3.05.2017

''Non, je ne regrette rien" rozdział 1 "Pierwszy dzień nowego życia"

Tytuł: ''Non, je ne regrette rien"
Numer i nazwa rozdziału: rozdział 1 "Pierwszy dzień nowego życia"
Data aktualnej publikacji: 03.05.2017

Rozejrzyj się, znajdziesz mnóstwo ludzi, bez których ten świat byłby lepszy.
Light Yagami (Kira) Death Note

Obudził się słysząc cichy szelest w swoim pokoju. Otworzył zaspane oczy i podniósł się do siadu, przecierając zmęczone powieki. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł, że przy oknie, wpuszczającym do pokoju strumienie jasnego ciepłego światła stał jego brat.
—  Jak tutaj wszedłeś? — zapytał zdziwiony usilnie starając przypomnieć sobie, czy aby na pewno zamknął drzwi na klucz.
—  Mama miała dodatkowy klucz — powiedział starszy z uśmiechem przyklejonym do ust.
—  Dlaczego?
—  Skąd mam wiedzieć? Może na wszelki wypadek, gdybyś znów zamknął się w pokoju i nie umiał wyjść... – przerwał wypowiedź głośnym śmiechem.
—  To było tylko raz! — burknął brunet. — I miałem wtedy dziesięć lat!
Po chwili jednak i on pogrążył się w gromkim śmiechu. Uwielbiał śmiać się ze swoimi braćmi; w zasadzie często tylko z nimi robił to szczerze i z własnej woli. Jednak zawsze czuł jakieś podobieństwo między nim, a Deanem, najstarszym z braci, który w tej chwili wlepiał w niego swoje błękitne tęczówki. Czuł jakąś dziwną niezrozumiałą więź miedzy nimi. 
— Wstawaj i chodź na śniadanie. — Zagadnął z uśmiechem powstrzymując zalegającą od kilkunastu sekund ciszę. Dave oderwał zaspany wciąż wzrok od błyszczących w świetle porannego słońca pięknych oczu Dean'a i uśmiechnął się lekko.
— Która jest godzina?
— Za pięć dziewiąta...
— Co?! Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Spóźnię się na rozpoczęcie! Z czego się śmiejesz? — dodał po chwili, gdy zobaczył szeroki uśmiech na twarzy brata. Ten zaczął zwijać się ze śmiechu próbując złapać oddech.
— Żartowałem. — Wydusił po chwili.
— Jesteś głupi. — Mruknął Dave i sturlał się z łóżka przeklinając własną głupotę. Mógł się tego spodziewać po Deanie, jednym z największych dowcipnisiów. Niekiedy trudno było uwierzyć, że miał on już dwadzieścia cztery lata. Czyli już spokojnie mógł popijać sobie alkohol.
Zebrał potrzebne rzeczy i wmaszerował do łazienki zamykając drzwi na klucz. Co jak co, ale nie chciał, aby tym razem ktoś wbił mu do środka, gdy ten będzie brał prysznic.

Zrzucił ubrania na podłogę i wszedł pod prysznic. Uwielbiał to. Woda zalewała nie tylko jego ciało, ale i jego myśli. Może wydawało się to dziwne, ale czuł pewną więź z wodą. Jakby byli jednością. Miał tak od dziecka, w zasadzie odkąd pamiętał. Zawsze, gdy był mały uwielbiał skakać po kałużach, wskakiwać do basenu, czy do rzeki.

Po odświeżeniu się wyszedł spod prysznica owinięty starannie ręcznikiem. Założył ubrania przygotowane dzień wcześniej. Nie lubił pośpiechu, zwykle przygotowywał wszystko wieczorem.
Dziś właśnie był pierwszy dzień w jego nowej szkole. Bał się, że nie zaakceptują go takim, jakim jest, choć w zasadzie sam nie wiedział dlaczego. Co prawda od końca gimnazjum, czyli od roku zeszłego, zaczął ubierać się inaczej, przekłuł wargę z lewej strony i uszy z obu stron, jednakże jego charakter pozostał nietknięty.

Założył czarną torbę na ramię i zszedł po schodach na dolne piętro, gdzie spotkał całą swoją rodzinę.
— Dave! No nareszcie zszedłeś! Spóźnisz się, siadaj i jedz.
— Spokojnie mamo. Nie spóźnię się. I nie jestem głodny, więc jeśli pozwolisz, zabiorę tylko jabłko na drogę. —zwrócił się do blondynki. Jego matka była przysadzistą, niewysoką kobietą o brązowych oczach. Dave nie odziedziczył po niej żadnej cechy, prócz bladej cery.
— Bardzo mało jesz... Czy...
— Nic mi nie jest, mamo. Spokojnie. Idę, bo inaczej naprawdę się spóźnię. 
Wyszedł z pomieszczenia na schody przed domem. Można powiedzieć, że przed chwilą okłamał wszystkich w tym siebie. Nic mi nie jest, mamo. Nie do końca...

Dave był osobą, która nie lubiła zwierzać się ze swoich problemów, nawet rodzinie. To, że tak naprawdę od kilku miesięcy jadł coraz mniej, a praktycznie cały jego obiad zjadał zwykle pies, było jego tajemnicą. Nie chciał przyznać się, że z każdym dniem traci na wadze. Co miał poradzić, skoro nie miał nigdy ochoty na jedzenie. W tej chwili przy wzroście metra dziewięćdziesiąt ważył pięćdziesiąt kilogramów, a była to waga drastyczna, jak już zdążył przeczytać w internecie. Nie rozumiał, jak jego rodzina może tego nie widzieć, gdy on sam zaczął rozpoznawać, że bardzo mocno chudnie, ale było mu to na rękę. Przecież w końcu nie chciał, by się dowiedzieli. Gdyby tak się stało, resztę życia spędziłby wlokąc się po lekarzach i psychologach czy Bóg wie, gdzie jeszcze.

Wyszedł przez metalową bramkę starannie zamykając ją za sobą. Rozejrzał się, czy pan Buster nie podgląda w tej chwili przez okno, bo zwykle w takich momentach z ust starszego usłyszeć można było sporo niezbyt miłych epitetów, jak to Dave nie wygląda i jakim to złym chuliganem nie jest.
Jedną zaletą nowej szkoły było to, że znajdowała się ona o wiele bliżej od domu Dave'a niż poprzednia. Tam zmuszony był do jeżdżenia szkolnym autobusem lub ewentualnie samochodem z rodzicami. W tej chwili mógł dotrzeć tam pieszo.

Martwił się jednak tym pierwszym dniem, ze względu na to, że nikt z jego dawnych znajomych nie był w tej samej szkole, co on. Większość pierwszych klas w nowej szkole już zapewne się znała, chodzili razem przecież do gimnazjum. Miał jednak nadzieję, że szybko znajdzie sobie nowe towarzystwo, choćby po to, by nie musieć samemu siedzieć w ostatniej ławce.

Zwichrzył dłonią włosy i wpatrzył się w błękitne poranne niebo. Na dojście do szkoły miał stosunkowo dużo czasu, więc szedł wolnym spacerkiem nie zważając na pędzący do przodu czas.  Po paru minutach dostrzegł zarys budynku jego nowej szkoły. Odetchnął głęboko i podążył w jego stronę. Przed szkołą nie było ani jednej żywej duszy. Zapewne wszyscy, którzy do tej pory dotarli, byli już na sali.

Dave otworzył niepewnie drzwi i wszedł do środka. Był tutaj tylko raz, gdy składał papiery do szkoły. W wakacje nikogo tu nie było, oprócz sekretarki i kilku nauczycieli zmagającymi się z układaniem planu zajęć dla uczniów. Wtedy tak dziwnie się na niego patrzyli, jakby był jakimś odmieńcem.

Wszedł na schody mijając sprzątaczkę.
— Dzień dobry — rzucił. Ta jednak tylko odburknęła mu niezrozumiale i przeszyła go wzrokiem. Wyglądała na taką, która nie przepada za dziećmi.
— Przepraszam! — zagadnął jednak, gdy ta zeszła już z ostatniego schodka.
— Tak? – warknęła, odwracając się z gniewną miną. 
— Mogłaby mi pani pomóc? Nie wiem, gdzie jest sala gimnastyczna...
— Prosto i na lewo. Później już trafisz. — odwróciła się i odeszła. Dave stał przez chwilę wpatrzony w miejsce, w którym zniknęła. Wzruszył jednak ramionami i postanowił znaleźć salę gimnastyczną, na której to miało być prowadzone rozpoczęcie roku szkolnego.

Kolejna ze sprzątaczek pokierowała go na salę, gdzie znajdowały się pierwsze klasy. Nie miał pojęcia, która była jego. Nie zdążył jeszcze sprawdzić listy, ani dowiedzieć się w jakiej jest klasie. Przeszedł przez szerokie drzwi, a do jego uszu dobiegł okropny gwar. Klasa, która przygotowywała występ na rozpoczęcie roku robiła ostatnie próby, starsi uczniowie witali się z przyjaciółmi po długiej przerwie, a dziewczyny zawzięcie plotkowały o Bóg wie czym.

Dave przedostał się do drewnianej ławki starając się pozostać niezauważonym. Usiadł i wpatrywał się w zegar. Jeszcze pięć minut do rozpoczęcia. Westchnął. Miał wrażenie, że każda para oczu jest w niego wlepiona. Można powiedzieć, że prawie tak było. Jeszcze nigdy nie było tu pierwszoroczniaka, który tak by wyglądał. Korzystając z faktu, że nikt go nie słychy zaczął nucić pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek.

Do sali gimnastycznej wkroczyła dyrektorka. Dave skrzywił się na jej widok. No tak, nie miał z nią najlepszych wspomnień. Ich znajomość, czy raczej wrogość zaczęła się, gdy przyszedł do tej szkoły składać papiery. Patrzyła na niego wtedy z oburzeniem w oczach, jakby nie chciała, żeby ktoś taki jak on chodził do jej szkoły.

Pani Nicholson, czyli dyrektorka szkoły była przysadzistą, niewysoką kobietą. Miała krótko przystrzyżone blond włosy i mocno brązowe oczy. Ubrana w zielony poliestrowy komplecik wyglądała niczym ropucha.

Stanęła na środku sali i przystawiła mikrofon do ust próbując przywołać uczniów do porządku. Na niewiele jej się to zdało. Rozległ się jeszcze większy hałas szurania ławek, piszczenia butów i  podniesionych głosów zdenerwowanych nauczycieli. Dave westchnął i podparł dłonie na podbródku. Szkoła dla debili, pomyślał. Nigdy nie był nieuprzejmy wobec pracowników swojej dawnej szkoły, zawsze starał się im zbytnio nie podpadać.

— Witam wszystkich uczniów, nauczycieli oraz pracowników obsługi — rozpoczęła swoją przemowę dyrektorka. — Witam na rozpoczęciu nowego roku szkolnego nowych uczniów, jak i starych znajomych. Mam nadzieję, że ten rok będzie dla nas wszystkich szczęśliwym...
Po zanudzającej przemowie dyrektorki szkoły, na scenie pojawiła się klasa, która przedstawić miała scenkę, mającą rozpocząć nowy rok szkolny.

Ile można? Tyłek mnie boli... Tak idiotycznego rozpoczęcia roku jeszcze nigdy nie widziałem... Może to naprawdę jest szkoła dla debili? Naprawdę jestem aż ta ograniczony umysłowo, żeby posyłać mnie tutaj? O ironio...

Wstał z drewnianej ławki próbując przedostać się do otwartych szeroko drzwi. Bite dwie godziny siedział w jednym miejscu nie mogąc poruszać nogami. Gdy wstał miał pewne trudności by podjąć jakiekolwiek kroki.

Cała ludzka zawartość sali nagle próbowała wydostać się na zewnątrz, a nagłość ta sprawiała powstawanie nowych konfliktów i sprzeczek. Spokojnie można było wysłyszeć kilka niezbyt przyjemnych epitetów. Dave wyszedł, jako jeden z ostatnich i skierował się na górne piętro, na które prowadziły niewysokie schody. Przed oczami ujrzał szklaną gablotę. Podszedł do niej szybko, by sprawdzić do której należy klasy. Wbrew temu, że właściwie każdy pierwszoroczniak powinien teraz przy niej stać, tablica nie była oblegana.
— Pierwsza... Sala dwieście osiem... Chemiczna... — odczytywał kolejno zapisane na liście słowa. Jego wychowawczyni była chemiczką. Cudnie, najgorszy przedmiot, jaki może być.
Stanął w miejscu i zaczął rozglądać się po zaludnionym korytarzu.
— Przepraszam! — zagadnął do przechodzącej obok niego dziewczyny — Wiesz może, gdzie jest sala dwieście osiem?
— Na górze... Jak wyjdziesz ze schodów, to prosto i w prawo. Później już trafisz.
— Dzięku... — Zniknęła. Jakim cudem i dlaczego, tak szybko uciekła? Nie zdążył jej nawet podziękować.
Ruszył wyznaczoną przez dziewczynę trasą, wspinając się raz po raz, po betonowych schodach. Prosto... W prawo... Och, czyli to jest jego klasa.

~Akira

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz