Tytuł: rozdział siódmy ''Mechanizm śmierci''
Data publikacji: 1 lipca
Postacie: Drużyna Fairy Tail, OC
Stojąc tak na środku tej polany czuła, jak napinają się wszystkie jej mięśnie. Mózg przetwarza informacje bardzo wolno, jakby był pod wpływem silnej magii. Można im zaufać? Na pewno chcą pomóc? Skąd mogą wiedzieć, że ta dziewczyna to na pewno ich przyjaciółka? Przecież niekoniecznie jest tylko jeden taki Smoczy Zabójca.
Choć tysiące pytań kłębiło się w głowie Vanille nie mogła zaprzeczyć, że, jeśli mówią prawdę, są szlachetni. Za wszelką cenę uratują tę dziewczynę, choćby mieli oddać własne życia.
A poza tym, przecież Vanille sama poprosiła o pomoc. Co z tego, że zrobiła to pod wpływem impulsu i bez dłuższego namysłu? Nie mogła teraz tego cofnąć. A nuż jednak im pomogą.
— Powinniśmy się pospieszyć — ruda czarodziejka zabrała głos. Miecz, który wcześniej trzymała w dłoni, rozpłynął się nagle w powietrzu. Vanille zerknęła kątem oka na Dayu, której oczy znacząco się rozszerzyły. Tak, magia tej magini była naprawdę imponująca. — Bo możemy nie zdążyć — dorzuciła i odwróciła się do swoich towarzyszy coś do nich mówiąc.
— Tak. Chodźmy. Im szybciej odbierzemy Vincentowi kamień, tym lepiej. Jeśli będziemy się obijać, wasza koleżanka może już wąchać kwiatki od spodu. — Powiedział Shiro nie siląc się na miły ton. Vanille zgromiła go wzrokiem. Zauważyła także, że oczy białej kotki unoszącej się w powietrzu gwałtownie się rozszerzyły, a wysoka blondynka zaczerpnęła powietrza. Vanille wiedziała, że nie czas teraz na tak rzeczy, ale... pozazdrościła jej tak dużego biustu.
— Żebyś ty nie musiał ich wąchać — prychnął chłopak o włosach w kolorze różu. Istotnie, wbrew wszystkiemu mu pasował. Ruszył przed siebie, a za nim jego towarzysze.
— Tak, ponoć róże... pachną całkiem inaczej — dodał drugi, spoglądając ukradkiem na Vanille. Ta speszyła się i uciekła wzrokiem, ruszając za różowym magiem.
Ciekawiło ją, jaką magię posiadają czarodzieje. Niewysoka ruda magini wyglądała jej na bardzo silna. Już zaprezentowała część swojej niezwykłej magii — możliwość szybkiej zmiany broni. A może miała do dyspozycji tylko jeden miecz? Druga w kolejności była szczupła blondynka. Nie wyglądała na silną, a wręcz przeciwnie. Vanille porównała ją do dziewczyn, które kiedyś poznała. Takich, które ciągle trzeba było ratować i wynosić płaczące i mdlejące z miejsca zdarzenia. Ale, jak powiedziała kiedyś jej matka, nie oceniaj książki po okładce.
Później był ów różowy chłopak z szalikiem, który jako pierwszy zauważyła Vanille. Również nie wyglądał na silnego, ale, jak zdążyła przekonać się już dziewczyna, miał cięty język. No i wreszcie, czarnowłosy chłopak. On musiał być silny. Jego ostry wyraz twarzy mówił sam za siebie. A dwa latające... koty? Tego nie potrafiła Vanille rozszyfrować.
— Happy? — rudowłosa magini spojrzała na niebieskiego kota nie zatrzymując się. — Czy dałbyś radę dolecieć do gór niosąc mnie ze sobą?
— To zbyt daleko, Erzo...
— Ja dam radę. — Biała kotka (różowa sukienka mówiła sama za siebie) wystąpiła przed szereg. — Zrobię wszystko, by jak najszybciej odnaleźć Wendy.
— Nie, Charlo. Jeśli Happy nie da rady, ty także. Mogliśmy wziąć wóz z gildii... zbyt szybko to wszystko poszło. Nie przygotowaliśmy się. Gdyby tylko wszystko przemyślała...
— Nie było czasu, by myśleć, Erzo. Nie bierz winy na siebie — blondynka starała się przekonać czarodziejkę. Byli zgranymi przyjaciółmi i kochali się wzajemnie. Bo gdyby tak nie było, nie szukali by teraz tej zaginionej dziewczyny.
Dziewczyna, którą blondynka nazwała Erzą (Vanille starała się zapamiętywać imiona. Mogą się przydać w walce) zamilkła i zacisnęła usta w wąską linię. Wyglądała ja wulkan, który ma zaraz wybuchnąć.
O gildii Fairy Tail usłyszała kiedyś od pewnej dziewczyny, która niedługo potem zmarła. Zapamiętała znak, który jej wtedy pokazała, więc rozpoznała go, gdy zobaczyła go na klatce piersiowej tego chłopaka. Dziewczyna, która opowiedziała jej o gildii, Daphne, chciała do nich dołączyć. Niestety nie było jej to dane.
Vanille ledwo nadążała za magami. Raz po raz przyspieszali kroku w ogóle się nie męcząc. Można powiedzieć, że prawie już biegli. Ale czy to jest rozsądne? Później mogą nie mieć siły na walkę. Zauważyła, że Shiro i Dayu też już sobie nie radzą.
— Czy moglibyśmy... — zaczęła Vanille, ale przerwał jej chłopak z szalikiem.
— Przyspieszyć? Jeśli chcesz...
— Zwo...zwolnić! — Wychrypiała białogłowa starając się złapać oddech. Nie wyszło jej to na dobre, bo momentalnie złapała kolkę.
— Zwolnić? Och nie. Chyba, że nie zależy wam na ratunku dla świata. Sami stwierdziliście, że kamień jest bardzo niebezpieczny. — Ciemnowłosy chłopak miał rację. Jeśli będą się guzdrać, Vincent zdąży posiąść moc kamienia. A wtedy na pewno już go nie pokonają.
Podążyli dalej, biegnąc i ledwo oddychając, ale Vanille już nie protestowała.
Nagle kilka rzeczy zdarzyło się równocześnie.
Erza zatrzymała się raptownie, tak że biegnąca za nią Vanille wpadła na jej plecy.
W oddali rozległ się huk, a w ich stronę leciała rozżarzona do czerwoności strzała.
Ruda czarodziejka przywołała swój miecz i odbiła metal, który zostawił głęboką rysę na lśniącej stali.
— Co do... — Shiro spojrzał w dal i zaniemówił. W ich stronę podążały cztery postacie. Biegły szybciej, niż jakikolwiek człowiek. Vanille miała dobry wzrok... od razu ich rozpoznała. Walczyli z nimi w Denomii. To oni są tymi, którzy zniszczyli wioskę. I nie wiadomo było, jaki mają w tym cel. Teraz wzięli się za Trytomię?
Ale nie mogą teraz walczyć!
— Cholera, w takim momencie! — krzyknął zrezygnowany chłopak z szalikiem. — Chyba będzie trzeba sprać im tyłki, co...?
— Nie mamy na to czasu! — odkrzyknęłam. Naprawdę chcieli teraz walczyć?
— Nie mamy również wyjścia. Pamiętasz, co zrobili z Denomią? Nie przebijemy się przez nich, nie ma szans! — Shiro, choć wizja walki widocznie nie przypadła mu do gustu, wyjął miecz i wysunął do przodu. — Clava Quattuor Stellae — wyszeptał, a lśniące ostrze rozbłysło jasnoniebieskim światłem.
Magia Shiro była prześliczna. Gdy używał jej na powietrzu, a nie na mieczu, wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo.
Nie mieli wyjścia. Musieli walczyć. Vanille złapała za swój miecz i wysunęła się do przodu razem ze wszystkimi. Pora się spiąć i zawalczyć. Podczas ostatniej walki, którą, niestety, przegrali, Vanille wychwyciła wszystkie ruchy przeciwników. Mimo wszystko nie byli oni aż tacy silni. Tylko cholernie sprytni. Ale ich spryt ograniczał się pewnego minimum. Kiedy jeden się zmęczył, walczył za niego drugi, podczas gdy tamten udawał, że coś robi, tak naprawdę sobie odpoczywając. Pierwszy miał za zadanie ochraniać drugiego, a ten, który był najbardziej wytrzymały, walczył dłużej. Prosta i mało skomplikowana logika. Wystarczyło, że nie pozwolą odpocząć magowi. Wtedy szybko wygrają. Ostatnim razem nie udało im się to, bo było ich czterech, a w tym słaba Dayu. I wtedy dostrzegli to zbyt późno, by mogli cokolwiek zdziałać.
Teraz nie było czasu, by cokolwiek przekazać reszcie. Istniała tylko nadzieja, że w trakcie walki szybko się połapią, o co chodzi. Ewentualnie mogli im to jakoś pokazać.
Chłopak z szalikiem zaatakował nieproszonych gości jako pierwszy. Nie był to mocny atak, ale najwyraźniej zrobił to tylko po to, by zbadać, jak bardzo są odporni na ciosy i co takie uderzenie im zrobi. Nie było wielkiego zdziwienia, kiedy okazało się, że nie zrobiło nic.
— Natsu! — zawołał niebieski kot, gdy chłopak upadł na ziemię odepchnięty.
— Sukinsynu... —powiedział, wstając. Wszystko wokół rozbłysł na pomarańczowo, a sam chłopak wyglądał, jakby się palił. Magia... — Pazur ognistego smoka!
Dobra. Vanille źle go oceniła. Chłopak był silny. W cholerę silny.
Ale nie walczył już sam. Reszta jego zespołu, a nawet Shiro i Dayu, rzucili się w wir walki. Tylko ona stała z boku, jak ten łoś. W porównaniu z magią tych ludzi, ona była... bezużyteczna? Miała tylko miecz i odrobinę czarodziejskiej mocy, niedość rozwiniętej, by móc z niej cokolwiek zyskać.
Mimo to, nie mogła tak sobie po prostu stać. Zauważyła, że dwóch magów starannie ochrania jednego. Aha. Chcesz sobie odpocząć? Niedoczekanie!
Momentalnie przeskoczyła obok walczącej Erzy i wywijającej złotym kluczem blondynki, lądując wprost obok machającego z zapałem mieczem Shiro. Kiwnęła do niego głową i wskazała na stojącego z tyłu maga. Shiro rozejrzał się i odskoczył na bok, odsłaniając rudowłosej czarodziejce przejście do maga. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ani podczas ataku w Denomii, ani teraz, ów magowie się nie odezwali. Ani razu, nawet jednym słowem. Ani ''dzień dobry'', ani ''do widzenia'', ani ''wypierdalać''. Nic.
Wraz z Shiro przemknęli obok walczącego i stanęli naprzeciw zdezorientowanemu, zadyszanemu magowi. Ci to na prawdę szybko się męczą.
Wykorzystali chwilę zdziwienia przeciwnika i zaatakowali razem, by cios był na tyle skuteczny, by go powalić. Vanille zamachnęła się mieczem wyrzucając z siebie zaklęcia. Wokół pojawiła się biała poświata, a przeciwnik... tak po prostu upadł? Niemożliwe. W Denomii... byli o wiele silniejsi. Czyżby coś się stało? Shiro wyglądał na równie zdziwionego, co ona.
Leżący na ziemi mag wypuścił miecz z dłoni i uśmiechnął się. Uśmiechnął.
— Głupcy — wykrztusił. Głos miał zachrypnięty i niski. — Głupcy. Pokonalibyśmy was. To koniec. Arachne... bogini... z wami koniec! Abra nie... nie wybaczy... — z jego ust potoczyła się szkarłatna krew, a oczy stały się puste, niewidzące. Odgłosy walki umilkły. Zostali pokonani?
Ten mechanizm nie działał tak, jak się tego spodziewali. Jeśli zginął jeden, ginęli wszyscy trzej. Kim byli...?
— Z nami... koniec? Abra nie wybaczy? Arachne? O co do cholery, tutaj chodzi? — Siro rozejrzał się po oniemiałych twarzach. Nikt nie rozumiał ostatnich słów maga z mieczem.
***
W ciemnej komnacie, w której jedynym źródłem światła była niewielka pochodnia zawieszona na skalnej ścianie stał mężczyzna. Obracał w dłoniach niewielką rzecz, będącą teraz jego największą nadzieją i radością. Mały, zielony kamyczek emanował delikatnym światłem.
— Już niedługo. Niedługo się zobaczymy...
— Vincencie...? — w kamiennym wejściu do komnaty stała niewysoka, szczupła kobieta. — Postanowiłeś już?
— Tak. — Odparł po chwili wahania. — Przygotuj wszystko. Zaraz zaczynamy.
Choć tysiące pytań kłębiło się w głowie Vanille nie mogła zaprzeczyć, że, jeśli mówią prawdę, są szlachetni. Za wszelką cenę uratują tę dziewczynę, choćby mieli oddać własne życia.
A poza tym, przecież Vanille sama poprosiła o pomoc. Co z tego, że zrobiła to pod wpływem impulsu i bez dłuższego namysłu? Nie mogła teraz tego cofnąć. A nuż jednak im pomogą.
— Powinniśmy się pospieszyć — ruda czarodziejka zabrała głos. Miecz, który wcześniej trzymała w dłoni, rozpłynął się nagle w powietrzu. Vanille zerknęła kątem oka na Dayu, której oczy znacząco się rozszerzyły. Tak, magia tej magini była naprawdę imponująca. — Bo możemy nie zdążyć — dorzuciła i odwróciła się do swoich towarzyszy coś do nich mówiąc.
— Tak. Chodźmy. Im szybciej odbierzemy Vincentowi kamień, tym lepiej. Jeśli będziemy się obijać, wasza koleżanka może już wąchać kwiatki od spodu. — Powiedział Shiro nie siląc się na miły ton. Vanille zgromiła go wzrokiem. Zauważyła także, że oczy białej kotki unoszącej się w powietrzu gwałtownie się rozszerzyły, a wysoka blondynka zaczerpnęła powietrza. Vanille wiedziała, że nie czas teraz na tak rzeczy, ale... pozazdrościła jej tak dużego biustu.
— Żebyś ty nie musiał ich wąchać — prychnął chłopak o włosach w kolorze różu. Istotnie, wbrew wszystkiemu mu pasował. Ruszył przed siebie, a za nim jego towarzysze.
— Tak, ponoć róże... pachną całkiem inaczej — dodał drugi, spoglądając ukradkiem na Vanille. Ta speszyła się i uciekła wzrokiem, ruszając za różowym magiem.
Ciekawiło ją, jaką magię posiadają czarodzieje. Niewysoka ruda magini wyglądała jej na bardzo silna. Już zaprezentowała część swojej niezwykłej magii — możliwość szybkiej zmiany broni. A może miała do dyspozycji tylko jeden miecz? Druga w kolejności była szczupła blondynka. Nie wyglądała na silną, a wręcz przeciwnie. Vanille porównała ją do dziewczyn, które kiedyś poznała. Takich, które ciągle trzeba było ratować i wynosić płaczące i mdlejące z miejsca zdarzenia. Ale, jak powiedziała kiedyś jej matka, nie oceniaj książki po okładce.
Później był ów różowy chłopak z szalikiem, który jako pierwszy zauważyła Vanille. Również nie wyglądał na silnego, ale, jak zdążyła przekonać się już dziewczyna, miał cięty język. No i wreszcie, czarnowłosy chłopak. On musiał być silny. Jego ostry wyraz twarzy mówił sam za siebie. A dwa latające... koty? Tego nie potrafiła Vanille rozszyfrować.
— Happy? — rudowłosa magini spojrzała na niebieskiego kota nie zatrzymując się. — Czy dałbyś radę dolecieć do gór niosąc mnie ze sobą?
— To zbyt daleko, Erzo...
— Ja dam radę. — Biała kotka (różowa sukienka mówiła sama za siebie) wystąpiła przed szereg. — Zrobię wszystko, by jak najszybciej odnaleźć Wendy.
— Nie, Charlo. Jeśli Happy nie da rady, ty także. Mogliśmy wziąć wóz z gildii... zbyt szybko to wszystko poszło. Nie przygotowaliśmy się. Gdyby tylko wszystko przemyślała...
— Nie było czasu, by myśleć, Erzo. Nie bierz winy na siebie — blondynka starała się przekonać czarodziejkę. Byli zgranymi przyjaciółmi i kochali się wzajemnie. Bo gdyby tak nie było, nie szukali by teraz tej zaginionej dziewczyny.
Dziewczyna, którą blondynka nazwała Erzą (Vanille starała się zapamiętywać imiona. Mogą się przydać w walce) zamilkła i zacisnęła usta w wąską linię. Wyglądała ja wulkan, który ma zaraz wybuchnąć.
O gildii Fairy Tail usłyszała kiedyś od pewnej dziewczyny, która niedługo potem zmarła. Zapamiętała znak, który jej wtedy pokazała, więc rozpoznała go, gdy zobaczyła go na klatce piersiowej tego chłopaka. Dziewczyna, która opowiedziała jej o gildii, Daphne, chciała do nich dołączyć. Niestety nie było jej to dane.
Vanille ledwo nadążała za magami. Raz po raz przyspieszali kroku w ogóle się nie męcząc. Można powiedzieć, że prawie już biegli. Ale czy to jest rozsądne? Później mogą nie mieć siły na walkę. Zauważyła, że Shiro i Dayu też już sobie nie radzą.
— Czy moglibyśmy... — zaczęła Vanille, ale przerwał jej chłopak z szalikiem.
— Przyspieszyć? Jeśli chcesz...
— Zwo...zwolnić! — Wychrypiała białogłowa starając się złapać oddech. Nie wyszło jej to na dobre, bo momentalnie złapała kolkę.
— Zwolnić? Och nie. Chyba, że nie zależy wam na ratunku dla świata. Sami stwierdziliście, że kamień jest bardzo niebezpieczny. — Ciemnowłosy chłopak miał rację. Jeśli będą się guzdrać, Vincent zdąży posiąść moc kamienia. A wtedy na pewno już go nie pokonają.
Podążyli dalej, biegnąc i ledwo oddychając, ale Vanille już nie protestowała.
Nagle kilka rzeczy zdarzyło się równocześnie.
Erza zatrzymała się raptownie, tak że biegnąca za nią Vanille wpadła na jej plecy.
W oddali rozległ się huk, a w ich stronę leciała rozżarzona do czerwoności strzała.
Ruda czarodziejka przywołała swój miecz i odbiła metal, który zostawił głęboką rysę na lśniącej stali.
— Co do... — Shiro spojrzał w dal i zaniemówił. W ich stronę podążały cztery postacie. Biegły szybciej, niż jakikolwiek człowiek. Vanille miała dobry wzrok... od razu ich rozpoznała. Walczyli z nimi w Denomii. To oni są tymi, którzy zniszczyli wioskę. I nie wiadomo było, jaki mają w tym cel. Teraz wzięli się za Trytomię?
Ale nie mogą teraz walczyć!
— Cholera, w takim momencie! — krzyknął zrezygnowany chłopak z szalikiem. — Chyba będzie trzeba sprać im tyłki, co...?
— Nie mamy na to czasu! — odkrzyknęłam. Naprawdę chcieli teraz walczyć?
— Nie mamy również wyjścia. Pamiętasz, co zrobili z Denomią? Nie przebijemy się przez nich, nie ma szans! — Shiro, choć wizja walki widocznie nie przypadła mu do gustu, wyjął miecz i wysunął do przodu. — Clava Quattuor Stellae — wyszeptał, a lśniące ostrze rozbłysło jasnoniebieskim światłem.
Magia Shiro była prześliczna. Gdy używał jej na powietrzu, a nie na mieczu, wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo.
Nie mieli wyjścia. Musieli walczyć. Vanille złapała za swój miecz i wysunęła się do przodu razem ze wszystkimi. Pora się spiąć i zawalczyć. Podczas ostatniej walki, którą, niestety, przegrali, Vanille wychwyciła wszystkie ruchy przeciwników. Mimo wszystko nie byli oni aż tacy silni. Tylko cholernie sprytni. Ale ich spryt ograniczał się pewnego minimum. Kiedy jeden się zmęczył, walczył za niego drugi, podczas gdy tamten udawał, że coś robi, tak naprawdę sobie odpoczywając. Pierwszy miał za zadanie ochraniać drugiego, a ten, który był najbardziej wytrzymały, walczył dłużej. Prosta i mało skomplikowana logika. Wystarczyło, że nie pozwolą odpocząć magowi. Wtedy szybko wygrają. Ostatnim razem nie udało im się to, bo było ich czterech, a w tym słaba Dayu. I wtedy dostrzegli to zbyt późno, by mogli cokolwiek zdziałać.
Teraz nie było czasu, by cokolwiek przekazać reszcie. Istniała tylko nadzieja, że w trakcie walki szybko się połapią, o co chodzi. Ewentualnie mogli im to jakoś pokazać.
Chłopak z szalikiem zaatakował nieproszonych gości jako pierwszy. Nie był to mocny atak, ale najwyraźniej zrobił to tylko po to, by zbadać, jak bardzo są odporni na ciosy i co takie uderzenie im zrobi. Nie było wielkiego zdziwienia, kiedy okazało się, że nie zrobiło nic.
— Natsu! — zawołał niebieski kot, gdy chłopak upadł na ziemię odepchnięty.
— Sukinsynu... —powiedział, wstając. Wszystko wokół rozbłysł na pomarańczowo, a sam chłopak wyglądał, jakby się palił. Magia... — Pazur ognistego smoka!
Dobra. Vanille źle go oceniła. Chłopak był silny. W cholerę silny.
Ale nie walczył już sam. Reszta jego zespołu, a nawet Shiro i Dayu, rzucili się w wir walki. Tylko ona stała z boku, jak ten łoś. W porównaniu z magią tych ludzi, ona była... bezużyteczna? Miała tylko miecz i odrobinę czarodziejskiej mocy, niedość rozwiniętej, by móc z niej cokolwiek zyskać.
Mimo to, nie mogła tak sobie po prostu stać. Zauważyła, że dwóch magów starannie ochrania jednego. Aha. Chcesz sobie odpocząć? Niedoczekanie!
Momentalnie przeskoczyła obok walczącej Erzy i wywijającej złotym kluczem blondynki, lądując wprost obok machającego z zapałem mieczem Shiro. Kiwnęła do niego głową i wskazała na stojącego z tyłu maga. Shiro rozejrzał się i odskoczył na bok, odsłaniając rudowłosej czarodziejce przejście do maga. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ani podczas ataku w Denomii, ani teraz, ów magowie się nie odezwali. Ani razu, nawet jednym słowem. Ani ''dzień dobry'', ani ''do widzenia'', ani ''wypierdalać''. Nic.
Wraz z Shiro przemknęli obok walczącego i stanęli naprzeciw zdezorientowanemu, zadyszanemu magowi. Ci to na prawdę szybko się męczą.
Wykorzystali chwilę zdziwienia przeciwnika i zaatakowali razem, by cios był na tyle skuteczny, by go powalić. Vanille zamachnęła się mieczem wyrzucając z siebie zaklęcia. Wokół pojawiła się biała poświata, a przeciwnik... tak po prostu upadł? Niemożliwe. W Denomii... byli o wiele silniejsi. Czyżby coś się stało? Shiro wyglądał na równie zdziwionego, co ona.
Leżący na ziemi mag wypuścił miecz z dłoni i uśmiechnął się. Uśmiechnął.
— Głupcy — wykrztusił. Głos miał zachrypnięty i niski. — Głupcy. Pokonalibyśmy was. To koniec. Arachne... bogini... z wami koniec! Abra nie... nie wybaczy... — z jego ust potoczyła się szkarłatna krew, a oczy stały się puste, niewidzące. Odgłosy walki umilkły. Zostali pokonani?
Ten mechanizm nie działał tak, jak się tego spodziewali. Jeśli zginął jeden, ginęli wszyscy trzej. Kim byli...?
— Z nami... koniec? Abra nie wybaczy? Arachne? O co do cholery, tutaj chodzi? — Siro rozejrzał się po oniemiałych twarzach. Nikt nie rozumiał ostatnich słów maga z mieczem.
***
W ciemnej komnacie, w której jedynym źródłem światła była niewielka pochodnia zawieszona na skalnej ścianie stał mężczyzna. Obracał w dłoniach niewielką rzecz, będącą teraz jego największą nadzieją i radością. Mały, zielony kamyczek emanował delikatnym światłem.
— Już niedługo. Niedługo się zobaczymy...
— Vincencie...? — w kamiennym wejściu do komnaty stała niewysoka, szczupła kobieta. — Postanowiłeś już?
— Tak. — Odparł po chwili wahania. — Przygotuj wszystko. Zaraz zaczynamy.
___________________________________________________
No, to by było tyle. Jeśli są jakiekolwiek błędy, proszę o poprawę. :)