31.05.2017

"Non, je ne regrette rien" rozdział 4 "Wśród bieli"

Tytuł: Non, je ne regrette rien
Nazwa rozdziału: rozdział 4 "Wśród bieli"
Data publikacji: 31.05.2017



Dlaczego pomiędzy marzeniem, a szczęściem jest taka wielka przepaść?
Nana Komatsu, NANA

Okropna pogoda, tony deszczu spadające na ziemię, właściwie bez żadnego celu. Wiatr wiał całą noc, wieje cały dzień. Na ulicy jedna wielka ślizgawka. A wśród tego on. Stał tam i wpatrywał się w śnieżnobiały, czysty marmur i wyryte na nim złote słowa:
SELENA MAIA LEWIS
17.02.1993 - 02.09.2013
NA ZAWSZE W NASZYCH SERCACH

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Od dłuższego czasu już ich nie powstrzymywał. Przecież mógł ją uratować. Tylko to od pełnego roku krążyło mu po głowie. Mógł ją wtedy złapać, odciągnąć, albo przynajmniej patrzeć, gdzie jest. Nienawidził siebie za to. Nienawidził.
Stał nad jej grobem i trząsł się z zimna. Jak na wrzesień było okropnie. Zimne krople niechcianego deszczu skapywały z jego twarzy mieszając się z gorzkimi łzami, choć już ledwo miał siłę płakać. Wylał ich już tak wiele od tego czasu.
Ukląkł, po raz kolejny poprawił i tak idealnie ustawione już kwiaty, odwrócił się i odszedł. Szedł powoli w stronę domu. Nie zwracał uwagi na szalejący wiatr i płaczące chmury.
Wszedł do swojego ponurego domu. Od roku panowała tu taka atmosfera. W zasadzie można powiedzieć, że to właśnie on taką utrzymywał. Musiał szczerze powiedzieć, że rok temu wyglądał fatalnie. Teraz wygląda jeszcze gorzej. Jeśli zje cokolwiek, to może raz na pół tygodnia. Do szkoły chodził, bo musiał. Ale chodził tylko na trzy pierwsze lekcje, później się zrywał.
— Cześć Dave. — Odezwał się Rocky, jeden z jego braci, gdy wszedł do środka. Ten odburknął tylko coś niezrozumiałego i szybkim krokiem znalazł się w swoim pokoju. Rzucił się na elegancko pościelone łóżko roztrzepując ułożoną pościel i ukrył twarz w poduszce. Początkowo pojedyncze łzy zamieniły się w ich potok. Uderzał zaciśniętymi pięściami o materac i tłumił krzyki w materiale czarnego jaśka. Nie miał ochoty żyć.
Uspokoił się dopiero po kilku minutach. Coraz częściej miał takie napady złości i chęci zamordowania kogoś, albo samego siebie. Wyjątkowo dziś naprawdę miał ochotę targnięcia na swoje życie. Oddychał ciężko i zaciskał dłonie na skrawku pościeli. Wstał i szybkim krokiem podszedł do białej szafki w łazience. Wyjął niewielki, metalowy przyrząd i przyjrzał mu się uważnie. Jego ponowny płacz rozniósł się echem po niewielkim pomieszczeniu.
Usiadł na zimnych kafelkach równo ułożonych na podłodze. Długo zastanawiał się czy na pewno to zrobić. Nie mógł się bać. Nie mógł. Ona się nie bała. 
Przyłożył zimny, ostry metal do nadgarstka swojej lewej ręki. Zamknął oczy i zacisnął zęby. Poczuł lekkie ukłucie i dziwne uczucie ulgi. Otworzył powoli oczy i ujrzał spływającą po jego ręce ciemną krew. Zrobił kolejne nacięcie zaraz obok. Uśmiechnął się. Pierwszy raz od roku, szczerze się uśmiechnął.
Krew spływała ciurkiem po jego ręce lądując na kafelkach w kałuży, która już się tam tworzyła. Robił coraz więcej nacięć coraz wyżej, coraz głębiej. Z każdą chwilą miał mniej siły, by podnosić dłoń z metalową żyletką. Nie jadł od dawna, tracił dużo krwi. Powieki zaczęły mu opadać. Tracił kontrolę nad własnym ciałem.
Upadł. Usłyszał tylko dźwięk metalu uderzającego o podłoże. Ciemność pochłonęła go w całości, zanim zdążył cokolwiek zrobić.
Umieram? Wszystko jest takie ciemne... Takie nielogiczne... Czy tak wygląda śmierć? Seleno, czy tak? Odpowiedz mi. To wszystko takie bezbolesne? Takie...  miłe? Czuję, jak odlatuję...  Jesteś tam, widzę cię. Unosisz się na swoich białych skrzydłach. Och, czyli tak tutaj żyjesz. Widzę, że masz się dobrze. Zabierzesz mnie do siebie? Nie chcę już tam być. Życie tam mnie męczy. Nie chcę się męczyć. Chcę być tutaj z tobą. Razem. Podaj mi dłoń. Proszę. Zabierz mnie stamtąd, póki jeszcze jest taka szansa. Nie chcę musieć robić tego po raz kolejny. Chociaż było to miłe uczucie...
— Nie chcesz umierać, Dave.
Chcę, nawet nie wiesz jak bardzo. Będziemy tu razem, na wieki.
— Oni będą tęsknić, Dave.
Nie będą, nie kochają mnie. Zabierz mnie do siebie, błagam.
— Odpłyń, Dave. Nie chcę, byś umarł.
Otworzył oczy i szybko powstrzymał się, by nie krzyknąć. Wszystko było białe. A może jednak się nie obudził? Poruszył dłonią i próbował się podnieść. Jego głowę rozdarł okropny ból. Ale cholernie boli.
— Och, obudziłeś się — usłyszał kobiecy głos. — Pani doktor, pacjent się obudził! — zawołała gdzieś w dal. Był w szpitalu. Co tu robił?
— Och, nareszcie.— Leżąc na śnieżnobiałej pościeli wpatrywał się wprost w brązowe oczy stojącej nad nim, na oko niewysokiej kobiety. — Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
Dlaczego? Dobre pytanie. Przecież jeszcze pięć minut temu był... O kurde.
— No, ja chyba... Nie — tutaj można chyba tylko zaprzeczyć. Podparł się rękami i próbował podnieść się do siadu, jednak prawie natychmiast na swoich barkach poczuł dłonie lekarki, które pchnęły go lekko z powrotem na poduszkę.
— Nie, nie wolno ci jeszcze siadać.
Dave szczerze nienawidził szpitali, w zasadzie sam nie wiedział dlaczego. Osobiście wylądował w nim po raz pierwszy w swoim życiu. Zawsze tylko odwiedzał kogoś z rodziny. A robił to z wielką niechęcią.
— Wszystko wydaje się być w porządku. Nie długo przyjdzie do ciebie psycholog. — Po co? — Och, i twoja rodzina czeka na zewnątrz. Niestety nie wszyscy mogą wejść... Kogo chciałbyś zobaczyć najpierw?
A kto powiedział, że kogokolwiek chciałbym?
— Dean... — westchnął na wspomnienie swojego brata. Co on sobie teraz o nim myśli? — Dean, mój brat, Dean. — dodał szybko, widząc dziwny wyraz twarzy lekarki. Kiwnęła głową i wyszła z sali. Dave bał się spotkania ze swoim bratem, po tym wszystkim, co zrobił. Jednak po głębszym zastanowieniu musiał stwierdzić, że nie żałował swojego czynu.
— Dave! — brat w mgnieniu oka podbiegł go łóżka u chwycił brata w objęcia. — Dave... Dave... Nigdy więcej nie rób takich rzeczy, zrozumiałeś? Nigdy więcej! — z jego oczu popłynęły łzy. Z oczu Deana. Chłopaka, który nie płakał nawet na pogrzebie własnej siostry.
— Dean...
— Cicho. Masz mnie teraz posłuchać. Nigdy, ale to nigdy nie zrobisz już takiej rzeczy. Nigdy nie będziesz próbował się zabić, rozumiesz? Nigdy — Nigdy. Słowa te, powtarzane niczym mantra, szalały echem w głowie Dave'a. Nigdy. Nie złożę ci tej obietnic. Nie mogę. Nie obiecam ci, że już nigdy w życiu nie targnę na swoje życie, Dean. Przepraszam.
— Przepraszam, Dean.
Wbrew wszystkiemu, Dave nie był wzruszony zachowaniem brata. Wręcz było mu to obojętne. Sam nie wiedział czemu. Może temu, że okropnie żałował, iż nie umarł. Przecież to było takie miłe. Tak ogromnie przyjemne uczucie go wtedy rozpalało. I zobaczył Selenę. To był moment, który bolał najbardziej. Widzieć znów osobę, którą się zabiło.
Dean odkleił się wreszcie od brata i przetarł oczy dłońmi. Starał się uśmiechnąć, ale Dave widział, że było mu ciężko.
— Rodzice chcą cię zobaczyć. — ale ja nie chcę — Zawołać ich?
— Tak... — Nie — Możesz zawołać — Nie wołaj, błagam...
Dean uśmiechnął się znacząco i odwrócił się w stronę drzwi. Dave niezadowolony ułożył głowę na  miękkiej poduszce wyczekując na rodziców, którzy po chwili wpadli do środka zachowując się dokładnie tak, jak jego starszy brat.
— Zaraz, co tu się dzieje?! Przecież mówiłam, że może wejść tylko jedna osoba! — pielęgniarka najwidoczniej wpadła w szał widząc aż dwie osoby przy łóżku chorego. Nikt nie wiedział nigdy, dlaczego one były takie denerwujące. Może mają za mało krzeseł? Kto to wie.

~Akira

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz