18.07.2018

"Little Boy" rozdział 11 "Drugi, który usłyszał"

Otworzyłem oczy i wydając niezadowolone mruknięcie zwlokłem się z łóżka, napotykając po drodze zaspane spojrzenie Danny'ego, które witało mnie codziennie rano od ponad tygodnia.
Tak, znów był pieprzony poniedziałek, a ja rozpoczynałem właśnie swój trzeci tydzień w szkole dla niepełnosprawnych umysłowo dzieciaków (tak naprawdę to nie, ale wchodząc tam miało się zazwyczaj różne odczucia).
Przetarłem oczy dłońmi, rozciągnąłem się (daję słowo, że usłyszałem strzykanie kości w kręgosłupie) i z przyzwyczajenia zerknąłem na wyświetlacz telefonu bez jakiejkolwiek nadziei na zobaczenie nowej wiadomości. A przynajmniej mocno chciałbym, by tak było.
Z jednej strony cieszyłem się, że Dean się nie odzywa - mogłem bezproblemowo wciskać Danowi (i sobie) kit, że wtedy naprawdę chodziło mi o miłość do jabłek i obracać wszystko w super śmieszny żart. Bo przecież niemożliwe żebym zakochał się w mężczyźnie, którego znałem ledwie kilka dni. A ta głupota, którą wtedy pomyślałem i powiedziałem była skutkiem ubocznym rozmowy z mało rozgarniętym bratem i... i jem za dużo jabłek. Szkoda tylko, że Dan i tak mi nie uwierzył i na każdym kroku wypytywał mnie o moją nową "miłość".
Wszystko więc na pewno było ze mną dobrze, Dean nie odezwał się ani słowem, ja wcale nie tęskniłem za jego wrednym uśmieszkiem i cieszyłem się życiem, jak tylko mogłem. A przede wszystkim szczęściem brata, który od tygodnia mógł nazywać się chłopakiem niejakiej Martiny Wayne, będącej również moją dobrą koleżanką (na przyjaźń jeszcze zbyt wcześnie). No i nawet mnie przestali aż tak bardzo wytykać palcami!
- Gotowy? - usłyszałem ciche wołanie dochodzące zza drzwi, gdy prawdopodobnie od dłuższego czasu nie wychodziłem z łazienki. Cóż, ciężko było przyznać, nawet przed samym sobą, że tak naprawdę najbardziej w tej chwili chciało mi się płakać.
- Już, już, daj człowiekowi chwilę spokoju - mruknąłem kończąc upinanie włosów w coś, co w pierwotnym założeniu miało być kokiem, a zostało... no cóż, wyszło co wyszło, ale nie wyglądało najgorzej.
- Dłużej się nie dało? Marti czeka na nas na przystanku, a Josh i Tommy będą przy szkole - O, tak. Josh również dołączył do naszej skromnej paczki, podobnie jak Tom, który już wcześniej kumplował się z moim bratem i Martiną. Ogólnie byłem w niezłym szoku, kiedy Dan zaczął całkowicie tolerować obecność Josha, rozmawiać i śmiać się z nim, rzekłbym, że nawet przyjaźnić. To było dziwne nawet jak na niego.
Zbiegliśmy po schodach mijając zaspaną sylwetkę Justina, który nie odezwał się żadnym niemiłym tekstem chyba tylko dlatego, że Danny był obok mnie i wpadliśmy do kuchni, gdzie krzątała się już mama, zapewne od pół godziny robiąc wszystkim kanapki.
- Uważajcie na siebie. O Boże, David, uczesz się, błagam - westchnęła, a ja wywróciłem oczami posyłając jej w powietrzu całusa i zwiałem na korytarz (zagarniając uprzednio tabletki, które mi przygotowała), by nie zdążyła rozwalić cudownego efektu mojej pracy.

Pogoda była dziś całkiem niezła jak na Anglię. Deszcz nie padał, na niebie widniało tylko kilka chmur, a delikatne promienie słońca przebijały się gdzieś pomiędzy nimi. Choć wychodzenie na zewnątrz bez kurtki mogłoby być złym pomysłem.
- Cześć! - zawołała Martina dostrzegając nas z prawie zupełnie pustego przystanku i podbiegła do Dana, czule całując go w usta. Nie byłbym sobą, gdybym nie wydał głośnego westchnięcia i ostentacyjnie nie wywrócił oczami. - Och, no okej, okej. Chodź tu, mały! - Objęła mnie ramionami i ucałowała w policzek, a ja puściłem mimo uszu określenie, które chyba bardzo mocno przypadło im do gustu (chyba już zapomnieli jak się nazywam!).
Droga do szkoły minęła szybko szczególnie, że po drodze zaopatrzyliśmy się w całkiem dobrą kawę dla uroczej pary i dwóch, czekających na nas przy szkole księżniczek oraz kubek gorącej herbaty dla mnie.
Przywitaliśmy się z nimi, rozmawialiśmy i śmialiśmy. Robiliśmy dokładnie to samo, co cała reszta szkoły, a ja w takich momentach naprawdę czułem się choć odrobinę szczęśliwy.
- Pedał - oczywiście, dopóki nie usłyszałem tego pogardliwego głosu dochodzącego zza moich pleców. Cóż, może nie do końca każdy przestał wytykać mnie palcami.
Jak mogłem się spodziewać, cała moja paczka rzuciła się na trzech idących z tyłu chłopaków mając zamiar, jak sądziłem, zacząć okładać się pięściami już o ósmej rano. A ja nadal stałem na swoim miejscu i w zasadzie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
- Dajcie spokój - mruknąłem w końcu i pociągnąłem brata i Toma za kaptury bluz wystające znad kurtek. - Robicie niepotrzebną aferę - westchnąłem wskazując na głową w stronę wejścia do szkoły, przy którym gromadziło się coraz więcej osób z głowami zwróconymi w naszą stronę.
Przywódca Stada Znudzonych Baranów (wkurwiali nas do tego stopnia, że nadaliśmy im nazwę rodem z książek Clare) prychnął tylko coś pod nosem, poprawił grzywkę i odszedł razem ze swoją świtą. Wielki mi dowódca, skoro woli uciekać.
- Jak oni mnie denerwują! - Marti wyrzuciła ręce w powietrze i przytuliła się mocno do mojego brata. Włożyłem dłonie do kieszeni spodni i cofnąłem kilka kroków, by oprzeć się o ścianę.
- Tak, mnie też.

Przestępując próg domu zacząłem zastanawiać się, jak bardzo mną trzeba być, by mieć takie nieszczęście. Choć nawet przed sobą nie dałem rady ukryć wewnętrznego rozradowania, który wręcz wybuchło we mnie, gdy otwierając wejściowe drzwi stanąłem twarzą w twarz z zielonookim tancerzem (w co nadal nie potrafiłem uwierzyć). I po jedno cieszyłem się również, że Dan akurat dziś postanowił iść z Martiną do kina.
- Cześć - szepnął Dean, a ja chyba pierwszy raz w ciągu naszej krótkiej znajomości widziałem go tak bardzo zmieszanego.
- Ja was... w sumie to was zostawię, niepotrzebny tutaj jestem - zaśmiał się stojący z tyłu Luke i wyszedł szybko z przedsionka zostawiając nas samych.
- Słuchaj, Dave... - zaczął po dłuższej chwili, a mi nagle zrobiło się jakby goręcej. Niech szlag trafi ciebie i wszystkich twoich potomków, Dean, za to, jak na mnie działasz. - Przejdziemy się?
Zdziwiłem się, że w ogóle zauważył moje kiwnięcie głową, bo, szczerze mówiąc, ja ledwo je poczułem.
Więc szliśmy, już od dobrych pięciu minut, a on wciąż nie odezwał się ani słowem. I ja również, bo naprawdę nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć.
- Chciałeś o czymś pogadać? - przysięgam, że jeśli byłbym postacią w grze, wypowiedzenie tych kilku słów zabrałoby mi całą energię.
- Sam nie wiem. Siedzisz mi w głowie od czasu, gdy się poznaliśmy - powiedział i ukrył dłonie w kieszeniach czarnej skórzanej kurtki.
- To dziwne, bo przez ostatni tydzień chyba udało ci się zapomnieć - prychnąłem zanim zdążyłem się powstrzymać i ściągnąłem na siebie zdziwiony wzrok Deana.
- Tęskniłeś? - wydaje mi się, czy w jego głosie zabrzmiało sporo ironii? - Przepraszam, tak jakoś wyszło i... Lubię cię, Dave. Tak naprawdę. Mimo, że potrafisz mnie czasami zdenerwować.
- To dlaczego byłeś dla mnie taki niemiły, gdy ostatnim razem się widzieliśmy, tuż po tym, jak... - jak sprawiłeś, że kompletnie odciąłem się od świata, dodałem, na szczęście, w myślach. Westchnąłem i dodałem wyrwanie sobie języka do listy rzeczy, które muszę jak najszybciej zrobić.
- Przepraszam za to. Naprawdę - zatrzymał się i przez chwilę dość wyraźnie unikał moje wzroku. Wychowany, nie ma co. - Może do mnie wpadniesz? Nie mam dziś próby i jestem po pracy, a ty, ja widzę, po szkole, więc...? Póki twój brat jeszcze nie wydrapał mi oczu, chyba warto spróbować - zaśmiał się i poprawił włosy, które wiatr uparcie zwiewał mu na czoło.
A ja zastanowiłem się, co mam, do cholery, zrobić. Po raz kolejny, swoją drogą, bo chyba rozterki życiowe weszły mi już w nawyk. Tylko dlaczego zawsze muszą one dotyczyć tego człowieka?
- Okej, chętnie - mruknąłem wciąż niezbyt pewny swojej decyzji, ale podążyłem za Deanem w dobrze znanym mi kierunku i z dobrze znanym mi uczuciem ciepła wypełniającego moje wnętrze.
A to chyba nie znaczyło nic dobrego.

Siedziałem na kanapie z waniliowym batonem w dłoni (po uporczywych zapewnieniach Deana, że na pewno nie ma w nim ani grama orzechów) i zastanawiałem się, czy nie wyrzucić go przez okno, póki ten jeszcze nie wrócił. Odłożyłem go jednak na stół stwierdzając, że zajmę się nim później i rozglądając się uważnie podszedłem do fortepianu, na którym miałem już szansę zagrać.
Dean chwilę temu dostał jakiś, chyba ważny, telefon i wyszedł z mieszkania nieco zdenerwowany, przepraszając mnie chyba z pięć minut i zapewniając się, że wróci za sekundę. No cóż, trochę ta sekunda mu się przeciągała.
Przejechałem dłonią po klawiszach zastanawiając się, jak teraz brzmiałby mój głos. Nie śpiewałem od... chyba roku? Mogłem odrobinę zardzewieć. Rozejrzałem się jeszcze raz, żeby mieć pewność, czy aby na pewno nikogo tutaj nie ma i nacisnąłem jeden z klawiszy. Potem drugi i trzeci.
A potem moje dłonie same poprowadziły mnie na odpowiedni tor i miałem wrażenie, jakby już nic nie mogło mnie powstrzymać.

DEAN

- Nie ma za co, pani Bernvill - mruknąłem i szybko odszedłem od drzwi sąsiadki. Gdyby nie to, że ta mała wiedźma jest babcią mojego kumpla, nigdy w życiu nie zgodziłbym się jej pomagać. I musiała zadzwonić akurat w momencie, gdy jest u mnie dzieciak, no niech ją w końcu to piekło pochłonie!
Wewnątrz zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie popełniam ogromny błąd ponownie zbliżając się do Dave'a, ale przez ostatni tydzień, gdy postawiłem sobie za cel nie odezwanie się do niego ani słowem, rozpierdalało mnie od środka. Dosłownie.
Gdy tylko dziś go zobaczyłem wiedziałem, że nie dam rady tak po prostu ominąć go i pójść sobie bez słowa. Oczywiście nie spodziewałem się, że odwali mi do tego stopnia, by znów zaprowadzić go do siebie do domu. Nie pozostało mi już nic, jak przywalenie sobie w twarz.
Otworzyłem drzwi do domu i zamarłem, słysząc dźwięki muzyki, wydobywające się z salonu. I nie było wątpliwości, kto grał na fortepianie, w końcu nikogo innego w domu nie było.
I może, gdyby była to tylko gra nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia - ot, zwykłe klikanie w klawisze, każdy jest w stanie się tego nauczyć. Ale to, co usłyszałem po chwili sprawiło, że serce zabiło mi mocniej, żołądek ścisnął się w supeł, a usta otworzyły się same. Zupełnie zapomniałem, jak kontrolować własne ciało.
Nogi same wprowadziły mnie do środka, a mózg chyba przestał przetwarzać informacje. Po prostu kompletnie się wyłączyłem, zapomniałem, gdzie jestem.

Heaven's gone, the battle's won
I had to say goodbye
Lived and learned from every fable
Written by your mind
And I wonder how to move on
From all I had inside
Place my cards upon the table
In blood I draw the line
I've given all my pride*

Telefon wypadł mi z dłoni naruszając tę błogą, anielską chwilę. Muzyka umilkła, przerwana nagle, z przerażeniem. A ja tylko błagałem w myślach, by grał i śpiewał dalej.
Ale on tylko siedział, nie poruszył się ani o milimetr, jakby nagle zmienił się w skałę. Nie odwrócił się w moją stronę, nie powiedział ani słowa, miałem wrażenie, że nawet nie oddychał.
- Dave...? - wyszeptałem cicho, ale wiedziałem, że usłyszał, bo ledwo zauważalnie drgnął. - Dave, to było...
- Nic nie mów - warknął, a ja zatrzymałem się w pół kroku, który chciałem wykonać w jego stronę. - Zapomnij o tym. Zapomnij, nikomu nie mów. Najlepiej zapomnij, że w ogóle mnie poznałeś.
- O czym ty mówisz? To było niesamowite - zdobyłem się na odwagę, by podejść bliżej. Wstał i odwrócił się w moją stronę, a ja zobaczyłem łzy błyszczące się w jego oczach. I nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że ten widok wbił mi kołek w serce.
- Nie miałeś prawa tego słyszeć - jęknął i zachwiał się, a ja, nie chcąc by upadł, podbiegłem do niego i przytrzymałem go w pionie. Wtedy spojrzał mi w oczy, a ja zobaczyłem, jak bardzo rozbity jest ten chłopak. Czy naprawdę nikt tego nie widzi? Czy naprawdę ja zauważyłem to dopiero teraz? Nikt o dobrej przeszłości nie płacze, bo ktoś usłyszał go, gdy śpiewał.
W dodatku tak cudownie śpiewał.
- Nie chciałem, żebyś to słyszał - zawył i wcisnął głowę w moją klatkę piersiową tak mocno, że aż mnie to zabolało. I przytuliłem go, wkładając w to całą czułość, jaka jeszcze we mnie pozostała po tych kilku latach nie wyrażania żadnych uczuć. Do tej pory nie spodziewałem się, że w ogóle byłoby mnie stać na taki gest, ale teraz... Teraz to już sam nie wiedziałem, co się ze mną, do chuja, dzieje.
- Popatrz na mnie - zażądałem po chwili, a gdy udał, że mnie nie słyszy, ponowiłem prośbę. Podniósł głowę, ale odwrócił wzrok zapłakanych oczu, zawieszając go zapewne gdzieś pomiędzy ścianą a schodami prowadzącymi na piętro. - Twój głos jest cudowny. Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo bronisz się przed publicznością, ale gdy cię usłyszałem, zapomniałem jak się nazywam. Ty cały jesteś cudowny, Dave. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Do tego już chyba też - dodałem po chwili i wyłapując jego zdziwione spojrzenie, pełne niezrozumienia dla moich słów, złapałem go delikatnie za policzek, gładząc go opuszkami palców podobnie, jak robiłem to wtedy. Zbliżyłem się odrobinę, by po chwili pokonać cały dzielący nas dystans i z największą czułością, na jaką było mnie stać, wpiłem się w jego słodkie pełne wargi.
Musiałem sam przed sobą przyznać, że nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Dotykając jego ust, całując go czułem, jak robi mi się gorąco. Nie był to mój pierwszy, ani nawet setny pocałunek, a ja czułem się, jak jakaś pierdolona czternastolatka, która po raz pierwszy doświadcza czegoś takiego.
Chwilę trwało, nim udało mi się oderwać od jego ust, ciepłych, delikatnych i wilgotnych, tych, które sprawiały, że tak kurewsko chciałem mieć je teraz dla siebie i to wcale nie tylko z powodu moich niemoralnych zainteresowań. Bo w tej chwili wydawało mi się, że dla niego mógłbym rzucić w cholerę wszystko co złe, wszystko, co do tej pory uważałem za normalne, a co w rzeczywistości było po prostu nędzną próbą ukrycia, że tak naprawdę nie mam nikogo.
Wpatrywałem się w jego oczy, próbując wyszukać coś, co pomogłoby mi jakoś dowiedzieć się, co dalej. Jeszcze raz delikatnie przejechałem kciukiem po jego policzku, drugą rękę trzymając na jego talii. Ta chwila ciszy była dla mnie trudniejsza, niż cokolwiek innego, co spotkało mnie w życiu. Wszystko, co w tej chwili czułem, takie było. Trudne i niezrozumiałe.
A po chwili mój własny policzek zapiekł mnie niemiłosiernie, a ja chyba jeszcze nigdy nie byłem w aż takim szoku.


*Black Veil Brides - Goodbye Agony 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz