Tytuł: "Non, je ne regrette rien"
Numer rozdziału: rozdział 5 "Uczucie, które zabija"
Data publikacji: 07.06.2017
Nikt nigdy nie zmierzył tego, nawet poeci, ile pomieści się w sercu.
Zelda Fitzgerald
Będąc w szpitalu i przebywając wśród tej okropnej bieli oraz tylu chorych, nie tylko psychicznie osób, Dave czuł się nieswojo. Nie umiał przyzwyczaić się do panującej tam na okrągło ciszy przerywanej tylko pojedynczymi atakami szału niektórych pacjentów. Większość miała depresyjny, melancholijny nastrój. Czasami zastanawiał się, czy tacy się tutaj znaleźli, czy dopiero po przyjęciu na oddział się zagubili.
Dave także zaczął odczuwać ich depresyjny nastrój. Można powiedzieć, że poza codzienną rozmową z psychologiem i rodziną nie odzywał się do nikogo. Miał gdzieś cały świat, nic go nie interesowało. W zasadzie rozmyślał tylko nad tym, w jaki sposób pozbawić się tego cierpienia, które odczuwał na świecie. Czyli prościej, w jaki sposób się zabić. Wiedział, że rodzina będzie pilnować go dniami i nocami wiedząc, że może znów zrobić coś głupiego.
Ucieszył się mogąc wreszcie opuścić depresyjne miejsce, w którym spędził cały tydzień. Z drugiej strony bał się powrotu do domu, gdzie zapewne atmosfera będzie podobna do tej w szpitalu. Rodzice nie opuszczą go na krok.
Nadal pamiętał swój sen, czy może wizję, tuż po swojej próbie samobójczej. Selena w postaci anioła, skrzydła, na których się unosiła, niczym święta. Wyglądała tak pięknie, a przede wszystkim szczęśliwie. Ale jednak nie chciała, by Dave do niej dołączył. Może ona także uważała, że to jego wina? Na tę myśl Dave'owi z rozpaczy ścisnęło się serce. On to doskonale wiedział.
Czasami miał wrażenie, że to po prostu głupi sen, który ot tak pojawił się w jego głowie. Majaczył, bo utracił dużo krwi? Możliwe. Ale to było tak realistyczne! Tak prawdziwe!
Wtedy zapragnął zamienienia się w anioła, jak jego siostra. Tak, by mógł oglądać wszystkich z góry, przypatrywać się im, ich grzechom, dobrym uczynkom. Po prostu być z nią, z Seleną.
Jednak coś powstrzymywało go od tego czynu. Nie był to strach, teraz wiedział, że to nie boli. Że jest to przyjemne.
Podczas pobytu w szpitalu miał dużo czasu do refleksji i całodniowych przemyśleń. Już wiedział, co czuje. Ale zdawał sobie sprawę, że coś takiego... nie ma prawa istnieć.
Wszedł do swojego świeżo wyremontowanego pokoju. Ha, ha, tak bardzo starali się mu dogadzać. Ale po co? Po co to wszystko? Tylko dlatego, by było mu dobrze i by nie zrobił już nic takiego więcej? Niedoczekanie!
Położył się na łóżku i ułożył głowę na poduszce.
Jaki błąd wtedy popełnił? Co zrobił nie tak, że nadal żyje? Co on tu w ogóle robi? Porażka. On jest porażką. Nawet nie umie się porządnie zabić.
Znów tutaj jest. Rozgląda się po jeżdżących w dole samochodach. Ciężarówki. Jeżdżą tu najczęściej. Piękny widok.
Uśmiechnął się przez łzy kłębiące się w oczach. Przez ostatnie tygodnie załamywał się. Bardziej niż wcześniej. A teraz zwiał z domu. Tylko na chwilę, by móc pospacerować. Pewnie wychodzą ze skóry, ha, ha. Tak mu ich szkoda. Stał się teraz koszmarem, a nie człowiekiem. Jednym wielkim chodzącym koszmarem.
A może teraz jest ten czas? Chyba nie...
Od dawna czekał na odpowiedni moment, ale... może najpierw powinien to wszystko wyznać? Obwieścić tę (ha!) radosną nowinę?
I znowu. Łzy cisną mu się do oczu, nie panuje nad sobą, nad swoim ciałem, umysłem. Wybiegł z domu ot tak. Brat pobiegł za nim, ale on... nie wie gdzie go szukać. Zgubił go w mgnieniu oka. Znów stoi tutaj w tym samym miejscu po raz kolejny. Zastanawia się. Myśli. Łzy spływają po bladych policzkach. Trzyma się kurczowo barierki jak tonący brzytwy. Krzyczy.
Przechodzi przez metalowe zabezpieczenia i staje przodem do rozciągającej się przepaści. Samochody jeżdżą, ludzie nie zwracają uwagi na nastolatka stojącego za barierami mostu.
— Dave! — słyszy swoje imię, wypowiadanie z taką czułością. Za późno, Dean. Za późno.
Odwraca się w stronę biegnącego chłopaka, jego włosy powiewają na wietrze. Odchyla głowę do tyłu.
— Kocham cię, Dean! — puszcza metalowe bariery i rozkłada ręce jak do lotu. Spadając w dół widzi wyciągniętą dłoń brata i jego zapalczywe, płaczliwe wołanie. Zamyka oczy. Tępy ból istnieje tylko na chwilę, później wszystko znika. Ciemność.
Otwierając oczy widzi biel. Razi go w oczy. Boli, ale tylko chwilę. Jego blada skóra tu pasuje. Białe ubranie, które ma na sobie... skrzydła, których tak pragnął.
— Dave? — Słyszy znajomy głos.
— Selena... — chciał powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobył się żaden głos.
— Nie posłuchałeś mnie. — Ton jej głosu był miękki, ale niewesoły. Aż tak nie chciała go zobaczyć? — Braciszku, dlaczego? — westchnęła. — Nie możesz mówić? Kara. Zabiłeś się. Jesteś Niemym Aniołem.
~Akira