10.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 2 "Początki tego złego"

Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Nazwa i numer rozdziału: rozdział 2 "Początki tego złego"
Data aktualnej publikacji: 10.05.2017


Nie można czegoś zyskać, niczego nie tracąc.
Edward Elric, Fullmetal Alchemist

Stał i wpatrywał się w swoich nowych klasowych kolegów. Jego pierwsze spojrzenie padło na wysokiego blondyna, mniej więcej wzrostu Dave'a, który to swoimi błękitnymi oczami przenikliwie się w niego wpatrywał. Miał wrażenie, jakby kiedyś już go spotkał. Ten smutny wzrok przypominał mu, że nie było to szczęśliwe spotkanie. Podszedł odrobinę bliżej, by móc przyjrzeć się dokładnie nowym znajomym.

Większość z nich już się znała, co było bardzo dobrze widać, choćby po ich zachowaniu w stosunku do siebie. Żaden ze zgromadzonych nie zwrócił choćby krzty uwagi na nowo przybyłego, co mu na swój sposób odpowiadało. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Podszedł powoli do grupy.
— Cześć — przywitał się starając się zrobić dobre pierwsze wrażenie. Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę Dave'a, który speszony takim obiegiem spraw odwrócił głowę. Usłyszał tylko ciche pomruki, gdy otrzymywał odpowiedzi na swoje przywitanie. Czuł, jak wzroki wszystkich przeszywają go na wylot, niczym rentgen. Matko Boska.

Usiadł na wolnej ławce obok owego znajomego mu człowieka. Ten wpatrywał się w niego, co zaczynało już powoli denerwować Dave'a. Na końcu korytarza ujrzał swoją wychowawczynię i ucieszył się w duchu. Jednak wstrząs, jaki go ogarnął po zobaczeniu jej twarzy był niewyobrażalny. Tylko nie to. Tylko nie ona. NIE ONA. Ale nie było wątpliwości, prosto w ich stronę z ponurą miną zmierzała pani Collins. Do niej, podobnie jak do dyrektorki żywił wiele znaczące uczucie nienawiści. To ona, gdy po raz pierwszy zobaczyła go w wakacje, nakrzyczała na niego, z nieznanego mu powodu. To będą ciężkie lata.

Spojrzała na niego i skrzywiła się. On, nie pozostając jej dłużny, odpłacił się tym samym. Chamstwo za chamstwo, szacunek za szacunek.

Weszli do niewielkiej sali od razu dopadając ławek z tyłu klasy. Dave zajął ostatnią z brzegu, od strony okna, siedząc oczywiście samotnie.
— Witajcie. — Jej oschły głos mógł przyprawić o dreszcze – Od dzisiejszego dnia, to ja zostałam waszą wychowawczynią oraz jednocześnie nauczycielką chemii. Sala dwieście osiem jest od dziś waszą salą, o którą macie dbać...

Godzinę później Dave zmierzał już powolnym krokiem do domu. Wiedział, że będą to długie i nieprzyjemne lata. Nie został tutaj zaakceptowany. Nadal jednak tkwiła mu w głowie postać niejakiego blondyna, Jamesa Ross'a. Nazwisko to nie mówiło mu zbyt wiele, jednak wiedział, że gdzieś już go spotkał.

Gdy przechodził obok bramki pana Bustera spostrzegł, że było dziwnie cicho już od kilku dni. Czyżby coś mu się stało?
Wszedł cicho do domu starannie zamykając za sobą dębowe drzwi. Usłyszał ciche śmiechy swojego rodzeństwa. Wszedł do środka mijając kolejne drzwi.
— Cześć — przywitał się. W odpowiedzi uzyskał kilka podobnych słów.
— Jak było w szkole?
Opadł bezwładnie na kanapę i westchnął. Mimo, że tak źle czuł się po tym dniu, te wzroki innych wskazujące na jego odmienność, wszystkie szyderstwa za plecami, mimo, że nie miał teraz na nic ochoty, uśmiechnął się. Był wśród swoich. I to go tak radowało, dodawało chęci życia.
— Och, głupie pytanie. Jak mogło być w szkole?
— Aż tak źle?
— Gorzej — westchnął i ułożył głowę na małej poduszce — mam wrażenie, że nikt mnie tam nie lubi.
— To tylko twoje głupie wyobrażenia. Gdy szedłeś do gimnazjum mówiłeś to samo, a jednak... – zaczął Dean. Zawsze, jako najstarszy dodawał mu otuchy i pomagał w osiąganiu celów. Robił po prostu to, czego nie robili jego rodzice.
— To nie to samo, Dean. To było gimnazjum... Inny świat. Zresztą widzisz, jak bardzo zmieniłem się od tego czasu.
— Nie znają cię...
— Dlatego oceniają. Po wyglądzie. – wyciągnął się na całą szerokość kanapy, układając nogi na udach jednego ze swoich braci. Zamknął oczy i pogrążył się w smętnych myślach.
Dzisiejszy dzień był koszmarem, nie mógł zaprzeczyć. Bał się iść jutro do szkoły, bał się zwyzywania na samym wejściu. Wiedział, że pewnie każdy osądził go po wyglądzie, przez co nie został polubiony.

Dave był bardzo wyczulony na punkcie oceniania osób po wyglądzie. Jako wrażliwy, zagubiony dzieciak, jakim rzecz jasna był, zawsze bardzo bał się takich ocen. Nie lubił być obmawiany za swoimi plecami ani poniżany, dlatego osoby, które tak robiły starał się uważać za nic niewarte karykatury człowieka, jak nakazał mu brat.

Ciemnym wieczorem Dave siedział na swoim łóżku. Pierwszy raz od wielu miesięcy nie poszedł na spacer, a robił to zwykle nawet w zimę. Pomagało mu się to odstresować. Jednak, nie tym razem. Nie miał ochoty, by wyjść, udać się gdzieś, choćby do lasu, swojego ulubionego miejsca, gdzie często przebywał. Martwił się jutrzejszym dniem, tym, co może go tam spotkać. Skrzywił się na samą myśl o przebywaniu w jednym pomieszczeniu z ludźmi, których od teraz miał nazywać swoimi kolegami.
Usadowił się wygodnie na poduszce włączając laptop. Rzadko na nim przesiadywał, wolał nie psuć sobie wzroku przed szklanym ekranem komputera. Opierał się o miękką poduszkę ze sprzętem położonym na kolanach. Wchodził na dawno nieodwiedzane portale i fora, które na jakiś czas zostały przez niego zapomniane. Błąkał się po internecie, niczym zagubiony baranek. Ostatnimi czasy prawie w ogóle nie miał ani ochoty ani czasu, by zaglądać na te strony. Przeglądał profile dawnych znajomych zauważając, że nie tylko on się zmienił.

Leżał w błogiej ciszy na wygodnej pościeli starając się nie myśleć o niczym. Wbrew pozorom było to bardzo trudne. Jego spokój przerwał cichy odgłos pukania do drzwi.
— Proszę — westchnął zrezygnowany, choć miał ochotę nikogo nie wpuszczać — Ach, to ty.
— Miłe powitanie — odrzekł Dean i usiadł na krawędzi łóżka. — Jedziemy do centrum. Może się z nami przejedziesz?
— Tak późno? — Uniósł się na poduszkach i poprawił włosy.
— Tak. Nie mamy co robić, więc czemu by się nie przejechać? Ty też mógłbyś ruszyć tyłek i z nami pojechać. Skończy się tym, że wrośniesz w to łóżko.
— Daj mi spokój.
— Dave, ja rozumiem. Nowa szkoła, nowi ludzie, ale nie możesz się tak załamywać. Posłuchaj starszego brata. A teraz mi powiedz, ładna jest?
— Co? — Dave, jak na wznak skierował wzrok w stronę brata mając nadzieję, że się przesłyszał.
— No przecież wiem, że chodzi o dziewczynę, tak? — Dean uśmiechnął się zadziornie i szturchną go łokciem. Jego brat przewrócił oczami.
— Ciało wyrosło, a mózg pozostał w miejscu — westchnął, a jego twarz coraz bardziej przybierała barwę buraczaną. — Nie, nie chodzi o dziewczynę, Dean.
— Więc o co? — dopytywał wciąż starszy. Dave wpatrywał się prosto w jego czekoladowe tęczówki. Podwinął nogi pod brodę i spuści wzrok.
— Przecież mówię, że o nic... Naprawdę tak trudno to zrozumieć, Dean? Jedźcie beze mnie, nie mam ochoty na nocne przejażdżki. Poza tym jutro mam szkołę. Nie mam ochoty podpaść wychowawczyni.
— Jakiś ty pilny...
— Idź już. — powiedział ostrym tonem Dave. Chyba trochę zbyt ostrym, bo Dean spojrzał na niego ze zdziwieniem i wstał z łóżka kierując się do drzwi.
— Jak chcesz. Ale jeśli będziesz miał jakiś problem, pamiętaj, zawsze możesz do mnie przyjść.
Wyszedł zamykając za sobą delikatnie drzwi i pozostawiając Dave'a w towarzystwie jego pokręconych myśli. Rozłożył się na łóżku patrząc tępo w brązowe panele na suficie. Nie czuł się zbyt dobrze, nie był w stanie powiedzieć, co się z nim w tej chwili działo. Powstrzymując się od rozpłakania się z niewiadomego nikomu powodu, przykrył się kołdrą i pozwolił objąć się ramionami Morfeusza. 

~Akira

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz