20.07.2018

"Little Boy" rozdział 14 "Polizane zaklepane"

- Braterska kłótnia? - zapytała zdziwiona Martina wpychając sobie do ust kawałek kurczaka nabity na końcówkę widelca. Rzuciłem wściekłe spojrzenie bliźniakowi, który usadowił się naprzeciw mnie i ściskał w dłoni butelkę z wodą, łypiąc na mnie spode łba.
- Spytaj Davida - mruknął wypranym z emocji głosem używając pełnej wersji mojego imienia.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo się pokłóciliśmy. Nie jestem pewien, czy w ogóle kiedykolwiek miało coś takiego miejsce. Ale wiem na pewno, że byłem na niego potwornie zły za reakcję, jaką otrzymałem na moje ciężkie dla mnie wyznanie.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz? - zapytał wtedy kompletnie zrezygnowany, a ja, poniekąd przygotowany na podobne słowa, starałem się zachować pozory i nie rozpłakać jak dziecko.
- Nie żartuję. Mówię prawdę, Dan. Chyba naprawdę lubię go trochę bardziej niż powinienem, ale...
- Ale co? Chcesz mi powiedzieć, że jesteś gejem, który zakochał się w możliwie najgorszym typie, jaki chodzi po tej ziemi? Czy ty w ogóle myślisz? - Gdy teraz przypominałem sobie to, co do mnie mówił nadal czułem, jak każde słowo uderza we mnie z siłą samolotu. - To on ci to wmówił, prawda? A może coś ci zrobił?
- Nic mi nie zrobił. To moje uczucia i miałem nadzieję, że to jakoś zaakceptujesz, ale widzę, że chyba się przeliczyłem - mruknąłem wtedy prawie płacząc i miałem nadzieję, że Danny szybko położy się spać. Nie miałem ochoty dalej toczyć tej rozmowy.
- Nie wierzę. Po prostu w to nie wierzę. Wiedziałem, że ten facet to zło wcielone, ale nie sądziłem... Od początku wydawał mi się jakiś dziwny. Mam nadzieję, że nic z tego nie będzie. - Zakończył, a jego ostatnie słowa przepełniły szalę goryczy, która powoli wzbierała w moim sercu i zepchnąłem go z łóżka wykorzystując do tego całą siłę, jaką w sobie miałem.
- Mówiłeś, że będziesz mnie zawsze wspierać - powiedziałem cicho i schowałem zapłakaną twarz w poduszkę nie odzywając się już więcej.
Gdy rano się obudziłem, Dan wyszedł już z domu. To był zdecydowanie najgorszy poranek w moim życiu.
- Halo, ziemia do Dave'a! - z nieprzyjemnych rozmyślań, które na nowo napełniały moje oczy łzami, wyrwał mnie głos Josha, który machał mi dłonią przed oczami. Wyłapałem na sobie smutny, zmartwiony wzrok Martiny i uśmiechnąłem się smutno, by jakoś poprawić jej nastrój lub chociaż do końca go nie zepsuć.
- Coś mówiłeś? - zapytałem szatyna dopiero wtedy, gdy trzasnął mi otwartą dłonią w czoło.
- Owszem. Mówiłem, że chcę z tobą pogadać i czy mógłbyś ze mną teraz wyjść, skoro i tak nic nie jesz, jak zwykle zresztą - westchnął zerkając z ukosa na pustą przestrzeń na stole przede mną, gdzie u normalnego ucznia powinna leżeć teraz taca wypełniona jedzeniem.
- Jasne - mruknąłem i podniosłem się z miejsca, zarzucając torbę na ramię. Brata nie zaszczyciłem nawet jednym spojrzeniem.
Wyszedłem ze stołówki podążając wiernie za Joshem, który prowadził mnie do nieznanego mi dotąd miejsca. Szliśmy po schodach na drugie piętro mijając po drodze klasy, w których nie miałem okazji jeszcze być, aż znaleźliśmy się w zaciemnionym końcu korytarza, który oświetlało tylko jedno niewielkie dachowe okno. Zauważyłem, że znajdowały się tak tylko jedne drzwi prowadzące do pomieszczenia dla personelu.
- Chcesz mnie tutaj zabić? - zapytałem i usiadłem na podłodze tuż pod ścianą. - Droga wolna.
- Chcę porozmawiać z tobą na osobności, a tylko tutaj mamy taką możliwość - mruknął i zajął miejsce obok mnie. - Chcę wrócić do naszej rozmowy w parku, bo wydaje mi się, że ma ona coś wspólnego z waszą bliźniaczą kłótnią. Mylę się?
- Proszę, Jo. Daj mi spokój dzisiaj - westchnąłem i zacząłem podnosić się do pionu, co skutecznie umożliwiła mi umięśniona ręka. - Jeśli to wszystko, co chciałeś wiedzieć, to pozwól, że sobie pójdę.
- Nigdzie nie idziesz. Wiem, że potrzebujesz się wygadać, ale jesteś zbyt głupi, żeby zrobić to ot tak, więc wyciągnę to z ciebie siłą. Spokojnie, nie sprzedam tych informacji jakimś tajnym agencjom - dodał sarkastycznie. Sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę. Może faktycznie potrzebowałem wygadania się, a Josh był do tego idealną osobą. W końcu to on radził mi, żebym działał w sprawie Deana. - Chodzi o tego faceta, o którym rozmawialiśmy?
- Tak - westchnąłem zrezygnowany i oparłem się plecami o ścianę, jakbym co najmniej chciał się w nią wtopić. Choć bardzo prawdopodobne było, że faktycznie chciałem. - Rozmawiałem z nim wczoraj. Oboje stwierdziliśmy, że... że chyba damy sobie szansę i może kiedyś nam wyjdzie. Bo wiesz, ja naprawdę chyba go lubię. Tak bardzo. Powiedziałem o tym Danowi i on się wściekł, bo nie lubi Deana. Znaczy wiesz, tego, którego ja lubię i... Rozumiesz cokolwiek z tego? - zapytałem zauważywszy, że plotę kompletnie nieskładne głupoty.
- Rozumiem - zaśmiał się. - Dlaczego go nie lubi?
- Nie mam pojęcia. Chyba dlatego, że jest ode mnie dużo starszy... Myślałem, że zrozumie i jakoś mnie wesprze. To dla mnie bardzo ciężki okres i chyba bardzo go teraz potrzebuję, a on...
- Dla niego to też na pewno ciężkie. Może i zachował się jak dupek, jeśli wściekł się na ciebie z takiego powodu, ale może on potrzebuje trochę czasu, co? Żeby przetrawić te informacje. - Zdawałem sobie sprawę z tego, że na pewno tak jest, więc kiwnąłem tylko głową. - Mogę z nim pogadać jeśli chcesz - zaproponował w momencie, w który rozbrzmiał dzwonek zwiastujący początek kolejnej lekcji.
- Nie. Sam z nim pogadam. - Podniosłem się z podłogi i otrzepałem dokładnie spodnie. Jeszcze tylko brakowało mi, by Dean widział mój tyłek ubrudzony od białego kurzu i... I chyba zaczerwieniłem się na samą myśl o tym, że on w ogóle mógłby patrzeć na mój tyłek. - Dziękuję za wszystko, Jo. Dobry z ciebie... przyjaciel - zaśmiałem się, gdy zobaczyłem, jak na jego twarz wstępuje najpierw lekkie zdziwienie, a później szeroki uśmiech. Chyba od początku zdawał sobie sprawę, że u mnie trzeba sobie zasłużyć na to miano.
- Nie ma za co. Dla przyjaciół wszystko.

DEAN

Ze zniecierpliwieniem zerknąłem na zegarek umieszczony zgrabnie na nadgarstku i na powrót oparłem się o samochód krzyżując ręce.
Czekałem obok miejscowej szkoły na Dave'a, z którym miałem wybrać się dziś do kawiarni, pierwszy raz, jako ktoś więcej niż znajomi. I pierwszy raz tak bardzo się bałem, że coś spieprzę już na starcie, więc zajechałem pod budynek dwadzieścia minut przed czasem. Nadal byłem w ciężkim szoku po wczorajszym wieczorze i naprawdę miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie.
Rozwrzeszczane stada nastolatków zaczęły wylewać się z budynku szkoły, a ja zastanawiałem się, czy nie zrobiłem błędu podjeżdżając tak blisko. Jeśli zobaczy mnie brat Dave'a pewnie zacznie wszczynać alarm na całą szkołę.
Dojrzałem w tłumie dobrze znaną mi postać i uśmiechnąłem się mimowolnie. On także zdał się mnie zauważyć i, żegnając się z jakimś niewysokim chłopakiem, który rzucił w moją stronę badawcze, aczkolwiek miłe spojrzenie ruszył do mnie z delikatnym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
- Hej. Gdzie zgubiłeś brata? - zaśmiałem się zdziwiony.
- Stęskniłeś się za nim?
- Po prostu nie czuję się przez niego oblężony, a to takie cudowne uczucie - westchnąłem i obszedłem samochód dookoła, by otworzyć drzwi od strony pasażera i zaprosić dzieciaka do środka.
- Daj spokój z tymi manierami, ludzie pomyślą, że jesteś moim sponsorem - warknął i wsiadł szybko do środka. No, wrócił dawny Dave. Nie wiedziałem, czy się z tego cieszyć czy wręcz przeciwnie. Wywróciłem oczami i wszedłem do samochodu od trony kierowcy uśmiechając się do malucha.
On był taki uroczy. I zacząłem się coraz bardziej przyzwyczajać do tego, jak bardzo odwaliło mi na jego punkcie.
- A teraz tak serio, gdzie twój brat?
- Ma trening. Olał mnie. Mieliśmy... małą kłótnię - mruknął zakręcając pasmo włosów wokół palca. Nie drążyłem tematu, ale czułem, że głównym powodem ich kłótni byłem ja. Nie żebym uważał, że całe życie Dave'a kręci się wokół mnie, ale... przeczucie.
Może nie byłem zbyt romantyczny (kto by pomyślał), ale postanowiłem zabrać chłopaka do tej samej kawiarni, w której byliśmy za pierwszym razem. Ba, nawet udało nam się usiąść w tym samym miejscu, więc byłem podwójnie usatysfakcjonowany.
- Ile masz lat? - Mrugnąłem zaskoczony w odpowiedzi na pytanie Dave'a, a po chwili dotarło do mnie, że faktycznie, może fajnie by było, gdyby wiedział, ile jego przyszły chłopak ma lat.
To znaczy...
Musiałem poważnie powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
- Dwadzieścia siedem. Skończone w sierpniu - odparłem i uśmiechnąłem się, podpierając podbródek na rękach.
- Najlepszego. - Gdy posłał mi w powietrzu buziaka myślałem, że umrę na zawał, ale na szczęście udało mi się szybko zreflektować i odpowiedzieć jeszcze szerszym uśmiechem. Miałem nadzieję, że nie wyglądam jak zadowolony z siebie seryjny morderca.
- Masz ochotę na kino? A może coś...
- Wszystko mi jedno, ważne, że spędzam czas z tobą. Nie odzywaj się, sam jestem w szoku, że to powiedziałem - westchnął. Faktycznie tak wyglądał, więc stwierdziłem, że nie będę go bardziej denerwować.
Później, gdy już dostaliśmy nasze kawy zrobiło się nieco bardziej niezręcznie. Nastąpiła cisza, przerywana jedynie stuknięciami filiżanek o spodki i pojedynczymi głośniejszymi słowami innych klientów.
- Chciałbym, żebyś mi zaśpiewał - wypaliłem w końcu to, co siedziało mi w głowie od wczoraj. Moje spojrzenie spotkało się ze zdziwionymi oczami Dave'a, który najwyraźniej nie miał pojęcia, co mi odpowiedzieć. Modliłem się w duchu, by nie zaczął na mnie wrzeszczeć.
- Muszę odmówić. Wybacz.
- Dlaczego? Nie rozumiem, twój głos jest... boski - powiedziałem z chwilową przerwą na znalezienie odpowiedniego słowa, które i tak w pełni nie oddawało tego, co naprawdę czułem.
- Aż do wczoraj mój śpiew słyszała tylko jedna osoba i nie zamierzałem otwierać się przed nikim innym - burknął tak cicho, że ledwie go usłyszałem.
- To źle, mały. Z takim talentem podbiłbyś świat.
- Może wcale tego nie chcę.
Zamieszał delikatnie w filiżance, do której wcześniej wsypał chyba z pięć łyżeczek cukru, wyraźnie smutny i zmieszany, a ja nabrałem nagle ogromnej chęci do zabicia się za poruszenie tematu, który wyraźnie mu nie leżał.
- Wiesz, ja na przykład nigdy nie chciałem śpiewać. W Attention miałem tylko grać na gitarze, ale nie mieliśmy wokalu prowadzącego i kumple mnie zmusili, bo żaden z nich nie potrafi. To znaczy, Bran może odrobinę, ale byłem, no wiesz, lepszy - podkreśliłem ostatnie słowo i zaśmiałem się, by zrozumiał, że było to celowe i nie jestem jakimś zapatrzonym w siebie głupkiem z ego większym od mózgu. - I zostało tak do teraz, choć gramy już ponad pięć lat. A naprawdę bardzo chętnie bym od tego odpoczął. Wolę gitarę. To z nią czuję się... jakoś lepiej.
- Ale lubisz to? No wiesz, granie dla publiki i tak dalej. To twoje hobby? - zapytał już wyraźnie szczęśliwszy niż chwilę temu.
- Lubię, nawet bardzo. Tak, chyba mogę nazwać to hobby. Może nawet większe niż taniec, ale nie jestem pewien. Zawsze uważałem, że głupotą jest nie robić tego, co się kocha.
- Moim hobby jest gra w koszykówkę - powiedział doprowadzając mnie prawie do uduszenia się kawą, której łyk właśnie pociągnąłem. Koszykówka? To małe chuchro? - Nie dziw się tak, wiem, jak wyglądam. Ale w gimnazjum dobrze mi szło, nawet bardzo i chciałbym, by to była moja przyszłość. Ale...
- Ale nie możesz - dokończyłem przypominając sobie pudełko tabletek, które znalazłem podczas pakowania rzeczy Dave'a w moim salonie. Powoli życie tego chłopaka układało mi się w całość, choć nadal ciężko było mi uwierzyć w tą grę w kosza. - Jesteś chory, prawda?
- Skąd...?
- Znalazłem twoje tabletki, gdy zbierałem twoje rzeczy po tym małym wypadku - odrzekłem i złapałem go za dłoń, którą położył na stole. I z wielkim zadowoleniem zauważyłem, że nie próbuje jej wyrwać, więc dodałem to do rzeczy, które mnie dziś uszczęśliwiły.
- Ach, jasne... Jeśli to jakoś zmienia twoje zastawienie do mnie...
- Żartujesz? Co to ma zmienić? Powiedz tylko, czy jest z tobą dobrze?
- Tak, jest zdecydowanie lepiej, niż jeszcze rok temu. Zabroniono mi większego wysiłku, nie mogę biegać, grać... A mnie to wykańcza, bo oprócz tego nie mam nic - westchnął i ścisnął moją dłoń gładząc ją lekko kciukiem.
- A... a śpiew? Granie? Mówiłeś mi, że to lubisz - przypomniałem mu naszą rozmowę, która odbyła się w moim domu podczas jednego z pierwszych spotkań. Wpatrywałem się w tego kolorowe tęczówki i zastanawiałem, jak to jest możliwe, by ktoś miał aż tak błękitne oczy... oko.
- Mówiłem, że tylko jedna osoba słyszała... no, teraz już dwie. I nikt prócz ciebie nie wie, że w ogóle mnie to kręci, myślą, że lubię tylko pograć sobie na gitarze i w ogóle...
- Więc zrób coś, by się dowiedzieli. Nie rozumiem, dlaczego tak tego unikasz - rzekłem.
- To nie takie proste, ale... może masz rację, Deany. Może ci zaśpiewam? - zaśmiał się, najprawdopodobniej z mojej zdziwionej miny, którą zrobiłem po usłyszeniu tego niecodziennego zdrobnienia.
- Cieszę się. Bardzo chciałbym znów usłyszeć twój głos.
- A ja twój.

- Dlaczego palisz? - zapytałem, gdy po odstawieniu samochodu pod mój dom postanowiliśmy udać się na krótki spacer w celu odprowadzenia Dave'a do domu. Wywróciłem oczami, gdy usłyszałem zirytowane prychnięcie. - Naprawdę pytam, ciołku.
- Lepiej mi, gdy sobie zapalę.
- Kto kupuje ci fajki? Dzieciom nie sprzedają, a ty wyglądasz na trzynaście lat - zaśmiałem się i dostałem kuksańca w bok. Skuliłem się i udałem, że umieram, ale dzieciak nawet na mnie nie spojrzał. Co za wredna...!
- Różnie. Sprzedają mi tylko młode osoby, najczęściej dziewczyny. Chyba uważają, że jestem słodki - mrugnął do mnie, a mnie z jakiegoś powodu przesyciło nieokreślone uczucie, które pojawiło się u mnie pierwszy raz w życiu. Chyba nie jestem zazdrosny?
- Nie pal, mały. Nie powinieneś, jesteś chory.
- To nie ma nic wspólnego z... - zaczął pośpiesznie, ale szybko zatkałem mu usta dłonią i stanąłem naprzeciwko niego patrząc z uśmiechem, jak bez powodzenia stara się odepchnąć moją rękę i mruczy coś pod nosem. Nawet ją polizał, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
- Głupek! - zawołał, gdy już go puściłem i pobiegł w stronę pobliskiego, malutkiego parku, w którym znajdowały się jedynie trzy ławki i huśtawki dla dzieci. Pokiwałem głową i pobiegłem za nim, bez problemu go doganiając. Przycisnąłem jego drobne ciało do ogromnego drzewa i założyłem kosmyk jego włosów za ucho.
- I gdzie teraz uciekniesz? - szepnąłem ledwo słyszalnie i zbliżyłem się nieco, czując jego ciepły oddech na twarzy. Nie mogąc się dłużej powstrzymać złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku zapominając o tym, jak skończył się poprzedni taki ruch.
Było to raczej coś na kształt muśnięcia jego ust swoimi, a i tak całe moje ciało ogarnęło najprzyjemniejsze ciepło, jakie kiedykolwiek udało mi się czuć, którego nie zakłócił nawet chłodny metal kolczyków, usytuowanych na wardze chłopaka. Spojrzałem w jego oczy szukając jakiegoś znaku, czegokolwiek, co powiedziałoby mi, czy dostanę w twarz, czy może wręcz przeciwnie.
- Nigdzie - odparł uśmiechając się lekko. - Polizane zaklepane.
Złapał mnie za szyję i przyciągnął do siebie łącząc nasze usta w czułym, namiętnym pocałunku, który pozwolił mi zapomnieć o całym bożym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz