18.07.2018

"Little Boy" rozdział 13 "Spotkanie w parku"

Siedziałem na ławce w parku i zacierałem ręce ze zdenerwowaniem, mając ogromną nadzieję, że jestem w dobrym miejscu, bo nie byłem co do tego szczególnie pewien. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać ze strony Dave'a.
Nie odbierał telefonu, nie odpisywał na wiadomości, oddzwonił dopiero po dwóch godzinach i kazał mi przyjść tutaj. Tak naprawdę, od momentu, w którym opuścił moje mieszkanie miałem ochotę za nim pobiec i błagać o wybaczenie, ale bałem się jak cholera. Co było do mnie tak podobne jak pies do kota. Sam siebie nie poznawałem.
Miałem przez ten czas sporo możliwości do przemyślenia. Na przykład, dlaczego tak cholernie dobrze mi się go całowało? Dlaczego tak bardzo mi na nim zależy? I czemu, do chuja, nie potrafię o nim zapomnieć?
- Cześć - głos, który usłyszałem przyprawił mnie o swego rodzaju mały zawał, ale szybko się zreflektowałem i wstałem z ławki z prędkością wyścigówki. Dave stał około metr ode mnie z rękami włożonymi w kieszenie spodni i z włosami rozsypanymi na ramiona, klatkę piersiową i prawdopodobnie również plecy. Jego wzrok spoczął gdzieś w okolicy moich butów. - Pamiętałeś miejsce, które mi się podobało.
Byłem z siebie wyjątkowo dumny, ponieważ zwykle ciężko było mi wyłapać z rozmów coś więcej niż zgoda na seks, ale też wiedziałem, że nie było to przypadkowe. Dave był zupełnie inny niż ktokolwiek, z kim miałem do tej pory do czynienia, bo to on był dla mnie ważny, a nie jego tyłek. Chociaż jego kształtne pośladki mogłyby być... stop, to schodzi na złe tory.
- Jasne, że pamiętałem - mruknąłem otrząsając się z myśli, które mogłyby wywołać falę nieodpowiednich reakcji. - Dave, ja...
- Przymknij się - westchnął wyraźnie zrezygnowany i wyciągając dłonie z kieszeni spodni, przeczesał jedną z nich rozwiane włosy. Zauważyłem, że miał na sobie inne ubranie niż wcześniej i nie założył kurtki. Było już szaro, wręcz prawie ciemno i bardzo chłodno, a on założył tylko bluzę. Idiota. - Nie przyszedłem tutaj słuchać twojego głupiego gadania i przeprosin. Powiedz mi tylko, czego ty chcesz? Po co to zrobiłeś?
Spojrzałem zdziwiony, jak siada na ławce, na której jeszcze przed chwilą siedziałem ja i przypatruje się pobliskiemu drzewu, jakby nagle niebywale go zainteresowało. Usiadłem obok zachowując odpowiedni odstęp i sam włożyłem ręce do kieszeni.
- Nie wiem - odpowiedziałem orientując się trochę za późno, że to raczej nie jest odpowiedź, którą chciał usłyszeć. - Znaczy... Jesteś cudowny, Dave. Kiedy zobaczyłem cię przy tym pianinie, usłyszałem twój głos... Boże, byłeś jak anioł. Nigdy czegoś takiego nie czułem, gdy na kogoś patrzyłem i... zapragnąłem cię pocałować. I nie żałuję, wiesz? To było najlepsze, o mogłem zrobić. Pierwszy raz poczułem się tak przy pocałunku, a uwierz lub nie, ale trochę ich w życiu miałem - zajebiście, kolejna wtopa. - Źle to zabrzmiało. Po prostu, cholera, nie umiem tego powiedzieć, nigdy z nikim tak nie miałem. Lubię cię, Dave. Nie... więcej niż lubię. Jeszcze nie wiem, co to jest, ale działasz na mnie inaczej, niż ktokolwiek. - Zakończyłem dosyć kulawo ten i tak beznadziejny wywód i czekałem na to, co powie on.
A nie powiedział nic. Siedział nadal w tej samej pozycji z wzrokiem wbitym w to samo miejsce, a ja miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie mi głowa od nadmiaru myśli. Sam byłem w szoku, że udało mi się sklecić tą wypowiedź na tyle logicznie, by cokolwiek z niej zrozumiał, bo nigdy nie miałem potrzeby mówienia komuś takich rzeczy. Nigdy nie kochałem, każdy mój związek trwał maksymalnie tydzień, dopóki się kimś nie znudziłem i naprawdę nie potrafiłem tego wszystkiego ogarnąć ani rozpoznać uczucia, które mnie ogarnęło.
- Dużo o tym myślałem. Nawet jeszcze zanim mnie pocałowałeś - powiedział w końcu, a ja wyrzuciłem z głowy wszystkie myśli. Jak to myślał o tym wcześniej? Co...? - Cały tydzień czekałem, aż się odezwiesz, trochę chyba faktycznie tęskniłem. Przepraszam, że cię dzisiaj uderzyłem, nie wiedziałem, co zrobić. Nadal nie wiem, to dla mnie bardzo trudne, nigdy do nikogo nie czułem... czegoś takiego.
Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem robiło mi się coraz bardziej gorąco, a gdy kończył, miałem wrażenie, że mógłbym zdjąć ubrania, a i tak byłoby mi całkiem ciepło. Czy on właśnie przyznał się, że za mną tęsknił?
Uczucie radości jednak szybko znikło, gdy uświadomiłem sobie, że zachowałem się jak kretyn. Najpierw się nim zainteresowałem, a potem nagle, bez żadnych wyjaśnień olałem go i nie odzywałem się przez tyle czasu trzymając go w niepewności. I gdyby nie to, że dziś na siebie wpadliśmy, nadal bym się do niego nie odezwał kierowany myślami, że nie chcę go skrzywdzić. A możliwe, że najgorszym, co mogłem zrobić było to, co właśnie uczyniłem.
- Przepraszam za to. Nie sądziłem, że będziesz za mną tęsknił, ja po prostu nie chciałem cię skrzywdzić. - Uznałem, że mówienie prawdy będzie najlepszym rozwiązaniem.
- Nie wiem, co chciałeś osiągnąć i mam to gdzieś. Ważne jest dla mnie teraz - powiedział i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał mi w oczy. Miałem ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego policzka, ale uznałem, że nie jest to najlepszy moment. - Nie wiem, czego chcesz ty, ale... Może moglibyśmy spróbować. Znaczy, rozumiesz. Kiedyś mogło by wyjść.
Chyba trochę zbyt długo wgapiałem się w jego oczy (przez chwilę miałem chyba nawet otwarte usta), więc odwrócił szybko wzrok. Chwilę docierało do mnie, co właśnie powiedział. Czy on właśnie zaproponował coś na kształt związku? Nie wiedziałem, czy lepiej już zacząć skakać ze szczęścia, czy dopytać się na sto procent, czy na pewno o to mu chodziło. Może coś źle zrozumiałem?
- Ja już naprawdę nie wiem, czego ty chcesz, Dean. - Cała radość, która wezbrała we mnie chwilę temu, prysła jak bańka mydlana, gdy usłyszałem przepełniony żalem głos chłopaka. - Ja naprawdę cię lubię!
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie jestem jakiś upośledzony, bo faktycznie, nie odzywałem się od jakiegoś czasu i tylko patrzyłem jak głupi na jego zasmuconą twarz. A on myślał, że to dlatego, że chcę go odtrącić. Przy każdym innym człowieku na świecie zrobiłbym to na sto procent, ale on...
- Wydaje mi się, że oboje chcemy tego samego, Dave. - Przybliżyłem się do niego na tyle, na ile pozwalały nam nasze ciała delikatnymi ruchami odwróciłem jego twarz w swoją stronę. Był taki śliczny. Delikatny. Perfekcyjny. - Bardzo cię lubię. Bardzo - podkreśliłem, jakbym chciał zobrazować mu to słowo. - I bardzo chciałbym... no wiesz, żeby coś między nami było. Coś więcej niż tylko znajomość.
Mógłbym szczerze powiedzieć, że spodziewałbym się teraz wszystkiego - strzelenia w twarz, wyrwania się, zirytowanego prychnięcia, czy zwyzywania mnie od debili - w końcu miałem do czynienia z Dave'm, a on, z tego, co zdążyłem zauważyć, często nie przebierał w słowach i nie był zbyt milusi.
A on przywarł do mnie całym ciałem, jakby bał się, że mu ucieknę. Właśnie do mnie. To mnie tulił i wcale nie wyglądał, jakby robił to wbrew sobie. Wręcz przeciwnie - chciał tego, tak samo, jak ja. Przycisnąłem go mocniej, by nie próbował mi zwiać i również trochę dlatego, by ogrzać go choć odrobinę. Nietrudno było zauważyć, jak drżał z zimna, a ja dopiero teraz zreflektowałem się, że wypadałoby dać mu swoją kurtkę. Ale tak bardzo nie chciałem się od niego oderwać, że postanowiłem to na chwilę odroczyć.
- Masz - powiedziałem, gdy lekko go od siebie odepchnąłem (pomimo niezadowolonego mruknięcia chłopaka) i zdjąłem kurtkę, by mu ją podać. Spodziewałem się jakiegoś zrzędzenia i wyzwisk, ale on tylko pokornie przyjął ubranie i założył na siebie. Zachichotałem cicho i pogłaskałem go po głowie. Kurtka była na niego dwukrotnie za dużo i wyglądał, jakby topił się w worku na kartofle. A i tak wyglądał cudownie.
- Chodź, późno już. Odprowadzę cię - złapałem go za zziębniętą dłoń i pociągnąłem w dobrze znaną mi stronę.
Aż do połowy drogi nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Myśli każdego z nas prowadziły własne tory (choć wydawało mi się, że sprowadzały się one do tego samego). Dopiero po jakimś czasie postanowiłem zadać wiszące w powietrzu pytanie.
- Dave? Co teraz z nami jest?
Wiedziałem, że nurtuje go to tak samo, jak i mnie, więc ktoś w końcu musiał o to zapytać.
- Nie wiem, Dean... Może zacznijmy od nowa? Wyskoczymy gdzieś razem. Zobaczymy, jak to się dalej ułoży. Dla mnie to nadal coś nowego, rozumiesz... - westchnął zrezygnowany a ja uśmiechnąłem się. Jasne, że rozumiałem. Przechodziłem to samo ponad dziesięć lat temu i doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo ciężkie to było.
- Jasne. To może jutro? Masz jakieś plany po szkole? Ja mam wolne, moglibyśmy wyjść do kawiarni i lepiej się poznać.
W odpowiedzi Dave uśmiechnął się, pierwszy raz, odkąd przyszedł do parku, a mnie ścisnęło w sercu. Był to prawdziwy, cudowny i uroczy uśmiech.
- Może być. Jeśli chcesz, przyjedź po mnie do szkoły - powiedział i zatrzymał się przed bramką do swojego mieszkania. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i przytaknąłem.
Przez chwilę staliśmy tak naprzeciwko siebie, nie za bardzo wiedząc, jak się pożegnać. Dopiero po chwili Dave złapał moją dłoń i zbliżył usta do mojego policzka. Poczułem delikatne muśnięcie i chyba prawie umarłem na środku chodnika.
- Do jutra, Dean - wyszeptał i odwrócił się szybko, choć i tak zdołałem zauważyć, nawet w ciemności, jego uroczy, jasny rumieniec. Po chwili jednak wrócił na poprzednie miejsce i ze śmiechem zdjął kurtkę oddając mi ją do rąk. - Wybacz, przez ciebie się zapominam.
Gdy odchodził wiedziałem już, że ten dzieciak namąci w moim życiu dużo bardziej, niż zrobił to do tej pory. Obiecałem sobie, że gdy wrócę do domu, wykasuję z kontaktów numery wszystkich dawny znajomości, które udało mi się zebrać przez ostatnie kilka lat i nigdy więcej do nich nie wrócę.
Teraz liczył się tylko on.

DAVE

Opadłem na łóżko mając nieskrytą ochotę krzyczeć w poduszkę. Sam nie wiedziałem, czy mam z czego się cieszyć - w końcu moja wymarzona druga połówka była dużo starszym facetem, a nie prześliczną osiemnastolatką z dużym biustem. Ale pomimo wszystko czułem się zupełnie inaczej niż dziś rano - radość mnie ogarniała, byłem pełen nadziei i marzeń, jak nigdy.
Jednak została jedna ważna rzecz do załatwienia.
- Co się tak szczerzysz? I gdzie byłeś? Sam SMS, że wychodzisz na spacer nie wystarczy, martwiłem się - mruknął leżący na łóżku z telefonem w dłoni Dan.
- Tak, widać. Ile serduszek za ten czas wysłałeś sobie z Martiną? - odparowałem i wystawiłem mu język. Nawet nie miałem ochoty wadzić się z nim na temat jego nadopiekuńczości, co już było jakimś swoistym sukcesem. Popatrzył na mnie zdziwiony i usiadł odkładając komórkę na stolik obok łóżka.
- Naprawdę, co się z tobą stało? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłeś taki szczęśliwy.
- To chyba dobrze, nie? - Rozłożyłem się wygodniej na łóżku i odgarnąłem włosy spod pleców, by za bardzo się nie skrzywdzić. Może faktycznie trochę za bardzo mi odbijało, ale nie winiłem się za to. Należała mi się choć odrobina szczęścia przez całe moje życie, miałem prawo to może trochę zbyt dużego przeżywania tego wszystkiego.
- Dobrze, ale... Co się stało, że jesteś taki szczęśliwy? - zapytał i zmienił miejsce posiedzenia na moje łóżko. Westchnąłem cicho i zacząłem się stresować. Musiałem mu przecież powiedzieć, że zauroczyłem się w facecie, którego on szczerze nienawidzi. Choć może nie były to w stu procentach trafione słowa.
Poczułem lekkie uczucie dumy, kiedy uświadomiłem sobie, że w końcu udało mi się przyznać przed samym sobą swoje uczucia wobec Deana. Bo wiedziałem, że tak jest. Zauroczyłem się w nim bardzo i naprawdę chciałem, by coś z tego wyszło. Może nie była to wielka miłość, chyba w ogóle nie była to miłość, ale wiedziałem, że na zwykłym zauroczeniu się nie skończy. Szkoda tylko, że był mężczyzną. No i był straszy. Chyba dużo.
- Wiesz, Dan - zacząłem niepewnie i uniosłem się na łokciach, by po chwili usiąść obok mojego brata krzyżując nogi. Zrobił dokładnie to samo, a mi zachciało się śmiać. Bliźniacze zmysły zaczynały działać, może nie będzie aż tak źle. - Chyba kogoś polubiłem. Tak wiesz... Bardziej.
Patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony, chyba próbując dopuścić do siebie myśl, że jego mały braciszek też kiedyś się w kimś zabuja i wcale nie jest pozbawiony uczuć, a po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Davey, to świetnie! Mów! Kto to i jak ma na imię? - Postanowiłem pominąć kwestię tego, że wyglądał teraz jak nastolatka, która cieszy się razem z przyjaciółką jej nową miłością i zacząłem zastanawiać się, jak powiedzieć mu to tak, by nie chciał zabić i mnie i Deana. Pozostało mi tylko więc nadzieję, że mnie zrozumie.
- Wiesz, Dan, bo...
- No daj spokój, Dee! Która to? Ta blondyna z pierwszej klasy, która tak ciągle na ciebie zerka? Czy ta z trzeciej? Ta czarna, chyba Domic... Danielle? Nie pamiętam. No jak ma na imię? - Był tak bardzo zafascynowany pierwszym zauroczeniem swojego małego braciszka, że aż ciężko mi było zniszczyć mu te wszystkie bliźniacze marzenia. Spojrzałem mu w oczy przygryzając wargę.
- Dean.
- Co? - Spojrzał na mnie niezrozumiale i czekał, aż powiem coś więcej.
- Dean - powtórzyłem i uśmiechnąłem się lekko, czekając na nieuniknioną burzę. - Ma na imię Dean.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz