18.07.2018

"Little Boy" rozdział 12 "Kocha, lubi, szanuje?"

Stałem w bezruchu i z zasłoniętymi ustami wpatrywałem się w zielone, przepełnione zdziwieniem oczy, próbując zrozumieć powód, dla którego właśnie uderzyłem w twarz Deana Mastersona.
Pocałował mnie.
On mnie, kurwa, pocałował.
- Dave, ja... - urwał, prawdopodobnie zdając sobie sprawę, że chyba nie ma słów, które można wypowiedzieć w takiej chwili. A ja stałem nadal w tym samym miejscu, co wcześniej i zastanawiałem się, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Wyjść? Dać mu w twarz jeszcze raz? Pocałować go?
Co?
Chyba całkiem mi się już w głowie poprzewracało. Zdecydowanie powinienem jak najszybciej wyjść, bo moje myśli zaczynały błądzić po jakichś pojebanych torach, do których nie powinny mieć nigdy dostępu.
- Muszę zapalić. - Nie zarejestrowałem momentu, w którym te słowa opuścimy moje usta, a nogi same poniosły mnie do wyjścia. Zagarnąłem po drodze leżącą na podłodze torbę i wyszedłem z salonu szybciej, niż mógłbym się tego po sobie spodziewać. I ciągle myślałem.
- Dave, proszę cię... - usłyszałem niski głos, który wybudził mnie z transu. Gdybym nie znał Deana pomyślałbym, że brzmiał, jakby był zrozpaczony. Nie zatrzymałem się, wybiegłem z mieszkania zakładając w pośpiechu kurtkę i nie zwracałem już uwagi na coraz cichsze nawoływania.
Zwolniłem dopiero po kilkudziesięciu metrach, gdy już miałem pewność, że mężczyzna za mną nie biegnie. I dopiero wtedy tak naprawdę dotarło do mnie to, co się stało. Pocałował mnie. Uderzyłem go w twarz. Wybiegłem z mieszkania.
Dlaczego to zrobił? Może po prostu chciał odwrócić moje myśli od tego śpiewania i... cholera, nie dość, że mnie pocałował, to jeszcze wszystko słyszał! Nagroda dnia dla Davida Jensena za szybkie ogarnianie sytuacji! O Boże, moje życie jest porąbane jak kurwa mać.
Przycupnąłem na jednej z nielicznych w miarę czystych ławek w niewielkim parku nieopodal mojego domu i załamany wyjąłem z paczki papierosa i zapalniczkę. Co jak co, ale w tej kwestii nie kłamałem - naprawdę musiałem zapalić.
Zaciągnąłem się mocno, aż zachciało mi się płakać. Palenie zawsze cholernie uwalniało moje emocje, ale najczęściej później czułem się przez to lepiej. Dlaczego to wszystko musi być takie pojebane? Dlaczego moje życie choć raz nie może wyglądać tak, jak powinno?
- Nie wiedziałem, że palisz, młody - okej, przez dwie sekundy moje ciśnienie wynosiło prawdopodobnie dwieście, jeśli nie więcej, a ja sam przeszedłem swego rodzaju mały zawał, aż upuściłem papierosa. Spojrzałem w ciepłe piwne oczy Josha, który usiadł obok mnie i przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Co się tak boisz, masz coś na sumieniu?
Och, niejedną rzecz, niejedną.
- Nie - szepnąłem patrząc z tęsknotą na leżący w trawie niedopałek i zdeptałem go butem. Nawet połowy nie zdążyłem wypalić.
- Coś się stało? - zapytał stukając mnie pięścią w ramię. Josh był osobą, która martwiła się o każdego, dosłownie każdego, kto był mu bliższy. I zauważyłem też, że perfekcyjnie potrafił odczytać czyjeś uczucia nawet, gdy ta osoba nie powiedziała ani słowa. - No daj spokój, mnie możesz powiedzieć. Jesteśmy kumplami, nie?
- Tak... Słuchaj... - zacząłem, ale urwałem niepewny tego, co właśnie chcę powiedzieć. Nie miałem pojęcia jak ująć to w słowa, by nie domyślił się, że chodzi o... mężczyznę. - Co byś zrobił, gdyby pocałowała cię osoba, która w teorii nie powinna była tego robić? W sensie... no wiesz, chodzi mi o...
- ...faceta? - dokończył za mnie, a ja szybko odwróciłem wzrok udając, że nagle zainteresowały mnie płynące po niebie chmury. To on czyta mi w myślach, czy po prostu ja jestem aż tak przewidywalny? Moja twarz pewnie przypominała już dojrzałego pomidora. - Zastanowiłbym się, czy coś do niego poczułem, czy nie.
Poczułem, jak dłoń chłopaka spoczywa na moim ramieniu i opuściłem głowę. Było mi wstyd, że tak perfidnie wygadałem się w tak głupiej sprawie.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Dave? Co dokładnie się wydarzyło?
- Nic - odparłem szybko nie chcąc pogrążać się jeszcze bardziej. - Powinienem już iść.
- Jeśli mi nie powiesz, zadzwonię do Dana i dam mu znać, że paliłeś. Tak, wiem, że on nie ma o tym pojęcia - dołowanie mnie najwyraźniej sprawiało mu jakąś kurewską satysfakcję, a na dodatek ja nie mogłem nic z tym zrobić. Danny zabiłby mnie, gdyby się dowiedział. I to wcale nie jest przesadzanie, takiej wojny, jaka wtedy by się rozpętała, jeszcze świat nie widział.
- Tak, pocałował mnie facet - warknąłem strącając mocno jego dłoń. - No już, zacznij wyzywać mnie od pedałów, ludzie to podobno lubią.
- A podobało ci się to? - weź spierdalaj. Chociaż, jakby spojrzeć na to z drugiej strony, może to nie takie głupie pytanie. Podobało mi się? Nie no, kurwa, nie mogło przecież.
Milczałem nie wiedząc, co powiedzieć. Oszukiwanie samego siebie zawsze wychodziło mi idealnie. Udawałem, że wszystko w porządku, udawałem, że wcale nie jestem psychicznie chory, udawałem, że jestem silny. Ale dlaczego nie potrafiłem tak samo ściemniać w tej kwestii? Dlaczego nie umiałem udowodnić samemu sobie, że ten pocałunek to jakaś chora pomyłka, że Dean Masterson to jakaś chora pomyłka?
- Nie wiem. To chore, Josh. Chore. Ja jestem normalny, przysięgam - miałem wrażenie, że moje durne tłumaczenia zdają się na nic, gdy tak patrzył na mnie tymi ciemnymi oczami i, jak mi się wydawało, prześwietlał na wylot.
- Jesteś normalny, nikt nie mówił, że nie - westchnął Payton, widocznie załamany moją postawą. Pewnie teraz mi przywali. Na sto procent. - To nie choroba, Dave.
Zerknąłem na niego spod byka i westchnąłem. Co ja mam myśleć? I co ja mam zrobić?
Bo tak, kurwa, podobało mi się.
A ja byłem chyba zbyt chujowym aktorem, by to ukryć choćby przed sobą.

***

Siedziałem na blacie w kuchni i popijałem sok pomarańczowy, który, miałem nadzieję, wyczyści mi jakoś pamięć. Telefon wibrował średnio raz na pół godziny zwiastując otrzymanie nowej wiadomości lub połączenie. Dean najwyraźniej obrał sobie za cel nie dawać za wygraną i dobijał się do mnie od czasu, gdy tylko od niego wyszedłem. I niestety wiedziałem, że jego przybycie tutaj to tylko kwestia czasu.
Bałem się tego spotkania bardziej, niż pierwszego dnia w szkole. Bo co niby miałem mu powiedzieć? Przepraszam, że strzeliłem ci w pysk, nie wiedziałem, co zrobić z rękami? Wybacz, że uciekłem ci z domu jak ostatni wariat, ale tak mnie nogi poniosły? Czy może od razu pokazać mu jak na tacy wszystkie moje (chwilami popierdolone) uczucia?
Przejechałem opuszkami palców wzdłuż ust, zahaczając o dwa wystające kolczyki, usytuowane tuż obok siebie i zastanowiłem się, czy poczuł je, gdy mnie całował. Przeszkadzały mu?
- Nie umiesz siedzieć na krześle? - z zamyślenia wyrwał mnie zirytowany głos Justina, który nie wiadomo kiedy wszedł do kuchni i spierdolił jeszcze bardziej mój i tak zły humor.
- Odwal się - mruknąłem zeskakując z blatu i lądując tuż przed bratem. Wnioskując z jego wściekłej miny raczej nie spodobała mu się moja odzywka. Popchnął mnie, ciskając wprost na szafkę, a którą solidnie przywaliłem nadgarstkiem, wydając przy okazji huk na tyle głośny, by usłyszał go tata siedzący na kanapie w salonie.
- Powiedz tak jeszcze raz, a...
- Justin, co ty wyprawiasz, do cholery? - mężczyzna wszedł do środka i z wrogą miną spoglądał na brata, który chyba nadal chciał mi przywalić, a ja rozmasowywałem bolący nadgarstek i modliłem się, by ten cholerny dupek dostał w końcu za swoje. A wiedziałem, że tata na pewno stanie po mojej stronie. W końcu byłem jego ukochaną córeczką.
Poczułem kolejne wibracje telefonu, które znów zignorowałem, nie mając ani grama chęci na rozmowę z Deanem. Chciałem tylko trochę spokoju. Odrobinę.
- Lepiej odbierz w końcu telefon od swojego chłopaka - prychnął Justin, a ja jak nigdy nabrałem nagłej chęci na wylanie mu na twarz resztki soku, której nie zdążyłem wypić. Chłopak wyszedł z pomieszczenia wymijając w przejściu ojca, którego zdziwiona twarz wprawiła mnie w jeszcze gorszy humor.
- Nie wiedziałem, że masz chłopaka - powiedział łagodnie, zbyt łagodnie i podszedł do mnie, kładąc mi na ramieniu dłoń, którą prawie natychmiast strzepnąłem.
- Nikogo nie mam. Jestem normalny, tato - powtórzyłem po raz kolejny dziś prawie płaczliwym tonem i odsunąłem się krok do tyłu, próbując uniknąć przenikliwego spojrzenia mężczyzny, który znał mnie na tyle dobrze, by zauważyć, że cokolwiek chcę ukryć, nie wychodzi mi to za dobrze.
- Chcesz porozmawiać, Dave? Usiądź. - Odsunął krzesło i wskazał kiwnięciem głowy, bym zajął miejsce. Teraz już na pewno nie mam szans na ucieczkę; nawet, gdybym próbował, ojciec nękałby mnie tak długo, dopóki nie powiedziałbym mu, co dokładnie mnie gnębi. - Co się dzieje? O czym mówił Justin?
- Nie wiem, gadał głupoty, jak zawsze. Przecież wiesz, że mnie nie cierpi, zrobi wszystko, żeby mnie poniżyć i...
- Daj spokój. Jeśli myślisz, że się na to nabiorę, to chyba mnie nie znasz - westchnął tata wyjmując z wiszącej szafki dwa kubki, które po chwili wypełnił ciemny napój. - Wybacz zimną herbatę, ale nie chce mi się jej grzać - mruknął i zaśmiał się stawiając przede mną jedno z naczyń, a kąciki moich ust uniosły się delikatnie ku górze. - Więc? Mów, o co chodzi.
- Tato... nie mam chłopaka. Naprawdę, nie kłamię.
- Ale po twoim zachowaniu sądzę, że jednak jest ktoś, kto mógłby nim być, prawda? - zapytał, a ja poczułem, jak twarz zaczyna mnie piec. Dlaczego tylko on jest tutaj taki spokojny? - Daj spokój, nie jestem głupi. To ten chłopak, od którego jechałeś do szpitala?
- To znajomy Luke'a - wydusiłem w końcu, bo dotarło do mnie, że robienie z siebie debila nic tu nie da. - Poznaliśmy się, gdy przyszedł tu go odwiedzić. Wyskoczyliśmy kiedyś razem do kawiarni, potem byłem u niego w domu, pograliśmy... Ma zespół, zabrał mnie nawet na próbę. Potem nie gadaliśmy jakiś czas - postanowiłem pominąć opowiadanie historii o przywaleniu mi w nos. - A dzisiaj...
- A dzisiaj co? - zapytał, gdy milczałem od dłuższej chwili. No cóż, teraz to już chyba muszę mu to powiedzieć. Byłem spokojniejszy niż na początku, bo ojciec wcale nie wyglądał, jakby chciał mnie wydziedziczyć. Jeszcze.
- A dzisiaj mnie pocałował, a ja dałem mu w twarz i uciekłem. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić - spuściłem głowę, by nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałem, że nie zobaczę w nich pogardy ani wściekłości, ale nadal z jakiegoś powodu bałem się w nie spojrzeć. - Ja go chyba lubię, tato.
- Tylko lubisz? - Usłyszałem i szybko uniosłem głowę. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i spoglądał na mnie łagodnym, ojcowskim spojrzeniem, wprawiającym mnie w stan, w którym wydawało mi się, że chyba nigdy niczym nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie z jego strony. Zdecydowanie.
- Nie wiem - odrzekłem, choć prawdziwa odpowiedź stawała się dla mnie coraz wyraźniejsza. - Nie wiem, co mam o tym myśleć. Przecież ja nie mogę...
- Kochać mężczyzny? - zapytał, a moja twarz stała się już chyba czerwieńsza niż ściany w pokoju Mike'a. Dlaczego on musi być taki bezpośredni?! - Niby dlaczego nie? To zabronione? Daj spokój, Dave, nie jesteś idiotą. Powiedziałbym nawet, że jesteś najmądrzejszy z wszystkich moich dzieci. Tylko nie mów im tego, bo jeszcze mi brakuje, żeby się wszyscy na mnie obrazili - zaśmiał się i pociągnął łyk z kubka, krzywiąc się delikatnie. - Wiem, że rozumiesz swoje uczucia. Musisz je tylko do siebie dopuścić.
- Skąd to wiesz?
- Bo cię znam. I podobną rozmowę prowadziłem trzydzieści lat temu z twoim świętej pamięci wujkiem Michaelem - westchnął i patrzył przez chwilę w jeden punkt usytuowany gdzieś nad moją głową. Nie znałem wujka Michaela i nigdy go nie poznam. Wiedziałem o nim tylko tyle, że w wieku dwudziestu pięciu lat zginął w wypadku samochodowym. I był młodszym bratem mojego taty.
- Wujek Michael był...?
- Gejem? Tak, a ja dowiedziałem się jako pierwszy - zaśmiał się smutno. - I powiedziałem mu wtedy to samo, co tobie. Jeśli kogoś kochasz, Dave, naprawdę nie ma znaczenia, kim on jest.
- Ale ja wcale nie powiedziałem, że kocham Deana - mruknąłem i chyba zaczerwieniłem się jeszcze bardziej zdając sobie sprawę, że pierwszy raz w wypowiedzianym przeze mnie zdaniu padły jednocześnie słowa kocham i Dean.
W odpowiedzi tata tylko się zaśmiał, a ja... ja miałem w głowie jeszcze większy mętlik niż wcześniej.
- Co mam zrobić? - zapytałem i wpatrzyłem się w kubek z nietkniętą jak dotąd herbatą.
- Mnie o to nie pytaj. Wiedz tylko, że jestem zawsze po twojej stronie. - Wstał z miejsca i podszedł do mnie, by ucałować mnie w czoło, po czym wyszedł z kuchni. A ja siedziałem tam i myślałem, czy to, co chcę zrobić aby na pewno jest na tyle mądre, by faktycznie wcielić to w życie. I doszedłem do wniosku, że nie. Na pewno nie, ale i tak to zrobię.
Wstałem szybko, prawie rozlewając herbatę na stół i wyjąłem telefon z tylnej kieszeni spodni. Moim oczom ukazało się kilka nieodebranych połączeń i wiadomości, których treść brzmiała niemalże tak samo. Zanim zdążyłem się rozmyślić, a byłem tego bardzo bliski, kliknąłem na migającą ikonkę oddzwoń i przyłożyłem urządzenie do ucha.
- Nic nie mów - mruknąłem zamiast powitania i miałem wrażenie, że słyszę, jak Dean wciąga ze świstem powietrze, zapewne już przygotowany na litanię niemiłych słów. - Za pół godziny w parku. Wiesz, w którym.
Rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź. Miałem nadzieję, że pamiętał park, o którym wspominałem mu tydzień temu na jednym z naszych spotkań. Cóż, przynajmniej miałem szansę sprawdzić, czy naprawdę słuchał tego, co do niego mówię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz