesz? To było najlepsze, o mogłem zrobić. Pierwszy raz poczułem się tak przy pocałunku, a uwierz lub nie, ale trochę ich w życiu miałem - zajebiście, kolejna wtopa. - Źle to zabrzmiało. Po prostu, cholera, nie umiem tego powiedzieć, nigdy z nikim tak nie miałem. Lubię cię, Dave. Nie... więcej niż lubię. Jeszcze nie wiem, co to jest, ale działasz na mnie inaczej, niż ktokolwiek. - Zakończyłem dosyć kulawo ten i tak beznadziejny wywód i czekałem na to, co powie on.
A nie powiedział nic. Siedział nadal w tej samej pozycji z wzrokiem wbitym w to samo miejsce, a ja miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie mi głowa od nadmiaru myśli. Sam byłem w szoku, że udało mi się sklecić tą wypowiedź na tyle logicznie, by cokolwiek z niej zrozumiał, bo nigdy nie miałem potrzeby mówienia komuś takich rzeczy. Nigdy nie kochałem, każdy mój związek trwał maksymalnie tydzień, dopóki się kimś nie znudziłem i naprawdę nie potrafiłem tego wszystkiego ogarnąć ani rozpoznać uczucia, które mnie ogarnęło.
- Dużo o tym myślałem. Nawet jeszcze zanim mnie pocałowałeś - powiedział w końcu, a ja wyrzuciłem z głowy wszystkie myśli. Jak to myślał o tym wcześniej? Co...? - Cały tydzień czekałem, aż się odezwiesz, trochę chyba faktycznie tęskniłem. Przepraszam, że cię dzisiaj uderzyłem, nie wiedziałem, co zrobić. Nadal nie wiem, to dla mnie bardzo trudne, nigdy do nikogo nie czułem... czegoś takiego.
Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem robiło mi się coraz bardziej gorąco, a gdy kończył, miałem wrażenie, że mógłbym zdjąć ubrania, a i tak byłoby mi całkiem ciepło. Czy on właśnie przyznał się, że za mną tęsknił?
Uczucie radości jednak szybko znikło, gdy uświadomiłem sobie, że zachowałem się jak kretyn. Najpierw się nim zainteresowałem, a potem nagle, bez żadnych wyjaśnień olałem go i nie odzywałem się przez tyle czasu trzymając go w niepewności. I gdyby nie to, że dziś na siebie wpadliśmy, nadal bym się do niego nie odezwał kierowany myślami, że nie chcę go skrzywdzić. A możliwe, że najgorszym, co mogłem zrobić było to, co właśnie uczyniłem.
- Przepraszam za to. Nie sądziłem, że będziesz za mną tęsknił, ja po prostu nie chciałem cię skrzywdzić. - Uznałem, że mówienie prawdy będzie najlepszym rozwiązaniem.
- Nie wiem, co chciałeś osiągnąć i mam to gdzieś. Ważne jest dla mnie teraz - powiedział i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał mi w oczy. Miałem ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego policzka, ale uznałem, że nie jest to najlepszy moment. - Nie wiem, czego chcesz ty, ale... Może moglibyśmy spróbować. Znaczy, rozumiesz. Kiedyś mogło by wyjść.
Chyba trochę zbyt długo wgapiałem się w jego oczy (przez chwilę miałem chyba nawet otwarte usta), więc odwrócił szybko wzrok. Chwilę docierało do mnie, co właśnie powiedział. Czy on właśnie zaproponował coś na kształt związku? Nie wiedziałem, czy lepiej już zacząć skakać ze szczęścia, czy dopytać się na sto procent, czy na pewno o to mu chodziło. Może coś źle zrozumiałem?
- Ja już naprawdę nie wiem, czego ty chcesz, Dean. - Cała radość, która wezbrała we mnie chwilę temu, prysła jak bańka mydlana, gdy usłyszałem przepełniony żalem głos chłopaka. - Ja naprawdę cię lubię!
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie jestem jakiś upośledzony, bo faktycznie, nie odzywałem się od jakiegoś czasu i tylko patrzyłem jak głupi na jego zasmuconą twarz. A on myślał, że to dlatego, że chcę go odtrącić. Przy każdym innym człowieku na świecie zrobiłbym to na sto procent, ale on...
- Wydaje mi się, że oboje chcemy tego samego, Dave. - Przybliżyłem się do niego na tyle, na ile pozwalały nam nasze ciała delikatnymi ruchami odwróciłem jego twarz w swoją stronę. Był taki śliczny. Delikatny. Perfekcyjny. - Bardzo cię lubię. Bardzo - podkreśliłem, jakbym chciał zobrazować mu to słowo. - I bardzo chciałbym... no wiesz, żeby coś między nami było. Coś więcej niż tylko znajomość.
Mógłbym szczerze powiedzieć, że spodziewałbym się teraz wszystkiego - strzelenia w twarz, wyrwania się, zirytowanego prychnięcia, czy zwyzywania mnie od debili - w końcu miałem do czynienia z Dave'm, a on, z tego, co zdążyłem zauważyć, często nie przebierał w słowach i nie był zbyt milusi.
A on przywarł do mnie całym ciałem, jakby bał się, że mu ucieknę. Właśnie do mnie. To mnie tulił i wcale nie wyglądał, jakby robił to wbrew sobie. Wręcz przeciwnie - chciał tego, tak samo, jak ja. Przycisnąłem go mocniej, by nie próbował mi zwiać i również trochę dlatego, by ogrzać go choć odrobinę. Nietrudno było zauważyć, jak drżał z zimna, a ja dopiero teraz zreflektowałem się, że wypadałoby dać mu swoją kurtkę. Ale tak bardzo nie chciałem się od niego oderwać, że postanowiłem to na chwilę odroczyć.
- Masz - powiedziałem, gdy lekko go od siebie odepchnąłem (pomimo niezadowolonego mruknięcia chłopaka) i zdjąłem kurtkę, by mu ją podać. Spodziewałem się jakiegoś zrzędzenia i wyzwisk, ale on tylko pokornie przyjął ubranie i założył na siebie. Zachichotałem cicho i pogłaskałem go po głowie. Kurtka była na niego dwukrotnie za dużo i wyglądał, jakby topił się w worku na kartofle. A i tak wyglądał cudownie.
- Chodź, późno już. Odprowadzę cię - złapałem go za zziębniętą dłoń i pociągnąłem w dobrze znaną mi stronę.
Aż do połowy drogi nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Myśli każdego z nas prowadziły własne tory (choć wydawało mi się, że sprowadzały się one do tego samego). Dopiero po jakimś czasie postanowiłem zadać wiszące w powietrzu pytanie.
- Dave? Co teraz z nami jest?
Wiedziałem, że nurtuje go to tak samo, jak i mnie, więc ktoś w końcu musiał o to zapytać.
- Nie wiem, Dean... Może zacznijmy od nowa? Wyskoczymy gdzieś razem. Zobaczymy, jak to się dalej ułoży. Dla mnie to nadal coś nowego, rozumiesz... - westchnął zrezygnowany a ja uśmiechnąłem się. Jasne, że rozumiałem. Przechodziłem to samo ponad dziesięć lat temu i doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo ciężkie to było.
- Jasne. To może jutro? Masz jakieś plany po szkole? Ja mam wolne, moglibyśmy wyjść do kawiarni i lepiej się poznać.
W odpowiedzi Dave uśmiechnął się, pierwszy raz, odkąd przyszedł do parku, a mnie ścisnęło w sercu. Był to prawdziwy, cudowny i uroczy uśmiech.
- Może być. Jeśli chcesz, przyjedź po mnie do szkoły - powiedział i zatrzymał się przed bramką do swojego mieszkania. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i przytaknąłem.
Przez chwilę staliśmy tak naprzeciwko siebie, nie za bardzo wiedząc, jak się pożegnać. Dopiero po chwili Dave złapał moją dłoń i zbliżył usta do mojego policzka. Poczułem delikatne muśnięcie i chyba prawie umarłem na środku chodnika.
- Do jutra, Dean - wyszeptał i odwrócił się szybko, choć i tak zdołałem zauważyć, nawet w ciemności, jego uroczy, jasny rumieniec. Po chwili jednak wrócił na poprzednie miejsce i ze śmiechem zdjął kurtkę oddając mi ją do rąk. - Wybacz, przez ciebie się zapominam.
Gdy odchodził wiedziałem już, że ten dzieciak namąci w moim życiu dużo bardziej, niż zrobił to do tej pory. Obiecałem sobie, że gdy wrócę do domu, wykasuję z kontaktów numery wszystkich dawny znajomości, które udało mi się zebrać przez ostatnie kilka lat i nigdy więcej do nich nie wrócę.
Teraz liczył się tylko on.

DAVE

Opadłem na łóżko mając nieskrytą ochotę krzyczeć w poduszkę. Sam nie wiedziałem, czy mam z czego się cieszyć - w końcu moja wymarzona druga połówka była dużo starszym facetem, a nie prześliczną osiemnastolatką z dużym biustem. Ale pomimo wszystko czułem się zupełnie inaczej niż dziś rano - radość mnie ogarniała, byłem pełen nadziei i marzeń, jak nigdy.
Jednak została jedna ważna rzecz do załatwienia.
- Co się tak szczerzysz? I gdzie byłeś? Sam SMS, że wychodzisz na spacer nie wystarczy, martwiłem się - mruknął leżący na łóżku z telefonem w dłoni Dan.
- Tak, widać. Ile serduszek za ten czas wysłałeś sobie z Martiną? - odparowałem i wystawiłem mu język. Nawet nie miałem ochoty wadzić się z nim na temat jego nadopiekuńczości, co już było jakimś swoistym sukcesem. Popatrzył na mnie zdziwiony i usiadł odkładając komórkę na stolik obok łóżka.
- Naprawdę, co się z tobą stało? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłeś taki szczęśliwy.
- To chyba dobrze, nie? - Rozłożyłem się wygodniej na łóżku i odgarnąłem włosy spod pleców, by za bardzo się nie skrzywdzić. Może faktycznie trochę za bardzo mi odbijało, ale nie winiłem się za to. Należała mi się choć odrobina szczęścia przez całe moje życie, miałem prawo to może trochę zbyt dużego przeżywania tego wszystkiego.
- Dobrze, ale... Co się stało, że jesteś taki szczęśliwy? - zapytał i zmienił miejsce posiedzenia na moje łóżko. Westchnąłem cicho i zacząłem się stresować. Musiałem mu przecież powiedzieć, że zauroczyłem się w facecie, którego on szczerze nienawidzi. Choć może nie były to w stu procentach trafione słowa.
Poczułem lekkie uczucie dumy, kiedy uświadomiłem sobie, że w końcu udało mi się przyznać przed samym sobą swoje uczucia wobec Deana. Bo wiedziałem, że tak jest. Zauroczyłem się w nim bardzo i naprawdę chciałem, by coś z tego wyszło. Może nie była to wielka miłość, chyba w ogóle nie była to miłość, ale wiedziałem, że na zwykłym zauroczeniu się nie skończy. Szkoda tylko, że był mężczyzną. No i był straszy. Chyba dużo.
- Wiesz, Dan - zacząłem niepewnie i uniosłem się na łokciach, by po chwili usiąść obok mojego brata krzyżując nogi. Zrobił dokładnie to samo, a mi zachciało się śmiać. Bliźniacze zmysły zaczynały działać, może nie będzie aż tak źle. - Chyba kogoś polubiłem. Tak wiesz... Bardziej.
Patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony, chyba próbując dopuścić do siebie myśl, że jego mały braciszek też kiedyś się w kimś zabuja i wcale nie jest pozbawiony uczuć, a po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Davey, to świetnie! Mów! Kto to i jak ma na imię? - Postanowiłem pominąć kwestię tego, że wyglądał teraz jak nastolatka, która cieszy się razem z przyjaciółką jej nową miłością i zacząłem zastanawiać się, jak powiedzieć mu to tak, by nie chciał zabić i mnie i Deana. Pozostało mi tylko więc nadzieję, że mnie zrozumie.
- Wiesz, Dan, bo...
- No daj spokój, Dee! Która to? Ta blondyna z pierwszej klasy, która tak ciągle na ciebie zerka? Czy ta z trzeciej? Ta czarna, chyba Domic... Danielle? Nie pamiętam. No jak ma na imię? - Był tak bardzo zafascynowany pierwszym zauroczeniem swojego małego braciszka, że aż ciężko mi było zniszczyć mu te wszystkie bliźniacze marzenia. Spojrzałem mu w oczy przygryzając wargę.
- Dean.
- Co? - Spojrzał na mnie niezrozumiale i czekał, aż powiem coś więcej.
- Dean - powtórzyłem i uśmiechnąłem się lekko, czekając na nieuniknioną burzę. - Ma na imię Dean.

"Little Boy" rozdział 12 "Kocha, lubi, szanuje?"

Stałem w bezruchu i z zasłoniętymi ustami wpatrywałem się w zielone, przepełnione zdziwieniem oczy, próbując zrozumieć powód, dla którego właśnie uderzyłem w twarz Deana Mastersona.
Pocałował mnie.
On mnie, kurwa, pocałował.
- Dave, ja... - urwał, prawdopodobnie zdając sobie sprawę, że chyba nie ma słów, które można wypowiedzieć w takiej chwili. A ja stałem nadal w tym samym miejscu, co wcześniej i zastanawiałem się, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Wyjść? Dać mu w twarz jeszcze raz? Pocałować go?
Co?
Chyba całkiem mi się już w głowie poprzewracało. Zdecydowanie powinienem jak najszybciej wyjść, bo moje myśli zaczynały błądzić po jakichś pojebanych torach, do których nie powinny mieć nigdy dostępu.
- Muszę zapalić. - Nie zarejestrowałem momentu, w którym te słowa opuścimy moje usta, a nogi same poniosły mnie do wyjścia. Zagarnąłem po drodze leżącą na podłodze torbę i wyszedłem z salonu szybciej, niż mógłbym się tego po sobie spodziewać. I ciągle myślałem.
- Dave, proszę cię... - usłyszałem niski głos, który wybudził mnie z transu. Gdybym nie znał Deana pomyślałbym, że brzmiał, jakby był zrozpaczony. Nie zatrzymałem się, wybiegłem z mieszkania zakładając w pośpiechu kurtkę i nie zwracałem już uwagi na coraz cichsze nawoływania.
Zwolniłem dopiero po kilkudziesięciu metrach, gdy już miałem pewność, że mężczyzna za mną nie biegnie. I dopiero wtedy tak naprawdę dotarło do mnie to, co się stało. Pocałował mnie. Uderzyłem go w twarz. Wybiegłem z mieszkania.
Dlaczego to zrobił? Może po prostu chciał odwrócić moje myśli od tego śpiewania i... cholera, nie dość, że mnie pocałował, to jeszcze wszystko słyszał! Nagroda dnia dla Davida Jensena za szybkie ogarnianie sytuacji! O Boże, moje życie jest porąbane jak kurwa mać.
Przycupnąłem na jednej z nielicznych w miarę czystych ławek w niewielkim parku nieopodal mojego domu i załamany wyjąłem z paczki papierosa i zapalniczkę. Co jak co, ale w tej kwestii nie kłamałem - naprawdę musiałem zapalić.
Zaciągnąłem się mocno, aż zachciało mi się płakać. Palenie zawsze cholernie uwalniało moje emocje, ale najczęściej później czułem się przez to lepiej. Dlaczego to wszystko musi być takie pojebane? Dlaczego moje życie choć raz nie może wyglądać tak, jak powinno?
- Nie wiedziałem, że palisz, młody - okej, przez dwie sekundy moje ciśnienie wynosiło prawdopodobnie dwieście, jeśli nie więcej, a ja sam przeszedłem swego rodzaju mały zawał, aż upuściłem papierosa. Spojrzałem w ciepłe piwne oczy Josha, który usiadł obok mnie i przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Co się tak boisz, masz coś na sumieniu?
Och, niejedną rzecz, niejedną.
- Nie - szepnąłem patrząc z tęsknotą na leżący w trawie niedopałek i zdeptałem go butem. Nawet połowy nie zdążyłem wypalić.
- Coś się stało? - zapytał stukając mnie pięścią w ramię. Josh był osobą, która martwiła się o każdego, dosłownie każdego, kto był mu bliższy. I zauważyłem też, że perfekcyjnie potrafił odczytać czyjeś uczucia nawet, gdy ta osoba nie powiedziała ani słowa. - No daj spokój, mnie możesz powiedzieć. Jesteśmy kumplami, nie?
- Tak... Słuchaj... - zacząłem, ale urwałem niepewny tego, co właśnie chcę powiedzieć. Nie miałem pojęcia jak ująć to w słowa, by nie domyślił się, że chodzi o... mężczyznę. - Co byś zrobił, gdyby pocałowała cię osoba, która w teorii nie powinna była tego robić? W sensie... no wiesz, chodzi mi o...
- ...faceta? - dokończył za mnie, a ja szybko odwróciłem wzrok udając, że nagle zainteresowały mnie płynące po niebie chmury. To on czyta mi w myślach, czy po prostu ja jestem aż tak przewidywalny? Moja twarz pewnie przypominała już dojrzałego pomidora. - Zastanowiłbym się, czy coś do niego poczułem, czy nie.
Poczułem, jak dłoń chłopaka spoczywa na moim ramieniu i opuściłem głowę. Było mi wstyd, że tak perfidnie wygadałem się w tak głupiej sprawie.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Dave? Co dokładnie się wydarzyło?
- Nic - odparłem szybko nie chcąc pogrążać się jeszcze bardziej. - Powinienem już iść.
- Jeśli mi nie powiesz, zadzwonię do Dana i dam mu znać, że paliłeś. Tak, wiem, że on nie ma o tym pojęcia - dołowanie mnie najwyraźniej sprawiało mu jakąś kurewską satysfakcję, a na dodatek ja nie mogłem nic z tym zrobić. Danny zabiłby mnie, gdyby się dowiedział. I to wcale nie jest przesadzanie, takiej wojny, jaka wtedy by się rozpętała, jeszcze świat nie widział.
- Tak, pocałował mnie facet - warknąłem strącając mocno jego dłoń. - No już, zacznij wyzywać mnie od pedałów, ludzie to podobno lubią.
- A podobało ci się to? - weź spierdalaj. Chociaż, jakby spojrzeć na to z drugiej strony, może to nie takie głupie pytanie. Podobało mi się? Nie no, kurwa, nie mogło przecież.
Milczałem nie wiedząc, co powiedzieć. Oszukiwanie samego siebie zawsze wychodziło mi idealnie. Udawałem, że wszystko w porządku, udawałem, że wcale nie jestem psychicznie chory, udawałem, że jestem silny. Ale dlaczego nie potrafiłem tak samo ściemniać w tej kwestii? Dlaczego nie umiałem udowodnić samemu sobie, że ten pocałunek to jakaś chora pomyłka, że Dean Masterson to jakaś chora pomyłka?
- Nie wiem. To chore, Josh. Chore. Ja jestem normalny, przysięgam - miałem wrażenie, że moje durne tłumaczenia zdają się na nic, gdy tak patrzył na mnie tymi ciemnymi oczami i, jak mi się wydawało, prześwietlał na wylot.
- Jesteś normalny, nikt nie mówił, że nie - westchnął Payton, widocznie załamany moją postawą. Pewnie teraz mi przywali. Na sto procent. - To nie choroba, Dave.
Zerknąłem na niego spod byka i westchnąłem. Co ja mam myśleć? I co ja mam zrobić?
Bo tak, kurwa, podobało mi się.
A ja byłem chyba zbyt chujowym aktorem, by to ukryć choćby przed sobą.

***

Siedziałem na blacie w kuchni i popijałem sok pomarańczowy, który, miałem nadzieję, wyczyści mi jakoś pamięć. Telefon wibrował średnio raz na pół godziny zwiastując otrzymanie nowej wiadomości lub połączenie. Dean najwyraźniej obrał sobie za cel nie dawać za wygraną i dobijał się do mnie od czasu, gdy tylko od niego wyszedłem. I niestety wiedziałem, że jego przybycie tutaj to tylko kwestia czasu.
Bałem się tego spotkania bardziej, niż pierwszego dnia w szkole. Bo co niby miałem mu powiedzieć? Przepraszam, że strzeliłem ci w pysk, nie wiedziałem, co zrobić z rękami? Wybacz, że uciekłem ci z domu jak ostatni wariat, ale tak mnie nogi poniosły? Czy może od razu pokazać mu jak na tacy wszystkie moje (chwilami popierdolone) uczucia?
Przejechałem opuszkami palców wzdłuż ust, zahaczając o dwa wystające kolczyki, usytuowane tuż obok siebie i zastanowiłem się, czy poczuł je, gdy mnie całował. Przeszkadzały mu?
- Nie umiesz siedzieć na krześle? - z zamyślenia wyrwał mnie zirytowany głos Justina, który nie wiadomo kiedy wszedł do kuchni i spierdolił jeszcze bardziej mój i tak zły humor.
- Odwal się - mruknąłem zeskakując z blatu i lądując tuż przed bratem. Wnioskując z jego wściekłej miny raczej nie spodobała mu się moja odzywka. Popchnął mnie, ciskając wprost na szafkę, a którą solidnie przywaliłem nadgarstkiem, wydając przy okazji huk na tyle głośny, by usłyszał go tata siedzący na kanapie w salonie.
- Powiedz tak jeszcze raz, a...
- Justin, co ty wyprawiasz, do cholery? - mężczyzna wszedł do środka i z wrogą miną spoglądał na brata, który chyba nadal chciał mi przywalić, a ja rozmasowywałem bolący nadgarstek i modliłem się, by ten cholerny dupek dostał w końcu za swoje. A wiedziałem, że tata na pewno stanie po mojej stronie. W końcu byłem jego ukochaną córeczką.
Poczułem kolejne wibracje telefonu, które znów zignorowałem, nie mając ani grama chęci na rozmowę z Deanem. Chciałem tylko trochę spokoju. Odrobinę.
- Lepiej odbierz w końcu telefon od swojego chłopaka - prychnął Justin, a ja jak nigdy nabrałem nagłej chęci na wylanie mu na twarz resztki soku, której nie zdążyłem wypić. Chłopak wyszedł z pomieszczenia wymijając w przejściu ojca, którego zdziwiona twarz wprawiła mnie w jeszcze gorszy humor.
- Nie wiedziałem, że masz chłopaka - powiedział łagodnie, zbyt łagodnie i podszedł do mnie, kładąc mi na ramieniu dłoń, którą prawie natychmiast strzepnąłem.
- Nikogo nie mam. Jestem normalny, tato - powtórzyłem po raz kolejny dziś prawie płaczliwym tonem i odsunąłem się krok do tyłu, próbując uniknąć przenikliwego spojrzenia mężczyzny, który znał mnie na tyle dobrze, by zauważyć, że cokolwiek chcę ukryć, nie wychodzi mi to za dobrze.
- Chcesz porozmawiać, Dave? Usiądź. - Odsunął krzesło i wskazał kiwnięciem głowy, bym zajął miejsce. Teraz już na pewno nie mam szans na ucieczkę; nawet, gdybym próbował, ojciec nękałby mnie tak długo, dopóki nie powiedziałbym mu, co dokładnie mnie gnębi. - Co się dzieje? O czym mówił Justin?
- Nie wiem, gadał głupoty, jak zawsze. Przecież wiesz, że mnie nie cierpi, zrobi wszystko, żeby mnie poniżyć i...
- Daj spokój. Jeśli myślisz, że się na to nabiorę, to chyba mnie nie znasz - westchnął tata wyjmując z wiszącej szafki dwa kubki, które po chwili wypełnił ciemny napój. - Wybacz zimną herbatę, ale nie chce mi się jej grzać - mruknął i zaśmiał się stawiając przede mną jedno z naczyń, a kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. - Więc? Mów, o co chodzi.
- Tato... nie mam chłopaka. Naprawdę, nie kłamię.
- Ale po twoim zachowaniu sądzę, że jednak jest ktoś, kto mógłby nim być, prawda? - zapytał, a ja poczułem, jak twarz zaczyna mnie piec. Dlaczego tylko on jest tutaj taki spokojny? - Daj spokój, nie jestem głupi. To ten chłopak, od którego jechałeś do szpitala?
- To znajomy Luke'a - wydusiłem w końcu, bo dotarło do mnie, że robienie z siebie debila nic tu nie da. - Poznaliśmy się, gdy przyszedł tu go odwiedzić. Wyskoczyliśmy kiedyś razem do kawiarni, potem byłem u niego w domu, pograliśmy... Ma zespół, zabrał mnie nawet na próbę. Potem nie gadaliśmy jakiś czas - postanowiłem pominąć opowiadanie historii o przywaleniu mi w nos. - A dzisiaj...
- A dzisiaj co? - zapytał, gdy milczałem od dłuższej chwili. No cóż, teraz to już chyba muszę mu to powiedzieć. Byłem spokojniejszy niż na początku, bo ojciec wcale nie wyglądał, jakby chciał mnie wydziedziczyć. Jeszcze.
- A dzisiaj mnie pocałował, a ja dałem mu w twarz i uciekłem. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić - spuściłem głowę, by nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałem, że nie zobaczę w nich pogardy ani wściekłości, ale nadal z jakiegoś powodu bałem się w nie spojrzeć. - Ja go chyba lubię, tato.
- Tylko lubisz? - Usłyszałem i szybko uniosłem głowę. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i spoglądał na mnie łagodnym, ojcowskim spojrzeniem, wprawiającym mnie w stan, w którym wydawało mi się, że chyba nigdy niczym nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie z jego strony. Zdecydowanie.
- Nie wiem - odrzekłem, choć prawdziwa odpowiedź stawała się dla mnie coraz wyraźniejsza. - Nie wiem, co mam o tym myśleć. Przecież ja nie mogę...
- Kochać mężczyzny? - zapytał, a moja twarz stała się już chyba czerwieńsza niż ściany w pokoju Mike'a. Dlaczego on musi być taki bezpośredni?! - Niby dlaczego nie? To zabronione? Daj spokój, Dave, nie jesteś idiotą. Powiedziałbym nawet, że jesteś najmądrzejszy z wszystkich moich dzieci. Tylko nie mów im tego, bo jeszcze mi brakuje, żeby się wszyscy na mnie obrazili - zaśmiał się i pociągnął łyk z kubka, krzywiąc się delikatnie. - Wiem, że rozumiesz swoje uczucia. Musisz je tylko do siebie dopuścić.
- Skąd to wiesz?
- Bo cię znam. I podobną rozmowę prowadziłem trzydzieści lat temu z twoim świętej pamięci wujkiem Michaelem - westchnął i patrzył przez chwilę w jeden punkt usytuowany gdzieś nad moją głową. Nie znałem wujka Michaela i nigdy go nie poznam. Wiedziałem o nim tylko tyle, że w wieku dwudziestu pięciu lat zginął w wypadku samochodowym. I był młodszym bratem mojego taty.
- Wujek Michael był...?
- Gejem? Tak, a ja dowiedziałem się jako pierwszy - zaśmiał się smutno. - I powiedziałem mu wtedy to samo, co tobie. Jeśli kogoś kochasz, Dave, naprawdę nie ma znaczenia, kim on jest.
- Ale ja wcale nie powiedziałem, że kocham Deana - mruknąłem i chyba zaczerwieniłem się jeszcze bardziej zdając sobie sprawę, że pierwszy raz w wypowiedzianym przeze mnie zdaniu padły jednocześnie słowa kocham i Dean.
W odpowiedzi tata tylko się zaśmiał, a ja... ja miałem w głowie jeszcze większy mętlik niż wcześniej.
- Co mam zrobić? - zapytałem i wpatrzyłem się w kubek z nietkniętą jak dotąd herbatą.
- Mnie o to nie pytaj. Wiedz tylko, że jestem zawsze po twojej stronie. - Wstał z miejsca i podszedł do mnie, by ucałować mnie w czoło, po czym wyszedł z kuchni. A ja siedziałem tam i myślałem, czy to, co chcę zrobić aby na pewno jest na tyle mądre, by faktycznie wcielić to w życie. I doszedłem do wniosku, że nie. Na pewno nie, ale i tak to zrobię.
Wstałem szybko, prawie rozlewając herbatę na stół i wyjąłem telefon z tylnej kieszeni spodni. Moim oczom ukazało się kilka nieodebranych połączeń i wiadomości, których treść brzmiała niemalże tak samo. Zanim zdążyłem się rozmyślić, a byłem tego bardzo bliski, kliknąłem na migającą ikonkę oddzwoń i przyłożyłem urządzenie do ucha.
- Nic nie mów - mruknąłem zamiast powitania i miałem wrażenie, że słyszę, jak Dean wciąga ze świstem powietrze, zapewne już przygotowany na litanię niemiłych słów. - Za pół godziny w parku. Wiesz, w którym.
Rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź. Miałem nadzieję, że pamiętał park, o którym wspominałem mu tydzień temu na jednym z naszych spotkań. Cóż, przynajmniej miałem szansę sprawdzić, czy naprawdę słuchał tego, co do niego mówię.

"Little Boy" rozdział 11 "Drugi, który usłyszał"

Otworzyłem oczy i wydając niezadowolone mruknięcie zwlokłem się z łóżka, napotykając po drodze zaspane spojrzenie Danny'ego, które witało mnie codziennie rano od ponad tygodnia.
Tak, znów był pieprzony poniedziałek, a ja rozpoczynałem właśnie swój trzeci tydzień w szkole dla niepełnosprawnych umysłowo dzieciaków (tak naprawdę to nie, ale wchodząc tam miało się zazwyczaj różne odczucia).
Przetarłem oczy dłońmi, rozciągnąłem się (daję słowo, że usłyszałem strzykanie kości w kręgosłupie) i z przyzwyczajenia zerknąłem na wyświetlacz telefonu bez jakiejkolwiek nadziei na zobaczenie nowej wiadomości. A przynajmniej mocno chciałbym, by tak było.
Z jednej strony cieszyłem się, że Dean się nie odzywa - mogłem bezproblemowo wciskać Danowi (i sobie) kit, że wtedy naprawdę chodziło mi o miłość do jabłek i obracać wszystko w super śmieszny żart. Bo przecież niemożliwe żebym zakochał się w mężczyźnie, którego znałem ledwie kilka dni. A ta głupota, którą wtedy pomyślałem i powiedziałem była skutkiem ubocznym rozmowy z mało rozgarniętym bratem i... i jem za dużo jabłek. Szkoda tylko, że Dan i tak mi nie uwierzył i na każdym kroku wypytywał mnie o moją nową "miłość".
Wszystko więc na pewno było ze mną dobrze, Dean nie odezwał się ani słowem, ja wcale nie tęskniłem za jego wrednym uśmieszkiem i cieszyłem się życiem, jak tylko mogłem. A przede wszystkim szczęściem brata, który od tygodnia mógł nazywać się chłopakiem niejakiej Martiny Wayne, będącej również moją dobrą koleżanką (na przyjaźń jeszcze zbyt wcześnie). No i nawet mnie przestali aż tak bardzo wytykać palcami!
- Gotowy? - usłyszałem ciche wołanie dochodzące zza drzwi, gdy prawdopodobnie od dłuższego czasu nie wychodziłem z łazienki. Cóż, ciężko było przyznać, nawet przed samym sobą, że tak naprawdę najbardziej w tej chwili chciało mi się płakać.
- Już, już, daj człowiekowi chwilę spokoju - mruknąłem kończąc upinanie włosów w coś, co w pierwotnym założeniu miało być kokiem, a zostało... no cóż, wyszło co wyszło, ale nie wyglądało najgorzej.
- Dłużej się nie dało? Marti czeka na nas na przystanku, a Josh i Tommy będą przy szkole - O, tak. Josh również dołączył do naszej skromnej paczki, podobnie jak Tom, który już wcześniej kumplował się z moim bratem i Martiną. Ogólnie byłem w niezłym szoku, kiedy Dan zaczął całkowicie tolerować obecność Josha, rozmawiać i śmiać się z nim, rzekłbym, że nawet przyjaźnić. To było dziwne nawet jak na niego.
Zbiegliśmy po schodach mijając zaspaną sylwetkę Justina, który nie odezwał się żadnym niemiłym tekstem chyba tylko dlatego, że Danny był obok mnie i wpadliśmy do kuchni, gdzie krzątała się już mama, zapewne od pół godziny robiąc wszystkim kanapki.
- Uważajcie na siebie. O Boże, David, uczesz się, błagam - westchnęła, a ja wywróciłem oczami posyłając jej w powietrzu całusa i zwiałem na korytarz (zagarniając uprzednio tabletki, które mi przygotowała), by nie zdążyła rozwalić cudownego efektu mojej pracy.

Pogoda była dziś całkiem niezła jak na Anglię. Deszcz nie padał, na niebie widniało tylko kilka chmur, a delikatne promienie słońca przebijały się gdzieś pomiędzy nimi. Choć wychodzenie na zewnątrz bez kurtki mogłoby być złym pomysłem.
- Cześć! - zawołała Martina dostrzegając nas z prawie zupełnie pustego przystanku i podbiegła do Dana, czule całując go w usta. Nie byłbym sobą, gdybym nie wydał głośnego westchnięcia i ostentacyjnie nie wywrócił oczami. - Och, no okej, okej. Chodź tu, mały! - Objęła mnie ramionami i ucałowała w policzek, a ja puściłem mimo uszu określenie, które chyba bardzo mocno przypadło im do gustu (chyba już zapomnieli jak się nazywam!).
Droga do szkoły minęła szybko szczególnie, że po drodze zaopatrzyliśmy się w całkiem dobrą kawę dla uroczej pary i dwóch, czekających na nas przy szkole księżniczek oraz kubek gorącej herbaty dla mnie.
Przywitaliśmy się z nimi, rozmawialiśmy i śmialiśmy. Robiliśmy dokładnie to samo, co cała reszta szkoły, a ja w takich momentach naprawdę czułem się choć odrobinę szczęśliwy.
- Pedał - oczywiście, dopóki nie usłyszałem tego pogardliwego głosu dochodzącego zza moich pleców. Cóż, może nie do końca każdy przestał wytykać mnie palcami.
Jak mogłem się spodziewać, cała moja paczka rzuciła się na trzech idących z tyłu chłopaków mając zamiar, jak sądziłem, zacząć okładać się pięściami już o ósmej rano. A ja nadal stałem na swoim miejscu i w zasadzie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
- Dajcie spokój - mruknąłem w końcu i pociągnąłem brata i Toma za kaptury bluz wystające znad kurtek. - Robicie niepotrzebną aferę - westchnąłem wskazując na głową w stronę wejścia do szkoły, przy którym gromadziło się coraz więcej osób z głowami zwróconymi w naszą stronę.
Przywódca Stada Znudzonych Baranów (wkurwiali nas do tego stopnia, że nadaliśmy im nazwę rodem z książek Clare) prychnął tylko coś pod nosem, poprawił grzywkę i odszedł razem ze swoją świtą. Wielki mi dowódca, skoro woli uciekać.
- Jak oni mnie denerwują! - Marti wyrzuciła ręce w powietrze i przytuliła się mocno do mojego brata. Włożyłem dłonie do kieszeni spodni i cofnąłem kilka kroków, by oprzeć się o ścianę.
- Tak, mnie też.

Przestępując próg domu zacząłem zastanawiać się, jak bardzo mną trzeba być, by mieć takie nieszczęście. Choć nawet przed sobą nie dałem rady ukryć wewnętrznego rozradowania, który wręcz wybuchło we mnie, gdy otwierając wejściowe drzwi stanąłem twarzą w twarz z zielonookim tancerzem (w co nadal nie potrafiłem uwierzyć). I po jedno cieszyłem się również, że Dan akurat dziś postanowił iść z Martiną do kina.
- Cześć - szepnął Dean, a ja chyba pierwszy raz w ciągu naszej krótkiej znajomości widziałem go tak bardzo zmieszanego.
- Ja was... w sumie to was zostawię, niepotrzebny tutaj jestem - zaśmiał się stojący z tyłu Luke i wyszedł szybko z przedsionka zostawiając nas samych.
- Słuchaj, Dave... - zaczął po dłuższej chwili, a mi nagle zrobiło się jakby goręcej. Niech szlag trafi ciebie i wszystkich twoich potomków, Dean, za to, jak na mnie działasz. - Przejdziemy się?
Zdziwiłem się, że w ogóle zauważył moje kiwnięcie głową, bo, szczerze mówiąc, ja ledwo je poczułem.
Więc szliśmy, już od dobrych pięciu minut, a on wciąż nie odezwał się ani słowem. I ja również, bo naprawdę nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć.
- Chciałeś o czymś pogadać? - przysięgam, że jeśli byłbym postacią w grze, wypowiedzenie tych kilku słów zabrałoby mi całą energię.
- Sam nie wiem. Siedzisz mi w głowie od czasu, gdy się poznaliśmy - powiedział i ukrył dłonie w kieszeniach czarnej skórzanej kurtki.
- To dziwne, bo przez ostatni tydzień chyba udało ci się zapomnieć - prychnąłem zanim zdążyłem się powstrzymać i ściągnąłem na siebie zdziwiony wzrok Deana.
- Tęskniłeś? - wydaje mi się, czy w jego głosie zabrzmiało sporo ironii? - Przepraszam, tak jakoś wyszło i... Lubię cię, Dave. Tak naprawdę. Mimo, że potrafisz mnie czasami zdenerwować.
- To dlaczego byłeś dla mnie taki niemiły, gdy ostatnim razem się widzieliśmy, tuż po tym, jak... - jak sprawiłeś, że kompletnie odciąłem się od świata, dodałem, na szczęście, w myślach. Westchnąłem i dodałem wyrwanie sobie języka do listy rzeczy, które muszę jak najszybciej zrobić.
- Przepraszam za to. Naprawdę - zatrzymał się i przez chwilę dość wyraźnie unikał moje wzroku. Wychowany, nie ma co. - Może do mnie wpadniesz? Nie mam dziś próby i jestem po pracy, a ty, ja widzę, po szkole, więc...? Póki twój brat jeszcze nie wydrapał mi oczu, chyba warto spróbować - zaśmiał się i poprawił włosy, które wiatr uparcie zwiewał mu na czoło.
A ja zastanowiłem się, co mam, do cholery, zrobić. Po raz kolejny, swoją drogą, bo chyba rozterki życiowe weszły mi już w nawyk. Tylko dlaczego zawsze muszą one dotyczyć tego człowieka?
- Okej, chętnie - mruknąłem wciąż niezbyt pewny swojej decyzji, ale podążyłem za Deanem w dobrze znanym mi kierunku i z dobrze znanym mi uczuciem ciepła wypełniającego moje wnętrze.
A to chyba nie znaczyło nic dobrego.

Siedziałem na kanapie z waniliowym batonem w dłoni (po uporczywych zapewnieniach Deana, że na pewno nie ma w nim ani grama orzechów) i zastanawiałem się, czy nie wyrzucić go przez okno, póki ten jeszcze nie wrócił. Odłożyłem go jednak na stół stwierdzając, że zajmę się nim później i rozglądając się uważnie podszedłem do fortepianu, na którym miałem już szansę zagrać.
Dean chwilę temu dostał jakiś, chyba ważny, telefon i wyszedł z mieszkania nieco zdenerwowany, przepraszając mnie chyba z pięć minut i zapewniając się, że wróci za sekundę. No cóż, trochę ta sekunda mu się przeciągała.
Przejechałem dłonią po klawiszach zastanawiając się, jak teraz brzmiałby mój głos. Nie śpiewałem od... chyba roku? Mogłem odrobinę zardzewieć. Rozejrzałem się jeszcze raz, żeby mieć pewność, czy aby na pewno nikogo tutaj nie ma i nacisnąłem jeden z klawiszy. Potem drugi i trzeci.
A potem moje dłonie same poprowadziły mnie na odpowiedni tor i miałem wrażenie, jakby już nic nie mogło mnie powstrzymać.

DEAN

- Nie ma za co, pani Bernvill - mruknąłem i szybko odszedłem od drzwi sąsiadki. Gdyby nie to, że ta mała wiedźma jest babcią mojego kumpla, nigdy w życiu nie zgodziłbym się jej pomagać. I musiała zadzwonić akurat w momencie, gdy jest u mnie dzieciak, no niech ją w końcu to piekło pochłonie!
Wewnątrz zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie popełniam ogromny błąd ponownie zbliżając się do Dave'a, ale przez ostatni tydzień, gdy postawiłem sobie za cel nie odezwanie się do niego ani słowem, rozpierdalało mnie od środka. Dosłownie.
Gdy tylko dziś go zobaczyłem wiedziałem, że nie dam rady tak po prostu ominąć go i pójść sobie bez słowa. Oczywiście nie spodziewałem się, że odwali mi do tego stopnia, by znów zaprowadzić go do siebie do domu. Nie pozostało mi już nic, jak przywalenie sobie w twarz.
Otworzyłem drzwi do domu i zamarłem, słysząc dźwięki muzyki, wydobywające się z salonu. I nie było wątpliwości, kto grał na fortepianie, w końcu nikogo innego w domu nie było.
I może, gdyby była to tylko gra nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia - ot, zwykłe klikanie w klawisze, każdy jest w stanie się tego nauczyć. Ale to, co usłyszałem po chwili sprawiło, że serce zabiło mi mocniej, żołądek ścisnął się w supeł, a usta otworzyły się same. Zupełnie zapomniałem, jak kontrolować własne ciało.
Nogi same wprowadziły mnie do środka, a mózg chyba przestał przetwarzać informacje. Po prostu kompletnie się wyłączyłem, zapomniałem, gdzie jestem.

Heaven's gone, the battle's won
I had to say goodbye
Lived and learned from every fable
Written by your mind
And I wonder how to move on
From all I had inside
Place my cards upon the table
In blood I draw the line
I've given all my pride*

Telefon wypadł mi z dłoni naruszając tę błogą, anielską chwilę. Muzyka umilkła, przerwana nagle, z przerażeniem. A ja tylko błagałem w myślach, by grał i śpiewał dalej.
Ale on tylko siedział, nie poruszył się ani o milimetr, jakby nagle zmienił się w skałę. Nie odwrócił się w moją stronę, nie powiedział ani słowa, miałem wrażenie, że nawet nie oddychał.
- Dave...? - wyszeptałem cicho, ale wiedziałem, że usłyszał, bo ledwo zauważalnie drgnął. - Dave, to było...
- Nic nie mów - warknął, a ja zatrzymałem się w pół kroku, który chciałem wykonać w jego stronę. - Zapomnij o tym. Zapomnij, nikomu nie mów. Najlepiej zapomnij, że w ogóle mnie poznałeś.
- O czym ty mówisz? To było niesamowite - zdobyłem się na odwagę, by podejść bliżej. Wstał i odwrócił się w moją stronę, a ja zobaczyłem łzy błyszczące się w jego oczach. I nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że ten widok wbił mi kołek w serce.
- Nie miałeś prawa tego słyszeć - jęknął i zachwiał się, a ja, nie chcąc by upadł, podbiegłem do niego i przytrzymałem go w pionie. Wtedy spojrzał mi w oczy, a ja zobaczyłem, jak bardzo rozbity jest ten chłopak. Czy naprawdę nikt tego nie widzi? Czy naprawdę ja zauważyłem to dopiero teraz? Nikt o dobrej przeszłości nie płacze, bo ktoś usłyszał go, gdy śpiewał.
W dodatku tak cudownie śpiewał.
- Nie chciałem, żebyś to słyszał - zawył i wcisnął głowę w moją klatkę piersiową tak mocno, że aż mnie to zabolało. I przytuliłem go, wkładając w to całą czułość, jaka jeszcze we mnie pozostała po tych kilku latach nie wyrażania żadnych uczuć. Do tej pory nie spodziewałem się, że w ogóle byłoby mnie stać na taki gest, ale teraz... Teraz to już sam nie wiedziałem, co się ze mną, do chuja, dzieje.
- Popatrz na mnie - zażądałem po chwili, a gdy udał, że mnie nie słyszy, ponowiłem prośbę. Podniósł głowę, ale odwrócił wzrok zapłakanych oczu, zawieszając go zapewne gdzieś pomiędzy ścianą a schodami prowadzącymi na piętro. - Twój głos jest cudowny. Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo bronisz się przed publicznością, ale gdy cię usłyszałem, zapomniałem jak się nazywam. Ty cały jesteś cudowny, Dave. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Do tego już chyba też - dodałem po chwili i wyłapując jego zdziwione spojrzenie, pełne niezrozumienia dla moich słów, złapałem go delikatnie za policzek, gładząc go opuszkami palców podobnie, jak robiłem to wtedy. Zbliżyłem się odrobinę, by po chwili pokonać cały dzielący nas dystans i z największą czułością, na jaką było mnie stać, wpiłem się w jego słodkie pełne wargi.
Musiałem sam przed sobą przyznać, że nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Dotykając jego ust, całując go czułem, jak robi mi się gorąco. Nie był to mój pierwszy, ani nawet setny pocałunek, a ja czułem się, jak jakaś pierdolona czternastolatka, która po raz pierwszy doświadcza czegoś takiego.
Chwilę trwało, nim udało mi się oderwać od jego ust, ciepłych, delikatnych i wilgotnych, tych, które sprawiały, że tak kurewsko chciałem mieć je teraz dla siebie i to wcale nie tylko z powodu moich niemoralnych zainteresowań. Bo w tej chwili wydawało mi się, że dla niego mógłbym rzucić w cholerę wszystko co złe, wszystko, co do tej pory uważałem za normalne, a co w rzeczywistości było po prostu nędzną próbą ukrycia, że tak naprawdę nie mam nikogo.
Wpatrywałem się w jego oczy, próbując wyszukać coś, co pomogłoby mi jakoś dowiedzieć się, co dalej. Jeszcze raz delikatnie przejechałem kciukiem po jego policzku, drugą rękę trzymając na jego talii. Ta chwila ciszy była dla mnie trudniejsza, niż cokolwiek innego, co spotkało mnie w życiu. Wszystko, co w tej chwili czułem, takie było. Trudne i niezrozumiałe.
A po chwili mój własny policzek zapiekł mnie niemiłosiernie, a ja chyba jeszcze nigdy nie byłem w aż takim szoku.


*Black Veil Brides - Goodbye Agony 

"Little Boy" rozdział 10 "Uschnięty kwiat"

- Kocham cię, Dan, ale błagam, zamknij się już - westchnąłem, gdy bliźniak po raz setny powtarzał mi, jak bardzo nieodpowiedzialny i dziecinny jestem. Od mojego powrotu do domu tylko on miał do mnie problem o to wyjście - nawet moja matka kompletnie olała fakt, że gdzieś poszedłem kilka godzin po wyjściu ze szpitala, a to już było coś. Choć, jakby się nad tym dłużej zastanowić, powodem mógł być nowy odcinek tej dziwnej telenoweli, którą oglądała tylko po to, by na kolejnym zjeździe rodzinnym pokazać ciotce, że to ona wie więcej.
- Połóż się po prostu do łóżka i nie denerwuj mnie już - powiedział i opadł bezsilnie na łóżko wpatrując się w ścianę. Było mi go szkoda. Mieć takiego brata jak ja, to nie lada wyzwanie.
- Przepraszam - powiedziałem w końcu wiedząc, że poprawi mu to humor. - Obiecuję, że nie będę już nigdzie wychodził i...
- Przecież wiesz, że nie o to chodzi.
- Wiem, okej. Po prostu będę bardziej uważał, dobra? - wywróciłem oczami, ale prawdopodobnie nie zauważył. Inaczej już dostałbym w łeb z poduszki. - Obiecuję - dodałem po chwili namysłu.
W odpowiedzi westchnął tylko i ułożył się wygodnie na pościeli. Nie trzeba było być Sherlockiem, by widzieć, że był zmęczony, więc postanowiłem już nic więcej nie mówić. Dopiero po kilkunastu minutach, gdy już miałem pewność, że pogrążył się we śnie, wstałem i chwyciłem czerwony, należący właściwie do mnie, koc i okryłem nim starannie brata, głaskając go przelotnie po włosach. Przecież nie zawsze to ja muszę być tym, który wymaga opieki.
I może i jest starszy, ale tylko o nieco ponad dziesięć minut, więc niech się tak znowu nie rządzi!
Siedząc tak, prawie samotnie, przypomniała mi się piosenka, którą Dean śpiewał dziś w piwnicy. Zerknąłem z ukosa na ciemną szafę i zanim zdążyłem dłużej pomyśleć, wstałem i podszedłem do niej. Wiedziałem, czego chciałem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, gdzie to jest. Wyjąłem prostokątne, metalowe pudełko i wróciłem na miejsce, sprawdzając po drodze, czy Dan na pewno wciąż śpi. Bardzo lubił szybko zasypiać i szybko się budzić.
Chwilę zastanowiłem się, nim je otworzyłem, zdając sobie sprawę, że to chyba jeden z moich gorszych pomysłów w ostatnich dniach. Gorszy chyba nawet od ciągłego umawiania się z moim nosowym oprawcą, a to było już naprawdę coś.
Uchyliłem wieko pudełka i wyjąłem zawartość. Masa zdjęć, kilka kolorowych gumowych bransoletek, różowe okulary przeciwsłoneczne, wianek z uschniętych kwiatów i złożona w kostkę, zapisana od wewnątrz kartka papieru.
To zdecydowanie mój najgorszy pomysł.
Przesunąłem opuszkami palców po papierze fotograficznym, przekładając zdjęcia co kilka sekund. Para, czasami trójka dzieciaków lub nastolatków spoglądała na mnie z radością. Przebiegłem wzrokiem po uschniętych kwiatach, wspominając dzień, w którym powstało z nich to dzieło.
- Och, Jess - szepnąłem przekładając w dłoniach kolejne zdjęcia, coraz szybciej, by po chwili wrzucić je nieelegancko do pudełka i schować twarz w dłoniach. Żałosne wycie rozsadzało mi głowę, a łzy lały się niepowstrzymanie po policzkach.
Spojrzałem na złożoną kartkę i chwyciłem ją niepewnie wiedząc, co czeka mnie, gdy ją rozwinę. Ale zrobiłem to i spojrzałem na krzywe, charakterystyczne tylko dla jednej osoby pismo, w kilku miejscach nieczytelne i splamione wieloma kroplami łez, które niejednokrotnie spadały na nie podczas czytania.
- Dave?
Ignorując zaspany, zdziwiony głos wpatrzyłem się w kartkę papieru. Nie czytałem treści, wystarczyło mi samo patrzenie na zagniecione od nadmiernego rozkładania brzegi, niebieski, zamazany miejscami tusz długopisu i duszę, która utknęła między wierszami i chyba wyjątkowo mocno chciała mi strzelić teraz z liścia w twarz.
Bo treść znałem na pamięć.
- Davey... - poczułem oplatające mnie silnie ramiona i zobaczyłem dłoń wyrywającą mi list. - Obiecałeś mi, że już tego nie wyjmiesz.
Jego pełen zawodu głos wprawił mnie w jeszcze większe poczucie bezsilności i chęć płaczu. Przytulał mnie mocno, mocniej niż zazwyczaj, całował co chwila w czoło i kiwał raz w jedną, raz w drugą stronę, jak małe dziecko.
A ja przytuliłem się i poddałem mu całkiem czując, że w jego ramionach jestem bezpieczny, jak zawsze.
- Dlaczego znów do tego wracasz? - zapytał, gdy udało mi się uspokoić. Przetarłem oczy dłońmi zauważając, że ostatnimi czasy coś sporo udaje mi się płakać. Jak dziecko.
- Sam nie wiem. Dean dziś zaśpiewał naszą piosenkę, wszystko wróciło - zaśmiałem się smutno widząc, jak twarz tężeje mu na dźwięk tego imienia. Ułożył głowę na poduszcze pozwalając mi na wtulenie się w jego ciało. Czasami zachowywał się, jakby był moim chłopakiem, a ja jego dziewczyną, a nie bratem bliźniakiem.
- Musisz w końcu zapomnieć.
- Może nie chcę.
Pociągnąłem lekko za kołnierzyk jego koszulki, wzdychając z bezsilności. Słyszałem dochodzące z parteru śmiechy, zwiastujące przybycie rodziców do domu, więc wstałem szybko z łóżka i zagarnąłem rzeczy z powrotem do pudełka.
- Chyba jednak chcę - powiedziałem twardo patrząc na Danny'ego i dając mu chwilę na złapanie, o co mi chodzi. - Schowaj to gdzieś. Nie wiem, wyrzuć, jeśli chcesz. Byle daleko stąd - wskazałem kiwnięciem głowy na zamknięte już pudełko i odszedłem w stronę łazienki, zamykając drzwi z cichym trzaskiem.
Zatrzymałem się dopiero przed lustrem, opierając dłonie na krawędziach umywalki i walcząc z cisnącymi się po raz kolejny do oczu łzami. Podjęcie decyzji o pozbyciu się jedynych pamiątek, które pozostały mi po dawnej przyjaciółce było dla mnie niesamowicie trudne. I liczyłem się z konsekwencjami. Nigdy więcej jej nie zobaczę.
Jessicę znałem od dziecka, była moją prawdziwą przyjacielską miłością. Rozumiała mnie prawie tak samo dobrze, jak Dan, była dla mnie oparciem zawsze i wszędzie. Tylko ona słyszała mój śpiew, tylko ona wiedziała jak brzmi mój głos i co potrafię nim zrobić. Ona jedyna, pierwsza i ostatnia, nawet Daniel nie miał pojęcia. Przeżyliśmy razem prawie dekadę.
A potem zabiła się zostawiając mi jedynie kilka uschniętych kwiatków, które kiedyś były zaplecionym przez nas wiankiem, i jakiś pierdolony liścik, w którym pisała, że mnie kocha. Niech cię szlag trafi, egoistko.
Spojrzałem w lustro i rozpłakałem się po raz kolejny dzisiaj. Bo to ja byłem egoistą. To ja zawiniłem nie widząc, że dzieje się z nią coś złego. I tego, że mnie kocha. Pierdol się, Dave. Jesteś żałosny.
Nie pierwszy raz tak się czułem i nie pierwszy raz wyłem z rozpaczy stojąc przed lustrem. I wiedziałem, że za godzinę będę wciąż uśmiechniętym Dave'm, który nie pamięta, dlaczego tak naprawdę nie przychodził do szkoły, choć uparcie wymawiał się faktyczną chorobą.
Wykrzywiłem usta w nieco upiornym uśmiechu i odkleiłem się od umywalki, przecierając oczy.
- Wszystko w porządku, skarbie? - Wiedziałem, że nie wszedł do środka, by pozwolić mi na odrobinę prywatności i możliwość dojścia do siebie. Rozumiał mnie bardziej, niż ja sam siebie.
- Tak. Chcę się tylko wykąpać.

***

Z niekoniecznie błogiego snu zbudziło mnie miarowe stukanie w środek czoła. Otwierając oczy, ujrzałem tylko zaniepokojoną, a nawet prawie rozhisteryzowaną twarz brata.
- Dan? Ja nie idę dziś do szkoły, o co ci chodzi? - mruknąłem, przekręcając się na drugi bok. Nie mogłem zasnąć do trzeciej w nocy, a ten głupek tak po prostu mnie budzi i...
- Dave. Jest czwarta. Wróciłem już ze szkoły. Nie odpisywałeś na wiadomości, umierałem ze strach - westchnął siadając na skraju łóżka. Och, to by wiele wyjaśniało. Dioda mojego telefonu faktycznie podejrzanie mrugała. - Już ci lepiej?
Przez chwilę starałem się przyswoić ten nadmiar informacji, którym poczęstował mnie bliźniak, aż w końcu zrozumiałem, o co mu chodziło.
- Nie mówmy o tym - poprosiłem. - Szlag, chyba przespałem fryzjera - mruknąłem posępnie unosząc się do siadu.
- Dobrze, że nie przespałeś się z fryzjerem. Wtedy byłoby gorzej - mrugnął do mnie i wstał, rzucając plecak w kąt i zapewne nie mając zamiaru podnosić go aż do niedzielnego wieczoru. Zaśmiałem się lekko i wstałem z łóżka przeciągając się. Dziś zdecydowanie miałem lepszy humor niż wczoraj, a na dodatek byłem wyspany po wsze czasy.
Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz cokolwiek jadłem, więc, czując uporczywe wołanie żołądka o posiłek, zbiegłem po schodach, by zakosić z kuchni coś, co nadawałoby się do schrupania i nie spowodowało u mnie odruchu wymiotnego.
- Uważaj jak leziesz - warknął Justin mijając mnie przy wejściu do kuchni, a ja wywróciłem oczami i wystawiłem mu język, czego, mam nadzieję, nie widział. Kiwnąłem głową Alexowi, siedzącemu przy stole z kubkiem czegoś, zapewne, bardzo pysznego (tylko on potrafił zrobić tak cudowną, karmelową kawę) i zgarnąłem z miski jabłko, siadając na blacie. Zajęło mi to sporo czasu, zważają na mój krasnoludkowy wzrost.
- Co czytasz? - zapytałem zerkając na książkę, którą trzymał w dłoni, czyli nieodłączny element jego codzienności. Naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego ten facet woli siedzieć tutaj i pracować w kawiarni, zamiast iść na studia, które skończyłby praktycznie bez kiwnięcia palcem.
- Nic ambitnego. Christie, Po pogrzebie - odparł biorąc solidny łyk zawartości kubka. - Jak się czujesz? Gdy wróciłem, to spałeś.
- Dobrze. Wchodziłeś mi do pokoju? - warknąłem z udawaną wściekłością, by po chwili parsknąć śmiechem. - Chyba mnie nie dotykałeś, co nie? Po tobie bym się nie spodziewał, ale kto wie...
Alexander westchnął tylko i pokręcił głową, tworząc nieodgadnioną minę. Zerknąłem na wyświetlacz komórki, którą wyjąłem z tylnej kieszeni spodni i ze smutkiem stwierdziłem, że nie dostałem żadnej wiadomości od Deana. A po chwili miałem ochotę sam siebie spoliczkować za bycie smutnym z takiego powodu. Przecież... Boże, znamy się kilka dni, a on wczoraj dość dosadnie uświadomił mi, że nie za bardzo ma ochotę na mnie patrzeć. Tuż po tym, jak pokazał mi, że jednak ma ochotę.
On jest jeszcze bardziej skomplikowany niż ja, ewidentnie.
- Czekasz na wiadomość od dziewczyny? - nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy ciemnowłosy pół mężczyzna (jak miałem w zwyczaju go nazywać) wszedł do kuchni i stanął przede mną. - Czy chłopaka? Jak mu było? Dean?
- Powaliło cię? - mruknąłem czując jak twarz zaczyna mnie piec. Głupek, totalny kretyn.
- No jak to? Przecież w szpitalu powiedział lekarzowi, że jest twoim chłopakiem - zaśmiał się głośno, zwracając na siebie również uwagę Alexa, który z przekornym uśmieszkiem zatrzasnął książkę i usadowił się wygodniej, wsłuchując w rozmowę. A ja zdrętwiałem. Że co on powiedział? Popierdoliło go? Nie mógł powiedzieć, że jest moim bratem? Mam ich tylu, że nikt by się nie zorientował. - Tak mi się zdawało, że Luke ci o tym nie wspomniał.
Spuściłem głowę w dół, zakrywając włosami czerwone policzki i zeskoczyłem z blatu.
- Muszę iść - mruknąłem posępnie i wyszedłem szybkim krokiem, odprowadzany głośnymi śmiechami braci.
Poczułem ukłucie w sercu, na pewno nie spowodowane chorobą (może jednak?) i, gdy dotarło do mnie, o czym właśnie pomyślałem, poczerwieniałem jeszcze bardziej.
Zaczyna mi odbijać.
Zażenowany wszedłem do pokoju i wyrzuciwszy ogryzek jabłka do kosza na śmieci, rzuciłem się na łóżko z rezygnacją.
- Co ci? - Dan zerknął na mnie z ukosa. - Coś się stało?
- Chyba miłość - odparłem, zanim zdążyłem się powstrzymać, a moją twarz prawdopodobnie zalała czerwień, jaka jeszcze nigdy nie zagościła na niczyjej twarzy.

DEAN

Od dziesięciu minut chodziłem od jednego do drugiego kąta pokoju i usilnie starałem się nie chwycić w dłonie telefonu i nie napisać do dzieciaka choć jednej, krótkiej wiadomości. Zaczynałem zastanawiać się, czy nie była to już przypadkiem obsesja i czy nie powinienem zacząć się jakoś leczyć.
Kopnąłem wściekle w ramę łóżka i zakląłem pod nosem, czując szybko rozprzestrzeniający się ból. Niech to szlag, że jeszcze przez niego trafię do szpitala ze złamanym palcem.
Opadłem bezsilnie na łóżko starając się rozmasować bolące miejsce. To on powinien mi teraz masować, a nie... Kurwa mać, nawet to zabrzmiało dwuznacznie. I jak nigdy by mnie to nie dotknęło, tak teraz, gdy myślę o nim...
Niemożliwe.
Dean Masterson nigdy się nie zakochuje.
Przygryzłem mocno wargę i złapałem w dłonie telefon, wybierając odpowiedni numer.
- Cześć - rzuciłem, gdy odebrał po kilku sygnałach. - Masz ochotę się spotkać?
- Jasne - usłyszałem w odpowiedzi pełen ekscytacji głos. - Czekałem, aż w końcu zadzwonisz, albo chociaż odbierzesz telefon. Podobało ci się ze mną, co?
Prychnąłem ledwo zauważalnie, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
Z nim na pewno byłoby mi lepiej.
Skrzywiłem się.
- Tak, było okej.

"Little Boy" rozdział 9 "Ogarnij się"

Z dedykacją dla @AngelOfMusic95 za danie mi dziś rano kopa w dupę komentarzem. Sprawiłaś, że skończyłam ten rozdział dzisiaj, dziękuję. 

Spodziewałem się, że najmilej widziany w domu Jensenów nie będę, ale miałem chociaż nadzieję, że drzwi otworzy mi ktoś inny, niż Daniel, który ewidentnie mnie nienawidzi z całego, kamiennego serca, które, najwyraźniej, otwiera się tylko dla tego małego potworka.
Mord, który udało mi się zauważyć w jego oczach (a których kolor zdecydowanie był przeciwieństwem barwy jego duszy) wyraźnie obwieszczał mi, że jego zamiary w stosunku do mnie nie będą wcale mało bolesne, wręcz przeciwnie, wyglądał, jakby chciał utopić mnie w kiblu. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy naprawdę tego nie zrobi.
- Czego tutaj chcesz? - cóż, miałem ogromną ochotę zaśmiać się głośno, gdy poruszył bezdźwięcznie ustami, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Zachowałem jednak powagę, bo nie chciałem się z dzieciakiem bić, żeby móc zobaczyć jego brata. To by było... dziwne.
- Przyszedłem oddać Dave'owi rzeczy i zapytać, jak się czuje... ej! - nie udało mi się dokończyć wypowiedzi, bo torba, którą dotychczas trzymałem w dłoni, została mi brutalnie wyszarpnięta.
- Czuje się lepiej - podkreślił ostatnie słowo dając mi do zrozumienia, że to ja jestem winny całemu zajściu i że to przeze mnie ten mały wylądował w szpitalu. Byłem coraz bliżej końca cierpliwości, a to wszystko przez tego bezczelnego smarkacza.
- Chcę się z nim zobaczyć i wręczyć mu to osobiście. - Przecisnąłem się obok chłopaka, nie zwracając uwagi na jego oburzone protesty i łapanie mnie za kaptur bluzy. Wyrwałem mu z ręki rzeczy, należące do Dave'a i, zdjąwszy buty, wszedłem do domu.
Byłem tutaj drugi raz, więc mniej więcej pamiętałem, co gdzie się znajduje. Oczywiście, nie miałem pojęcia, czy Dave w ogóle jest w domu, a jeśli tak, w jakim pomieszczeniu, ale, kierując się intuicją, od razu zacząłem wspinać się po schodach na piętro. Nie wiedziałem również, który pokój należy do młodego Jensena, więc zgadując, po prostu podszedłem do tych, które znajdowały się najbliżej łazienki.
Sprawdziłem jeszcze dłonią, czy w kieszeni moich spodni znajduje się komórka (stwierdziłem, że Daniel mógłby mi ją zwinąć, żeby mnie wkurwić), więc, wyczuwając w palcach prostokątny przedmiot, odetchnąłem z ulgą. Chociaż, jak na ironię, mógłby ją sobie akurat dziś zabrać, bo od rana dobija się do mnie ten dziwny chłopczyk z szatni. Chyba wyjątkowo spodobała mu się nasza ostatnia zabawa, a ja nie miałem zamiaru tego powtarzać. Wystarczyło, że musiałem znosić jego pełen pożądania wzrok na ostatnich zajęciach, dziękuję bardzo.
Zapukałem, a gdy usłyszałem znajomy głos, wszedłem do środka.
I, jak się spodziewałem, był tam. Siedział rozłożony na łóżku, plecami oparty o ścianę i wpatrywał się we mnie nieodgadnioną miną. Sam nie wiedziałem, czy cieszył się na mój widok, czy wręcz przeciwnie. Przez chwilę nawet bałem się, że, podobnie do brata, zacznie się na mnie drzeć.
- Cześć, Dave... Jak się czujesz...? - zacząłem niepewnie, zbliżając się o krok. Wtedy zauważyłem. Jedną, małą szczęśliwą iskierkę czającą się gdzieś wewnątrz jego hipnotyzującego, kolorowego spojrzenia, które, między innymi, właśnie tak bardzo mnie do niego przyciągało.
- Dean. Ja... dobrze się czuję i... - podparł się rękami o materac i wstał powoli, jakby nie wiedział, co dokładnie chce zrobić. Stanął przede mną i spojrzał mi w oczy, a na jego twarzy wykwitł delikatny, uroczy rumieniec. - Ja... dziękuję ci. No wiesz, uratowałeś mnie...
- Gdyby nie moje ciastko, nawet by do tego nie doszło - podrapałem się niezręcznie w kark, przypominając sobie, po co właściwie tutaj przyszedłem. - Twoje rzeczy. Zostały u mnie. Przyniosłem ci je. Są tutaj też twoje ubrania, które u mnie ostatnio zostawiłeś.
- Dziękuję. Usiądziesz? Może się czegoś napijesz? - Jego policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, ale nie przesadnie, a do mnie dotarła bardzo ważna rzecz, która już od dawna błąkała się w mojej głowie, a której nigdy do siebie nie dopuściłem.- Proszę, to twoje ciuchy, uprałem je - bąknął i podał mi do ręki zawiniątko.
Ogarnij się, Dean. Ogarnij, kurwa.
- Dziękuję, ale nie mogę. Kumple mnie zjedzą, jeśli po raz kolejny oleję próbę - zaśmiałem się niezręcznie i wycofałem o krok, dostrzegając w jego intensywnym spojrzeniu nutkę rozczarowania. Świetnie, teraz pewnie uważa, że specjalnie chcę stąd wyjść.
I właśnie wtedy coś wpadło mi do głowy.
- Może pojedziesz ze mną? - wystrzeliłem, zanim zdążyłem powstrzymać się przed powiedzeniem tego na głos. Cholera, miałem być z dala od niego, a nie coraz bliżej.
- Ja... Mogę? - zapytał, a oczy zaświeciły mu jak dwie ogromne żarówki. Gdzie podział się ten Dave, który jeszcze niedawno bez skrępowania dogryzał mi i wywracał oczami? Dlaczego teraz jest taki... niewinny i szczęśliwy?
- Jasne, że możesz. Zbieraj się szybko, bo chłopaki urwą mi łeb - akurat to nie było dalekie od prawdy. Gdybym dzisiaj się nie pojawił, na pewno przyszliby do mojego domu i zwyzywali od pojebańców. Tak, ukochani przyjaciele.
Stałem oparty o biurko i wpatrywałem się w młodszego, który, stojąc przed niewielkim lustrem zawieszonym na ścianie, zaplątywał szybkiego zawijasa z włosów i spinał go gumką. Mruknąłem niezadowolony i podszedłem do niego, jednym ruchem burząc efekt jego pracy.
- Ej! - zawołał widocznie zdenerwowany i podskoczył próbując dosięgnąć gumki, którą trzymałem jak najwyżej. Drugą dłonią przeczesałem jego długie, gęste włosy. Miękkie, lśniące, cudowne włosy.
- Tak ci lepiej - szepnąłem i przejechałem opuszkami palców po policzku młodszego, opuszczając drugą rękę w dół. Na jego twarz wstąpił rumieniec. Śliczny, różowy rumieniec, który w połączeniu z jego bladym, chłodnym odcieniem skóry dawał wspaniały efekt.
- Dean? Co ty...? - oderwałem szybko dłoń i odsunąłem się kilka kroków w tył.
Kurwa mać.
Kurwa, jebana, mać.
Odłożyłem gumkę na biurko i stanąłem przy drzwiach, jak najdalej od wciąż widocznie zawstydzonego Dave'a, który, w przeciwieństwie do mnie, nie ruszył się z miejsca. Stał ze spuszczoną głową wyraźnie zakłopotany i wpatrywał się w swoje skarpetki.
- Idziesz? - zapytałem, chyba zbyt twardo, bo podniósł szybko głowę i kiwnął nią. Zachowywał się jak nie Dave, jak ktoś zupełnie inny, jakby go podmienili. A ja zachowywałem się jak skończony dupek.
Ale musiałem coś zrobić.
Musiałem coś zrobić, by go nie pocałować.

DAVE

Usiadłem na miejscu pasażera i nie odezwałem się ani słowem. Czułem się dziwnie, źle i to wcale nie fizycznie. Co to miało być? Jakaś nowa metoda znęcania się nade mną?
Zamknąłem oczy, by nie musieć zerkać na siedzącego obok mężczyznę i oparłem głowę o siedzenie. Chciałem płakać, bez powodu. Bo nie było powodu. Przecież nic się nie stało. Co z tego, że mnie dotknął? Przecież to nic.
Ale...
Ale dlaczego przestał?
Zacisnąłem oczy mocniej i wymierzyłem sobie mentalnego liścia prosto w twarz. Coś złego się ze mną dzieje, coś bardzo złego. Czy już nadszedł ten czas, gdy potrzebny będzie mi psychiatra?
- Wszystko dobrze? - usłyszałem zupełnie wyprany z emocji głos Deana. Otworzyłem oczy, zerkając na niego z ukosa. Nie patrzył na mnie, a profil jego twarzy nie wyrażał żadnych emocji. Niepotrzebnie zgadzałem się, by z nim jechać.
- Tak, w porządku. Słuchaj, jeśli nie chcesz, żebym z tobą jechał, to...
- Nie utrudniaj tego - mruknął, a ja zamarłem. Utrudniać? Ja cokolwiek utrudniam? Aż się we mnie zagotowało, ale powstrzymałem się przed przywaleniem mu w nos.
Och, jak dobrze. Wraca dawny Dave.
W odpowiedzi tylko prychnąłem i wpatrzyłem się w okno, udając, że interesuje mnie podziwianie czyichś domów. Nie dość, że po powrocie czeka mnie awantura z Danny'm, to nawet teraz nie mogę się dobrze bawić, bo książę się o coś obraził. A ja nawet nie wiem, o co!
- To tutaj - Dean zatrzymał samochód i wysiadł. Powtórzyłem ten gest, by przypadkiem nie pomyślał o zamknięciu mnie w środku. Chociaż, może nie byłby to taki zły pomysł. Jeśli jego koledzy są tak samo skomplikowani jak on, to prawdopodobnie nie wytrzymam napięcia.
Weszliśmy do budynku, a ja prawie dostałem w nos drzwiami. Po raz kolejny od niego. Tylko tym razem nawet nie zatrzymał się, by spytać, czy wszystko dobrze. Krew buzowała w moich żyłach, zacisnąłem dłoń w pięść, a drugą chwyciłem go za kaptur bluzy.
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? - zapytałem ostro, gdy odwrócił się w moją stronę ze zdziwioną miną. Miałem ochotę jednocześnie się rozpłakać i mu przywalić.
- O nic mi nie chodzi? Przecież nic nie mówię nawet...
- Właśnie! A zazwyczaj gęba ci się nie zamyka! W dodatku... jesteś dla mnie niemiły - zarumieniłem się, zdając sobie sprawę, że zabrzmiałem jak obrażone dziecko. Robię z siebie kretyna, nic więcej... Dlaczego w ogóle się tak przejmuję?
- Daj spokój. Po prostu... po prostu chodź.
Wyczuwam szybki koniec naszej znajomości. Oj szybki.
Zeszliśmy po schodach w dół, nietrudno było zgadnąć, że w stronę piwnic. Gdy tylko przekroczyliśmy próg drzwi, światła zaświeciły się z cichym kliknięciem sprawiając, że zadrżałem. Nienawidziłem podziemnych miejsc, przerażały mnie bardziej, niż porcelanowe lalki mojej ciotki.
- Macie próby w piwnicy? - zdziwiłem się, zapominając, że miałem być na niego śmiertelnie obrażony.
- Tak. Sentyment - mruknął tylko, a ja podskoczyłem, gdy zza jednych drzwi dobiegł odgłos uderzenia pałką w bęben. Otrząsnąłem się i podbiegłem do Deana, który był już kilka metrów przede mną i zmierzał do ostatnich drzwi.
- Sąsiedzi nie chcą zabić was za hałas?
- Czasami - uśmiechnął się, a jego głos od razu zabrzmiał milej i serdeczniej. Może jeszcze dam mu szansę. Może. - Ale niewiele mają do gadania, mamy zgodę na prowadzenie prób, więc ich odgrażanie się nic nie zdziała.
Puściłem mimo uszu ostatnią uwagę (ciekawe, czy kiedyś doszło tu do rękoczynów?) i wszedłem za starszym do pomieszczenia. Otworzyłem szeroko oczy i usta, ale zwróciłem na to uwagę tylko przez chwilę.
Wystrój tak idealnie uderzał w moje upodobania, że mógłbym w tej chwili zabrać swoje rzeczy i się tutaj wprowadzić. Poważnie, nawet spałbym na podłodze!
Ściany pomalowane były na ciemny odcień czerwieni, a prawie czarna podłoga perfekcyjnie z nimi współgrała. Pomieszczenie było spore i na pewno nie przypominało piwnicy, nawet w jednym procencie. Wywieszone na ścianach gitary, pałeczki, czy plakaty zespołów sprawiały, że czułem się tutaj jak w miejscu, z którego nigdy nie zechcę wyjść.
- Pierdolony kretynie - wściekły głos przerwał moje zachwycanie się wystrojem, więc spojrzałem z wyrzutem na jego właściciela, który chyba właśnie chciał rozszarpać Deanowi gardło. No cóż. Przecież nie będę się wtrącać. - Ile można do ciebie dzwonić, zajebany cwelu? Zajebię cię kiedyś, Masterson.
Obojętna mina Deana wprawiła mnie w małą konsternację. Ten człowiek chyba nie ma uczuć. A na początku naszej znajomości wydawał się być taki super. Chyba szybko mu przeszło.
- Uspokój się, ważne, że jestem - odepchnął od siebie rozjuszonego szatyna, który przekierował wściekły wzrok na mnie, aż przełknąłem ślinę. Wyglądał jak wampir.
- A to kto? Siostra? Nie wiedziałem, że masz... - zaczął już milszym głosem, a ja odwróciłem wzrok, zaczepiając go na najbliższym, pustym stojaku na gitarę.
- To Dave - starszy przedstawił mnie krótko i wszedł głębiej do pomieszczenia, zostawiając kolegę ze szczerym zdziwieniem na twarzy. Uśmiechnąłem się lekko i mruknąłem coś o tym, że miło poznać. Stwierdziłem, że jednak lepiej będzie trzymać się bliżej Deana, więc podszedłem do niego szybko. Zerknąłem z ukosa na resztę osób, które siedziały cicho i tylko przyglądały się scenie. Coś mówiło mi, że zachowanie Deana nie było jednorazowe. Co za człowiek.
- Dean? To chyba nie... to co myślę, że jest? - Ech?
- Nie. Możesz być spokojny, Bran - wspomniany szatyn odetchnął z ulgą, a mnie przesycało uczucie zakłopotania pomieszanego z ogromnym zaskoczeniem. Może z nutką zdenerwowania. Ale taką małą. - Dave, usiądź sobie tam. Posłuchasz jak gramy.
Przycupnąłem we wskazanym miejscu i rozejrzałem się po pomieszczeniu jeszcze raz, wyczuwając na sobie zaciekawione spojrzenia. Co dziwne, nikt chyba nie miał większego problemu z moją obecnością, więc mogłem się odrobinę uspokoić. Dostrzegłem na ścianie jeden z większych plakatów przedstawiający znaną mi osobę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta.
- Nie krępuj się tak, lubimy publiczność - podskoczyłem na krześle, gdy usłyszałem niski męski głos. Mężczyzna siedzący przy perkusji uśmiechał się do mnie szeroko.
- Raczej słaba ze mnie publika. Nie mam w zwyczaju krzyczeć na koncertach, czy coś - zaśmiałem się, może odrobinę nerwowo, ale wydawało mi się, że nie zauważyli. Zaśmiali się jedynie życzliwie, co sprawiło, że udało mi się bardziej rozluźnić.
- Co gracie? - zapytałem korzystając z czasu, w którym przygotowywali się do próby. Dean coś wspominał ostatnim razem, ale zważając na wydarzenia tuż po naszej rozmowie, miałem prawo tego nie pamiętać.
- Głównie covery, nie mamy wielkiego talentu do pisania piosenek. Chociaż kilka udało nam się sklecić - odparł Bran, a ja zastanowiłem się, kto tutaj jest liderem. On? Czy może Dean? Czy pozostałe dwie osoby, które zerkały na mnie z przyjaznym uśmiechem?
Ciekawe, czy oni też tak szybko się zmienią. Jak Dean.
Wstałem z krzesełka i podszedłem do jednej z elektrycznych gitar ustawionych na stojaku. Przejechałem po niej dłonią i westchnąłem. Jeden z moich ulubionych instrumentów. W dodatku pewnie jeden z najdroższych. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i podskoczyłem. Chyba dziesiąty raz w tym dniu.
- Jest moja. Ale używam jej bardzo rzadko - odezwał się Dean, prawie tak samo miło, jak jeszcze niedawno.
- Ładna - odpowiedziałem tylko i bardzo chciałem, by zdjął w końcu dłoń z mojego ramienia. Miałem wrażenie, że parzy. I to wcale nie w taki nieprzyjemny sposób.
Uśmiechnął się, a ja założyłem włosy za ucho. Mogłem go nie słuchać i związać je tak, jak chciałem. Nie irytowałyby mnie teraz tak bardzo. Przyłapałem się na usilnych próbach odwrócenia myśli od mężczyzny, które i tak kończyły się fiaskiem.
Ogarnij się, Dave. Ogarnij.
Powróciłem na wcześniejsze miejsce, ponownie przysiadając na czerwonym krzesełku. Poczułem delikatne podniecenie na myśl, że w końcu usłyszę śpiew Deana. Miałem ochotę zaśmiać się głośno.
Masterson (sam byłem w szoku, że udało mi się zapamiętać jego nazwisko) szepnął coś Branowi do ucha, a ten rzucił mu zdziwione spojrzenie, ale kiwnął głową.
- Czwórka - rzucił tylko do pozostałych chłopaków, a ja zastanowiłem się, co to miało znaczyć. Jakieś tajne kody? Numer bombowca, który zaraz roztrzaska się o budynek? Poziom IQ Deana? Ech to ostatnie niemożliwe. Zbyt wysoka ta liczba.
Zaczęli grać, a ja wciągnąłem ze świstem powietrze. Jedna z moich ulubionych piosenek, jeden z ulubionych zespołów. Pierwsza piosenka, którą... którą ja zaśpiewałem. Dla niej.

I walk a lonely road
The only one that I have ever known
Don't know where it goes
But it's home to me and I walk alone*

Łzy pojawiły się w moich oczach szybciej, niż zdążyłem o tym pomyśleć. Odwróciłem wzrok od Deana, skupiłem się tylko na barwie jego głosu. Śpiewał nisko, dźwięcznie i czysto. Śpiewał cudownie.
Zacisnąłem dłonie, zamrugałem kilkukrotnie, pozywając się łez, które, na szczęście, nie zdążyły wypłynąć.

My shadow's the only one that walks beside me
My shallow heart's the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I walk alone*


* Green Day - Boulevard Of Broken Dreams