17.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 3 "Fatalne skutki"

Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa i numer rozdziału: rozdział 3 "Fatalne skutki"
Data aktualnej publikacji: 17.05.2017

Czuję się, jakby coś przebiło mi serce.
Nie, nie strzała Amora.
To strzała cierpienia, bólu, nienawiści!
Rozrywa moje serce na strzępy, 
ale nie składa z powrotem
do całości. 

Jeszcze kilka lat temu była normalną dziewczyną. Śmiała się i bawiła razem z innymi. Potrafiła rozgrzać każdą imprezę; nie brakowało jej przyjaciół. Jej dobra energia świetnie wpływała na otoczenie, każdy ją za to uwielbiał. Potrafiła przynieść szczęście nawet najbardziej nieszczęśliwej osobie.
Potem zaczęła tracić siły. Dobra energia wyfrunęła, jej życie się zmieniało. Załamywała się dzień po dniu. Traciła energię, siły, przyjaciół. Nie pomagała ludziom, jak wcześniej. Sama potrzebowała pomocy. Z każdym dniem, z każdą chwilą wszystko zabijało ją od środka.
Z pomocą przyszli jej bracia, cała jej rodzina. Zebrała się, starała uśmiechać dla nich. Starali się ją uratować, lub może tylko to, co z niej zostało. Choć w pewnym stopniu przywrócili jej normalnym stan, nigdy nie była już taka, jak wcześniej. Jej oczy zdawały się być puste, lodowate spojrzenie straszyło żywe istoty. Bali się jej rówieśnicy, bali się starsi, małe dzieci uciekały w popłochu. Głos hipnotyzował, jej postawa przerażała. Nie mogła wrócić do normalności.

Wpadające do pokoju promienie porannego, jasnego słońca zaczęły budzić Dave'a ze snu. Przeciągnął się leniwie i po popatrzeniu na zegarek zerwał z łóżka wparowując do niewielkiej łazienki. Obmył twarz zimną wodą stwierdzając, że wygląda strasznie. Ubrał się i wymknął po cichu z domu nie jedząc śniadania.
Wyszedł chyba jednak odrobinę zbyt szybko. Spacerował powoli, jednak i tak był przed klasą pół godziny za wcześnie. Wyszedł na korytarz prowadzący do sali dwieście trzy, gdzie miał mieć biologię. Przed klasą zobaczył tylko jedną samotną osobę siedzącą ze spuszczoną głową. Blondyn wlepiał wzrok w szklany ekran o wiele za dużej komórki. Dave zatrzymał się natychmiastowo mając nadzieję, że James go nie zobaczył. Miał zamiar wycofać się i przyjść, gdy będzie tam więcej osób. Odwrócił się tam, skąd dopiero co przyszedł.
— Cześć. — przywitał go miły głos. Dave zacisnął zęby i zwrócił się z powrotem w stronę głosu. Głowa Jamesa była zwrócona w jego stronę, on sam uśmiechał się. — Dlaczego jesteś tak wcześnie?
— Dokładnie o to samo mógłbym zapytać ciebie. — Orzekł Dave i ruszył w stronę Ross'a. Wiedział, że nie warto się już ukrywać. Nadal nie doszedł do tego, skąd zna owego blondyna. Musiał go kiedyś spotkać. Jego twarz wydawała się mu bardzo znajoma. James zaśmiał się.
— Rozumiem. – A ja nie. — Co u ciebie? Wczoraj niewiele się odzywałeś. Przepraszam, ale nie bardzo pamiętam, jak się nazywasz... — Ja pamiętam twoje imię, aż za bardzo. Tylko szkoda, że nie wiem skąd cię znam.
— Dave Lewis. Nazywasz się James Ross, czy tak? — No pewnie, po co pytam? Nie zapomniałbym przecież.
— Owszem — zaśmiał się. — Zapamiętałeś.
Dave próbował się uśmiechnąć, jednak zdawał sobie sprawę, że wyszedł z tego grymas. Usiadł na ławce naprzeciwko James'a i czekał, by przyszedł ktoś inny. Nie chciał siedzieć z nim sam na sam.
Zdawał sobie sprawę, ze dzisiejszy dzień będzie wyczerpujący, ale nie wiedział, że aż tak bardzo. Pani od biologii okazała się być bardzo niemiłą osobą i porozdzielała ich na pary, w których mają siedzieć na jej lekcjach. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Dave musiał siedzieć ze znanym mu skądś blondynem.
— O, jak miło. Siedzimy razem! — Tak, genialnie. Nie możesz się rozchorować? Tak na pół roku, później ja to zrobię.
Nauczyciel matematyki był chyba jedynym, którego polubił Dave. Już na pierwszej lekcji zaczął opowiadać kawały i żartować z uczniów, którzy przepadli i siedzieli teraz z nimi w klasie już któryś rok z rzędu.
Gdy szedł do domu, po raz kolejny zaniepokoiła go cisza, która panowała przy domu pana Bustera. Może faktycznie coś mu się stało? A może wreszcie pojął, że nie powinien się tak wydzierać na każdego. Albo walnął na zawał, to też jest możliwe.
Wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Rodzice byli już w domu, bo panował w nim gwar.
— Cześć. — odezwał się jako pierwszy.
— Witaj Dave. Muszę cię poprosić, byś poszedł do sklepu, bo nie zdążyłam zrobić zakupów.
— Jasne, nie ma sprawy — Nie musi tu siedzieć, jaka ulga. — Odłożę tylko torbę i pójdę.
— Dobrze, zabierz ze sobą Selenę. Niech się troszkę przewietrzy. Dawno nigdzie nie wychodziła. — Orzekła mama podając mu pieniądze. Uśmiechnął się na znak zgody i zaczął wspinać się po schodach.
Kochał swoją siostrę. To on najbardziej starał się jej pomóc, kiedy traciła chęci do życia. Bał się o nią wtedy niezmiernie.

Wyszedł razem z siostrą na zewnątrz. Ciepły wiaterek spowił ich blade twarze. Ich blada zawsze cera była znakiem, że na pewno byli rodzeństwem. Na początku nie rozmawiali. Zawsze obojgu przychodziło to z trudem. Woleli po prostu swoje towarzystwo, niż jakiekolwiek rozmowy.
Wyszli na centralny plac. Mogli przebierać między sklepami, jednak zawsze chodzili do tego samego. Było już dość późno. Słońce zaczęło już zachodzić za horyzontem. Po zrobionych zakupach szli spacerkiem do domu, nie śpiesząc się nigdzie.
— Dave — odezwała się nagle Selena. Ten popatrzył na nią zdziwiony — Ktoś się na mnie patrzy. — Zatrzymała się nagle w miejscu. Dave zerknął do tyłu i zauważył czterech chłopaków wskazujących sobie Selenę palcami. Gwizdali na nią, jakby była psem. Zboczeńce. I do tego niewychowane.
— Nie przejmuj się i chodź. Nic ci nie zrobią. — Póki ja tu jestem, na pewno.
— Dobrze. Wierzę ci. — Serce Dave'a zabiło szybciej. Zaufała mu.
Szli dalej nie przejmując się gwizdaniami i nawoływaniami ze strony dzieci ulicy. Choć Dave'a zaczęło już denerwować ich zachowanie. Brak kultury na tym świecie, przerażał go. Oślepiły go nagłe światła pojazdu jadącego z naprzeciwka. Kierowca najwidoczniej nad nim nie panował. Uderzył w lampę tuż obok nich, a samochód wyleciał w powietrze. Gdzie jest jego siostra?
— Selena, uważaj!
Nie zdążył ująć wyciągniętej w jego stronę dłoni. Ujrzał tylko jej bladą twarz i przerażone spojrzenie, gdy kilkutonowy samochód spadł prosto na nią, zakańczając wszystko ogromnym hukiem.

~Akira

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz