18.07.2018

"Little Boy" rozdział 9 "Ogarnij się"

Z dedykacją dla @AngelOfMusic95 za danie mi dziś rano kopa w dupę komentarzem. Sprawiłaś, że skończyłam ten rozdział dzisiaj, dziękuję. 

Spodziewałem się, że najmilej widziany w domu Jensenów nie będę, ale miałem chociaż nadzieję, że drzwi otworzy mi ktoś inny, niż Daniel, który ewidentnie mnie nienawidzi z całego, kamiennego serca, które, najwyraźniej, otwiera się tylko dla tego małego potworka.
Mord, który udało mi się zauważyć w jego oczach (a których kolor zdecydowanie był przeciwieństwem barwy jego duszy) wyraźnie obwieszczał mi, że jego zamiary w stosunku do mnie nie będą wcale mało bolesne, wręcz przeciwnie, wyglądał, jakby chciał utopić mnie w kiblu. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy naprawdę tego nie zrobi.
- Czego tutaj chcesz? - cóż, miałem ogromną ochotę zaśmiać się głośno, gdy poruszył bezdźwięcznie ustami, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Zachowałem jednak powagę, bo nie chciałem się z dzieciakiem bić, żeby móc zobaczyć jego brata. To by było... dziwne.
- Przyszedłem oddać Dave'owi rzeczy i zapytać, jak się czuje... ej! - nie udało mi się dokończyć wypowiedzi, bo torba, którą dotychczas trzymałem w dłoni, została mi brutalnie wyszarpnięta.
- Czuje się lepiej - podkreślił ostatnie słowo dając mi do zrozumienia, że to ja jestem winny całemu zajściu i że to przeze mnie ten mały wylądował w szpitalu. Byłem coraz bliżej końca cierpliwości, a to wszystko przez tego bezczelnego smarkacza.
- Chcę się z nim zobaczyć i wręczyć mu to osobiście. - Przecisnąłem się obok chłopaka, nie zwracając uwagi na jego oburzone protesty i łapanie mnie za kaptur bluzy. Wyrwałem mu z ręki rzeczy, należące do Dave'a i, zdjąwszy buty, wszedłem do domu.
Byłem tutaj drugi raz, więc mniej więcej pamiętałem, co gdzie się znajduje. Oczywiście, nie miałem pojęcia, czy Dave w ogóle jest w domu, a jeśli tak, w jakim pomieszczeniu, ale, kierując się intuicją, od razu zacząłem wspinać się po schodach na piętro. Nie wiedziałem również, który pokój należy do młodego Jensena, więc zgadując, po prostu podszedłem do tych, które znajdowały się najbliżej łazienki.
Sprawdziłem jeszcze dłonią, czy w kieszeni moich spodni znajduje się komórka (stwierdziłem, że Daniel mógłby mi ją zwinąć, żeby mnie wkurwić), więc, wyczuwając w palcach prostokątny przedmiot, odetchnąłem z ulgą. Chociaż, jak na ironię, mógłby ją sobie akurat dziś zabrać, bo od rana dobija się do mnie ten dziwny chłopczyk z szatni. Chyba wyjątkowo spodobała mu się nasza ostatnia zabawa, a ja nie miałem zamiaru tego powtarzać. Wystarczyło, że musiałem znosić jego pełen pożądania wzrok na ostatnich zajęciach, dziękuję bardzo.
Zapukałem, a gdy usłyszałem znajomy głos, wszedłem do środka.
I, jak się spodziewałem, był tam. Siedział rozłożony na łóżku, plecami oparty o ścianę i wpatrywał się we mnie nieodgadnioną miną. Sam nie wiedziałem, czy cieszył się na mój widok, czy wręcz przeciwnie. Przez chwilę nawet bałem się, że, podobnie do brata, zacznie się na mnie drzeć.
- Cześć, Dave... Jak się czujesz...? - zacząłem niepewnie, zbliżając się o krok. Wtedy zauważyłem. Jedną, małą szczęśliwą iskierkę czającą się gdzieś wewnątrz jego hipnotyzującego, kolorowego spojrzenia, które, między innymi, właśnie tak bardzo mnie do niego przyciągało.
- Dean. Ja... dobrze się czuję i... - podparł się rękami o materac i wstał powoli, jakby nie wiedział, co dokładnie chce zrobić. Stanął przede mną i spojrzał mi w oczy, a na jego twarzy wykwitł delikatny, uroczy rumieniec. - Ja... dziękuję ci. No wiesz, uratowałeś mnie...
- Gdyby nie moje ciastko, nawet by do tego nie doszło - podrapałem się niezręcznie w kark, przypominając sobie, po co właściwie tutaj przyszedłem. - Twoje rzeczy. Zostały u mnie. Przyniosłem ci je. Są tutaj też twoje ubrania, które u mnie ostatnio zostawiłeś.
- Dziękuję. Usiądziesz? Może się czegoś napijesz? - Jego policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, ale nie przesadnie, a do mnie dotarła bardzo ważna rzecz, która już od dawna błąkała się w mojej głowie, a której nigdy do siebie nie dopuściłem.- Proszę, to twoje ciuchy, uprałem je - bąknął i podał mi do ręki zawiniątko.
Ogarnij się, Dean. Ogarnij, kurwa.
- Dziękuję, ale nie mogę. Kumple mnie zjedzą, jeśli po raz kolejny oleję próbę - zaśmiałem się niezręcznie i wycofałem o krok, dostrzegając w jego intensywnym spojrzeniu nutkę rozczarowania. Świetnie, teraz pewnie uważa, że specjalnie chcę stąd wyjść.
I właśnie wtedy coś wpadło mi do głowy.
- Może pojedziesz ze mną? - wystrzeliłem, zanim zdążyłem powstrzymać się przed powiedzeniem tego na głos. Cholera, miałem być z dala od niego, a nie coraz bliżej.
- Ja... Mogę? - zapytał, a oczy zaświeciły mu jak dwie ogromne żarówki. Gdzie podział się ten Dave, który jeszcze niedawno bez skrępowania dogryzał mi i wywracał oczami? Dlaczego teraz jest taki... niewinny i szczęśliwy?
- Jasne, że możesz. Zbieraj się szybko, bo chłopaki urwą mi łeb - akurat to nie było dalekie od prawdy. Gdybym dzisiaj się nie pojawił, na pewno przyszliby do mojego domu i zwyzywali od pojebańców. Tak, ukochani przyjaciele.
Stałem oparty o biurko i wpatrywałem się w młodszego, który, stojąc przed niewielkim lustrem zawieszonym na ścianie, zaplątywał szybkiego zawijasa z włosów i spinał go gumką. Mruknąłem niezadowolony i podszedłem do niego, jednym ruchem burząc efekt jego pracy.
- Ej! - zawołał widocznie zdenerwowany i podskoczył próbując dosięgnąć gumki, którą trzymałem jak najwyżej. Drugą dłonią przeczesałem jego długie, gęste włosy. Miękkie, lśniące, cudowne włosy.
- Tak ci lepiej - szepnąłem i przejechałem opuszkami palców po policzku młodszego, opuszczając drugą rękę w dół. Na jego twarz wstąpił rumieniec. Śliczny, różowy rumieniec, który w połączeniu z jego bladym, chłodnym odcieniem skóry dawał wspaniały efekt.
- Dean? Co ty...? - oderwałem szybko dłoń i odsunąłem się kilka kroków w tył.
Kurwa mać.
Kurwa, jebana, mać.
Odłożyłem gumkę na biurko i stanąłem przy drzwiach, jak najdalej od wciąż widocznie zawstydzonego Dave'a, który, w przeciwieństwie do mnie, nie ruszył się z miejsca. Stał ze spuszczoną głową wyraźnie zakłopotany i wpatrywał się w swoje skarpetki.
- Idziesz? - zapytałem, chyba zbyt twardo, bo podniósł szybko głowę i kiwnął nią. Zachowywał się jak nie Dave, jak ktoś zupełnie inny, jakby go podmienili. A ja zachowywałem się jak skończony dupek.
Ale musiałem coś zrobić.
Musiałem coś zrobić, by go nie pocałować.

DAVE

Usiadłem na miejscu pasażera i nie odezwałem się ani słowem. Czułem się dziwnie, źle i to wcale nie fizycznie. Co to miało być? Jakaś nowa metoda znęcania się nade mną?
Zamknąłem oczy, by nie musieć zerkać na siedzącego obok mężczyznę i oparłem głowę o siedzenie. Chciałem płakać, bez powodu. Bo nie było powodu. Przecież nic się nie stało. Co z tego, że mnie dotknął? Przecież to nic.
Ale...
Ale dlaczego przestał?
Zacisnąłem oczy mocniej i wymierzyłem sobie mentalnego liścia prosto w twarz. Coś złego się ze mną dzieje, coś bardzo złego. Czy już nadszedł ten czas, gdy potrzebny będzie mi psychiatra?
- Wszystko dobrze? - usłyszałem zupełnie wyprany z emocji głos Deana. Otworzyłem oczy, zerkając na niego z ukosa. Nie patrzył na mnie, a profil jego twarzy nie wyrażał żadnych emocji. Niepotrzebnie zgadzałem się, by z nim jechać.
- Tak, w porządku. Słuchaj, jeśli nie chcesz, żebym z tobą jechał, to...
- Nie utrudniaj tego - mruknął, a ja zamarłem. Utrudniać? Ja cokolwiek utrudniam? Aż się we mnie zagotowało, ale powstrzymałem się przed przywaleniem mu w nos.
Och, jak dobrze. Wraca dawny Dave.
W odpowiedzi tylko prychnąłem i wpatrzyłem się w okno, udając, że interesuje mnie podziwianie czyichś domów. Nie dość, że po powrocie czeka mnie awantura z Danny'm, to nawet teraz nie mogę się dobrze bawić, bo książę się o coś obraził. A ja nawet nie wiem, o co!
- To tutaj - Dean zatrzymał samochód i wysiadł. Powtórzyłem ten gest, by przypadkiem nie pomyślał o zamknięciu mnie w środku. Chociaż, może nie byłby to taki zły pomysł. Jeśli jego koledzy są tak samo skomplikowani jak on, to prawdopodobnie nie wytrzymam napięcia.
Weszliśmy do budynku, a ja prawie dostałem w nos drzwiami. Po raz kolejny od niego. Tylko tym razem nawet nie zatrzymał się, by spytać, czy wszystko dobrze. Krew buzowała w moich żyłach, zacisnąłem dłoń w pięść, a drugą chwyciłem go za kaptur bluzy.
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? - zapytałem ostro, gdy odwrócił się w moją stronę ze zdziwioną miną. Miałem ochotę jednocześnie się rozpłakać i mu przywalić.
- O nic mi nie chodzi? Przecież nic nie mówię nawet...
- Właśnie! A zazwyczaj gęba ci się nie zamyka! W dodatku... jesteś dla mnie niemiły - zarumieniłem się, zdając sobie sprawę, że zabrzmiałem jak obrażone dziecko. Robię z siebie kretyna, nic więcej... Dlaczego w ogóle się tak przejmuję?
- Daj spokój. Po prostu... po prostu chodź.
Wyczuwam szybki koniec naszej znajomości. Oj szybki.
Zeszliśmy po schodach w dół, nietrudno było zgadnąć, że w stronę piwnic. Gdy tylko przekroczyliśmy próg drzwi, światła zaświeciły się z cichym kliknięciem sprawiając, że zadrżałem. Nienawidziłem podziemnych miejsc, przerażały mnie bardziej, niż porcelanowe lalki mojej ciotki.
- Macie próby w piwnicy? - zdziwiłem się, zapominając, że miałem być na niego śmiertelnie obrażony.
- Tak. Sentyment - mruknął tylko, a ja podskoczyłem, gdy zza jednych drzwi dobiegł odgłos uderzenia pałką w bęben. Otrząsnąłem się i podbiegłem do Deana, który był już kilka metrów przede mną i zmierzał do ostatnich drzwi.
- Sąsiedzi nie chcą zabić was za hałas?
- Czasami - uśmiechnął się, a jego głos od razu zabrzmiał milej i serdeczniej. Może jeszcze dam mu szansę. Może. - Ale niewiele mają do gadania, mamy zgodę na prowadzenie prób, więc ich odgrażanie się nic nie zdziała.
Puściłem mimo uszu ostatnią uwagę (ciekawe, czy kiedyś doszło tu do rękoczynów?) i wszedłem za starszym do pomieszczenia. Otworzyłem szeroko oczy i usta, ale zwróciłem na to uwagę tylko przez chwilę.
Wystrój tak idealnie uderzał w moje upodobania, że mógłbym w tej chwili zabrać swoje rzeczy i się tutaj wprowadzić. Poważnie, nawet spałbym na podłodze!
Ściany pomalowane były na ciemny odcień czerwieni, a prawie czarna podłoga perfekcyjnie z nimi współgrała. Pomieszczenie było spore i na pewno nie przypominało piwnicy, nawet w jednym procencie. Wywieszone na ścianach gitary, pałeczki, czy plakaty zespołów sprawiały, że czułem się tutaj jak w miejscu, z którego nigdy nie zechcę wyjść.
- Pierdolony kretynie - wściekły głos przerwał moje zachwycanie się wystrojem, więc spojrzałem z wyrzutem na jego właściciela, który chyba właśnie chciał rozszarpać Deanowi gardło. No cóż. Przecież nie będę się wtrącać. - Ile można do ciebie dzwonić, zajebany cwelu? Zajebię cię kiedyś, Masterson.
Obojętna mina Deana wprawiła mnie w małą konsternację. Ten człowiek chyba nie ma uczuć. A na początku naszej znajomości wydawał się być taki super. Chyba szybko mu przeszło.
- Uspokój się, ważne, że jestem - odepchnął od siebie rozjuszonego szatyna, który przekierował wściekły wzrok na mnie, aż przełknąłem ślinę. Wyglądał jak wampir.
- A to kto? Siostra? Nie wiedziałem, że masz... - zaczął już milszym głosem, a ja odwróciłem wzrok, zaczepiając go na najbliższym, pustym stojaku na gitarę.
- To Dave - starszy przedstawił mnie krótko i wszedł głębiej do pomieszczenia, zostawiając kolegę ze szczerym zdziwieniem na twarzy. Uśmiechnąłem się lekko i mruknąłem coś o tym, że miło poznać. Stwierdziłem, że jednak lepiej będzie trzymać się bliżej Deana, więc podszedłem do niego szybko. Zerknąłem z ukosa na resztę osób, które siedziały cicho i tylko przyglądały się scenie. Coś mówiło mi, że zachowanie Deana nie było jednorazowe. Co za człowiek.
- Dean? To chyba nie... to co myślę, że jest? - Ech?
- Nie. Możesz być spokojny, Bran - wspomniany szatyn odetchnął z ulgą, a mnie przesycało uczucie zakłopotania pomieszanego z ogromnym zaskoczeniem. Może z nutką zdenerwowania. Ale taką małą. - Dave, usiądź sobie tam. Posłuchasz jak gramy.
Przycupnąłem we wskazanym miejscu i rozejrzałem się po pomieszczeniu jeszcze raz, wyczuwając na sobie zaciekawione spojrzenia. Co dziwne, nikt chyba nie miał większego problemu z moją obecnością, więc mogłem się odrobinę uspokoić. Dostrzegłem na ścianie jeden z większych plakatów przedstawiający znaną mi osobę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta.
- Nie krępuj się tak, lubimy publiczność - podskoczyłem na krześle, gdy usłyszałem niski męski głos. Mężczyzna siedzący przy perkusji uśmiechał się do mnie szeroko.
- Raczej słaba ze mnie publika. Nie mam w zwyczaju krzyczeć na koncertach, czy coś - zaśmiałem się, może odrobinę nerwowo, ale wydawało mi się, że nie zauważyli. Zaśmiali się jedynie życzliwie, co sprawiło, że udało mi się bardziej rozluźnić.
- Co gracie? - zapytałem korzystając z czasu, w którym przygotowywali się do próby. Dean coś wspominał ostatnim razem, ale zważając na wydarzenia tuż po naszej rozmowie, miałem prawo tego nie pamiętać.
- Głównie covery, nie mamy wielkiego talentu do pisania piosenek. Chociaż kilka udało nam się sklecić - odparł Bran, a ja zastanowiłem się, kto tutaj jest liderem. On? Czy może Dean? Czy pozostałe dwie osoby, które zerkały na mnie z przyjaznym uśmiechem?
Ciekawe, czy oni też tak szybko się zmienią. Jak Dean.
Wstałem z krzesełka i podszedłem do jednej z elektrycznych gitar ustawionych na stojaku. Przejechałem po niej dłonią i westchnąłem. Jeden z moich ulubionych instrumentów. W dodatku pewnie jeden z najdroższych. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i podskoczyłem. Chyba dziesiąty raz w tym dniu.
- Jest moja. Ale używam jej bardzo rzadko - odezwał się Dean, prawie tak samo miło, jak jeszcze niedawno.
- Ładna - odpowiedziałem tylko i bardzo chciałem, by zdjął w końcu dłoń z mojego ramienia. Miałem wrażenie, że parzy. I to wcale nie w taki nieprzyjemny sposób.
Uśmiechnął się, a ja założyłem włosy za ucho. Mogłem go nie słuchać i związać je tak, jak chciałem. Nie irytowałyby mnie teraz tak bardzo. Przyłapałem się na usilnych próbach odwrócenia myśli od mężczyzny, które i tak kończyły się fiaskiem.
Ogarnij się, Dave. Ogarnij.
Powróciłem na wcześniejsze miejsce, ponownie przysiadając na czerwonym krzesełku. Poczułem delikatne podniecenie na myśl, że w końcu usłyszę śpiew Deana. Miałem ochotę zaśmiać się głośno.
Masterson (sam byłem w szoku, że udało mi się zapamiętać jego nazwisko) szepnął coś Branowi do ucha, a ten rzucił mu zdziwione spojrzenie, ale kiwnął głową.
- Czwórka - rzucił tylko do pozostałych chłopaków, a ja zastanowiłem się, co to miało znaczyć. Jakieś tajne kody? Numer bombowca, który zaraz roztrzaska się o budynek? Poziom IQ Deana? Ech to ostatnie niemożliwe. Zbyt wysoka ta liczba.
Zaczęli grać, a ja wciągnąłem ze świstem powietrze. Jedna z moich ulubionych piosenek, jeden z ulubionych zespołów. Pierwsza piosenka, którą... którą ja zaśpiewałem. Dla niej.

I walk a lonely road
The only one that I have ever known
Don't know where it goes
But it's home to me and I walk alone*

Łzy pojawiły się w moich oczach szybciej, niż zdążyłem o tym pomyśleć. Odwróciłem wzrok od Deana, skupiłem się tylko na barwie jego głosu. Śpiewał nisko, dźwięcznie i czysto. Śpiewał cudownie.
Zacisnąłem dłonie, zamrugałem kilkukrotnie, pozywając się łez, które, na szczęście, nie zdążyły wypłynąć.

My shadow's the only one that walks beside me
My shallow heart's the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I walk alone*


* Green Day - Boulevard Of Broken Dreams  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz