5.01.2015

"Prześwit" Rozdział 1 "Początek''

Tytuł: ,,Prześwit'' Rozdział pierwszy ,,Początek''
Data publikacji: 05.01.2015
Postacie: Erza Scarlet, OC

      Wysoka dziewczyna o pięknych, błękitnych oczach stała przy lekko zardzewiałej barierce balkonu. Jej długie, perłowe włosy poruszały się na wietrze, a smukła sylwetka rzucała niewielki cień na zakurzone podłoże. Opierała się na długim mieczu w kolorze diamentu wykonanym z wiecznego kamienia przez jednego z najlepszych płatnerzy na świecie. Broń była jej dumą i chlubą. Kochała ją bardziej niż niejednego człowieka. No właśnie...
      — Vanille? — usłyszała dziewczęcy głos. — Co tutaj robisz? Czekamy na ciebie.
      — Ach tak. Już idę, Dayu. — wymusiła na twarzy uśmiech i jeszcze przez chwilę wpatrywała się w piękne widoki przed oczyma. Westchnęła, uniosła głowę ku górze i przymknęła oczy. Spodobało jej się tutaj, chciałaby tu jeszcze zostać. Wiedziała jednak, że muszą wyruszyć i to jeszcze dziś.
      Odwróciła się z stronę młodej dziewczynki, mniej więcej w wieku dwunastu lat i z uśmiechem na twarzach razem opuściły balkon. Vanille schowała miecz do pochwy. Miała go od wielu lat, a nadal jeszcze szukała dla niego nazwy. Chciała, by było to coś oryginalnego, nazwa, na którą nikt nigdy dotąd nie wpadł.
      — Jestem. Możemy iść.
      — Nareszcie. Gdzieś ty była? Co tam robiłaś tyle czasu? — na niezbyt dużym, wypłowiałym i startym fotelu siedział naburmuszony chłopak o fioletowych włosach. Wpatrywał się w dziewczynę przenikliwym spojrzeniem wyrażającym gniew. Ręce założył na piersiach i czekał na odpowiedź.
      — Podziwiałam obłoki — prychnęła. — Shiro, nie zachowuj się jakbyś był moim ojcem, matką, dziadkiem i ciocią!
      — Martwię się o ciebie, Vanille. Nie utrudniaj mi życia, proszę cię. — wstał z fotela, otrzepał zakurzone ubranie i głową dał im znak, by szły za nim. Vanille prychnęła, ale podążyła za chłopakiem.
      Wyszli na zewnątrz, a Vanille znów zapatrzyła się na piękne widoki miasta. Potrafiła znaleźć urok we wszystkim, nawet w tej zniszczonej części Denomii, w której się aktualnie znajdowali. Shiro rozejrzał się po okolicy i, jak się spodziewał, nie było tutaj żywej duszy.
Po wczorajszej walce pozostały tylko sterty gruzu, zniszczone domy bez okien, drzwi, lub dachów, a w najgorszych przypadkach pozostawały same fundamenty. Vanille szkoda było Denomii. Była naprawdę pięknym miastem, a teraz jej część była w opłakanym stanie. Dziewczyna czekała na znak Shiro, gdy nagle coś sobie przypomniała.
      — Gdzie Reila? — zapytała, a gdy nie otrzymała odpowiedzi ponowiła pytanie — Gdzie Reila?
      — Poszła na przeszpiegi... — odpowiedział Shiro po chwili.
      — Co? Pozwoliłeś jej? Jesteś nienormalny?! Pozwoliłeś jej iść samej... Szczyt debilizmu! Nie spodziewałam się po tobie logicznego myślenia, ale nie sądziłam też, że jesteś aż takim kretynem! — wrzeszczała Vanille nie myśląc o konsekwencjach robienia hałasu w środku dnia, kiedy nie wiedzieli, czy nikogo w pobliżu nie ma.
      — Możesz... zamknąć się na chwilę? Jeśli ktoś tu jest, przez ciebie nas usłyszy... Rozumiesz? — Shiro wiedział, że Vanille jest osobą o słabych nerwach i wszystko może wyprowadzić ją z równowagi, a jeśli chodziło o Reilę była szczególnie wyczulona.
      Reila była dziewczyną potocznie nazywaną przez swoich znajomych czerwonym diabłem. Choć miała bardzo delikatną, niemal dziecięcą twarz i smukłe ciało, była to tylko przykrywka. Czerwone włosy dodawały jej tylko uroku, a czarne oczy wcale nie psuły pierwszego wrażenia, które zawsze było mylne, tak samo jak po rozmowie z nią. Sprawiała wrażenie roztrzepanego dziecka, które nigdy nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Zwykle gadała głupoty i z początku nigdy sama nie mogła sobie poradzić. I właśnie przez nią zawalali część walk, co kończyło się dla nich źle. Jednak, gdy tylko coś ją, nie daj Boże, zdenerwowało, nie było odwrotu. Przemieniała się w nieokrzesanego potwora bez uczuć. Mniej więcej dlatego Vanille miała na jej punkcie pierdolca. Reila mogła bardzo szybko roznieść pół miasta.
      — Głupek, głupek, głupek! — powtarzała jak mantrę, jednak już ciszej i znacznie spokojniej. Po chwili chwyciła Shiro za ubranie i przygniotła do muru — Jeśli coś jej się stanie, będzie to twoja wina. A ja wtedy cię zabiję. Najboleśniejszą z możliwych technik. Będziesz cierpiał...
      — Uspokój hormony, złotko. Przecież nic się jej nie stanie. Może nie jest do końca... normalna, ale sobie poradzi. Zresztą, tutaj nikogo nie ma, więc... — Vanille puściła go i spojrzała na Dayu.
      — Dayu? Dlaczego jej nie powstrzymałaś? Albo mnie nie zawołałaś?
      — Przepraszam, Vanille. Próbowałam ją powstrzymać, ale... nie pomyślałam o zawołaniu ciebie... przepraszam. — dziewczynka zawstydziła się i opuściła głowę. Źle jej było z tym, że nie potrafiła zatrzymać przyjaciółki... czy choćby zawołać Vanille.
      — Nic się nie stało. Nie mam do ciebie o to żalu. Mam żal do tego dupka. — spojrzała na Shiro morderczym wzrokiem psychopatki. Prawdą było, że cała ich czwórka nie była do końca normalna.
      — Spokojnie, Vanille. Mamy spotkać się z nią niedaleko lasu Aveo... jak on się nazywał?
      — Idiota... Avrien, głupku. Dlaczego tam? Czy nie mieliśmy ominąć lasu? Sam mówiłeś, że jest tam niebezpiecznie...
      — Plany się troszkę pozmieniały, a mówiąc trochę, mam na myśli bardzo. Jeśli ominiemy las jest bardzo prawdopodobne, że natkniemy się na tych, co zaatakowali Denomię. A zważając, co stało się z miastem, chyba lepiej na nich nie trafiać. Chodźmy już. Reila pewnie czeka... — powiedział Shiro i wyszedł zza domu, a dziewczyny za nim.
      Mijali doszczętnie zniszczone domy, wystawy sklepowe, ale i zabitych ludzi. Krew znajdowała się w wielu zakątkach miasta, a sponiewierane ciała walały się tu i ówdzie, jak niepotrzebne, stare lalki.
      Dayu, która była bardzo wyczulona na punkcie ludzkiej krzywdy, zakrywała sobie usta dłonią. Vanille spoglądała na nią ukradkiem. Wiedziała, że dziewczynka przeżyła w swoim życiu coś podobnego i zobaczenie tego wszystkiego musiało być dla niej wstrząsem.
      Denomia była wioską niemagiczną, więc nagły atak musiał skończyć się tragicznie. W zasadzie... nikt nie miał szans, by przeżyć spotkanie z silną drużyną magów, która ich napadła. Nikt, prócz czterech czarodziejów, którzy połączonymi siłami zdołali utrzymać się przy życiu. Odnaleźli najmniej zniszczony dom i spędzili w nim noc.
      W wiosce znaleźli się przypadkiem. Vanille zastanawiała się, dlaczego wszędzie, gdzie są musi wydarzyć się coś złego. Przynoszą pecha, czy jak?
***
      Erza stanęła przed drzwiami gildii Fairy Tail trzęsąc się z wściekłości. Jeszcze nigdy nie dostała tak głupiej misji! Mogła sama wybrać sobie zajęcie, ale nie! Wolała wziąć pracę, którą poleciła jej Mirajane. Ciekawy tytuł, niezła zapłata. Nie sądziła, że będzie musiała robić z siebie kompletną idiotkę i  to przed tyloma ludźmi. Niech tylko Mira poczeka, bo kiedy wściekła czerwonowłosa wpadnie do siedziby gildii... to nie ma prawa skończyć się szczęśliwie... dla białogłowej oczywiście.
      Zaciskając pięści stawiała kroki i coraz bardziej zbliżała się do drzwi, a gdy je otworzyła ujrzała codzienny obraz. Siedzieli, pili, jedli, krzyczeli. Nic nadzwyczajnego. A zresztą, czego ona mogła się spodziewać? Znała przecież tych ludzi bardzo dobrze. Jednak... nigdzie nie dostrzegła Mirajane.  Akurat, gdy chciała okazać jej niezmierną wdzięczność w postaci mocnego kopa w tyłek w podzięce za misję.
      Weszła i nie zwracając uwagi na kręcących się wokół ludzi i krzyki w jej stronę usiadła na swoim stałym miejscu i położyła głowę na stoliku. Po żadnej misji nie była aż tak wykończona. Pierwszy raz... Starzeje się? Nie, to nie to. Ma w końcu dwadzieścia lat. Odetchnęła głęboko i nagle uderzył ją brak obecności kilku osób.
      — Gray, Natsu... Lucy. Ciekawe gdzie oni się podziali? — zapytała sama siebie. W zasadzie dawno ich nie widziała, szkoda, że ich nie ma. Powinni ją wesprzeć, gdy przyszła po misji tak wyrąbana. — Eh, o czym ja myślę?! — skarciła się w myślach. Mówi, jakby miała co najmniej pięćdziesiąt lat... nawet staruszek tak nie narzeka.
      Leżała jeszcze chwilę i rozmyślała. Rzadko jej się to zdarzało. Nie lubiła myśleć, wolała działać.  Przecież myśleniem niczego nie załatwi. Jednak... pewna misja jej coś uświadomiła... nie ta, na której zrobiła z siebie debila, o nie, ale ta na pewno nauczyła ją, żeby samej wybierać sobie pracę... Głupia Mirajane. Chodzi jej jednak o misję poprzedzającą ten kompletny niewypał. Ukończyła ją z wiedzą, że ludzie naprawdę... potrafią kochać.
      — Więc dlaczego mnie nikt nie kocha? — szepnęła do siebie. Pamięta te słowa... stały się jej pomocą z przejściem przez życie... ''Bądź sobą. Życie jest zbyt krótkie, by udawać. Na pewno jest na świecie ktoś, kto cię pokocha. I wiesz, z reguły jest tak, że ta osoba, jest najbardziej nieoczekiwaną''.
      Pomyślała o Jellalu. Czy jego miłość była prawdziwą? Wspomnienie chłopaka zabolało, niczym przeszycie mieczem na wylot. Nigdy nie chciała, by jej życie było tanim romansem, chciała tylko być kochaną. Nagle otrząsnęła się.
      — Nie mogę myśleć. Na złe mi to wychodzi — uśmiechnęła się do siebie. Pierwszy i ostatni raz pogrążyła się w tak dołujących myślach. Już więcej nie da się ponieść emocjom.

4.01.2015

"Twenty Toys: Przeżyjmy dzień bez magii''

– Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda życie ludzi bez magii? – zapytała Lucy znad kawałka zwęglonej ryby trzymanej przez nią w dłoni. Ręka Erzy zawisła w powietrzu wypuszczając mały kawałek pokarmu.
– Och, Erza. Zmarnowałaś taką dobrą rybkę... – westchnął zrozpaczony, niebieski kot i usiadł na ziemi spuszczając głowę, by po chwili sięgnąć po leżące w piasku jedzenie.
– Kiedy teraz o tym wspomniałaś... to nie – zastanowiła się Erza ignorując wypowiedź Happy'ego zajadającego się z ochotą chrupiącą rybką z strzelającym pod jego zębami piaskiem.
– Ciekawe, jak radzą sobie z potworami? – zaciekawiła się Wendy. Usiadła krzyżując nogi i przyglądała się z zaciekawieniem reszcie.
– Może ich nie atakują? – Charla, również podłapując temat, wtrąciła się do rozmowy.
– Nie mam pojęcia...
– Ich życie musi być bardzo nudne – skwitował Natsu opierając się na rękach.
– Och, to na pewno nie tak...
– Nigdy nie wyobrażałam sobie życia bez mojej magii – Erza przybrała typową dla niej minę – Pomyślmy...

– Natsu, Natsu! Zobacz, jaką genialną sukienkę sobie kupiłam! – wołała niewysoka, blond włosa dziewczyna wymachując krwistoczerwoną tkaniną.
– Nie masz na co wydawać pieniędzy, Lucy? Myślałem, że ledwo starcza ci na jedzenie... – zapytał chłopak z różowymi włosami marszcząc czoło.
– Och, to nie tak. Ja po prostu...
– Wydaję kasę na byle co – dokończyła opierająca się o framugę drzwi dziewczyna. – Musisz nauczyć się oszczędzać, Lucy.
– Ale Erzo... To tylko...
– KTO WRZUCIŁ TEGO MOKREGO SIERŚCIUCHA DO MOJEJ SYPIALNI?! – po mieszkaniu rozniósł się głośny krzyk, a po chwili przez drzwi do pokoju wszedł czarnowłosy chłopak niosąc w wyciągniętych dłoniach niebieskiego, wyrywającego się kota.
– Happy! Wszędzie cię szukałem! – zawołał Natsu chwytając zwierzę w objęcia. W odpowiedzi otrzymał tylko nieszczęśliwe mruknięcie.
– Jeszcze raz to... to... to coś znajdzie się w moim pokoju, a nogi ci z tyłka powyrywam! A żeby tylko tyle... Później z powrotem ci je powkładam... I tak na przemian!
– Gray, jesteś brutalny... To tylko słodki kotek – powiedziała Lucy i zaczęła bawić się z niebieskim zwierzakiem, który wyrwał się z uścisku właściciela i łasił się przy blondynce
– No właśnie! Nie masz prawa dotykać mojego kotka! Prawda Lucy? Lucy? Lucy?!
– POMOCY! – krzyczała blondynka starając się odciągnąć kocurka od swojej nowo zakupionej sukienki, która najwyraźniej bardzo mu się spodobała, bo miętolił ją w swoim pyszczku nie chcąc wypuścić – ona była okropnie droga!
– A mówiłam, że się nie opłacało...
– Happy, nie jedz tego! – wrzasnął Natsu próbując odciągnąć kota od materiału – przecież się rozchorujesz!
– Natsu! Tylko o to się martwisz? A co z moją sukienką?!
– Kupisz sobie nową! No puść, Happy...!
– Ależ wy macie problemy... Gray? Masz ochotę na czekoladę? – zapytała Erza zwracając się do czarnowłosego chłopaka stojącego obok niej. Od kilku minut przyglądał się zaistniałej sytuacji kręcąc z politowaniem głową.
– Czekoladę? Nie. Zdecydowanie potrzebuję czegoś mocniejszego... – powiedział, po czym wyszedł z pokoju, a za nim szybkim krokiem podążyła Erza.
– Happy, puszczaj!
– Natsu, moja sukienka!
– Co mnie interesuje twoja sukienka! Mój kot może przez nią umrzeć!
– Ja przez to umrę! Nie mam ani pieniędzy, ani sukienki! W czym ja pójdę na bal?!
– Możesz iść nawet nago!

Kłótnia między przyjaciółmi i kotem toczyła się przez dość spory kawałek czasu. Z pokoju wciąż i wciąż dochodziły krzyki, aż w końcu dźwięk rwącego się materiału.

– NATSU! JAK TY MOGŁEŚ?!
– TO NIE JA, TO HAPPY!
– Wiedziała, że tak to się skończy – westchnęła Erza popijając już trzecią z rzędu gorącą czekoladę. – Już nigdy więcej tego nie wypiję – skrzywiła się i odstawiła kubek na blat stołu.
– Ta... To zawsze kończy się tak samo... Eh... Mówiłem ci, że tutaj potrzebne będzie coś mocniejszego...
– Idziesz na dzisiejszy bal? – zapytała Erza.
– Idę. Jak mógłbym odpuścić taką okazję.
– A z kim idziesz? – zaciekawiła się.
– Z Caną...
– Z CANĄ?! Dlaczego? Jakim cudem? Co?! – dziewczyna wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
– No... normalnie. Zaprosiłem ją, zgodziła się, więc idziemy razem – uśmiechnął się od ucha do ucha. Oczywiście nie miał nic do Cany. Była jego przyjaciółką, a gdy dowiedział się, że nie ma z kim iść, postanowił ją poprosić. – A ty z kim...
– Natsu, nienawidzę cię! – do pokoju wtargnął Natsu, a zaraz za nim rozjuszona Lucy trzymająca w dłoni podartą sukienkę, którą po chwili zaczęła go okładać. – Nienawidzę, nienawidzę!
– Uspokój się, Lucy!
– Zobacz co zrobiłeś...!
– USPOKÓJCIE SIĘ OBOJE! – wrzasnęła Erza wpadając w szał – Nie mam ochoty nadal wysłuchiwać waszym okropnych wrzasków! Zachowujecie się, jak dzieci!
– Ale Erza...
– Spokój! Chcecie za karę nie iść na bal?! – zagroziła.
– Ja i tak nie mam w czym iść – orzekła zrozpaczona Lucy i opadła na krzesło – Twoja czekolada? Mogę? – zwróciła się do Gray'a i nie czekając na odpowiedź wypiła łyk z białego kubka.
– Poszła won od mojego picia. – czarnowłosy wytargał jej kubek z dłoni i odłożył na stół.
– Lucy, masz tysiące innych sukienek... Dlaczego akurat ta?
– Bardzo mi się podoba... podobała, bo w tej chwili, opluta i pogryziona przez tego mokrego szczura...
– Wreszcie ktoś się ze mną zgadza!
– Nie porównuj Happy'ego do szczura, jak możesz?!
– A jak on mógł pogryźć mi sukienkę?!
– Sama ją potargałaś! On tylko...

I tak sprzeczka rozpoczęła się na nowo. Erza skinęła głową na Gray'a, by wyszedł z nią na zewnątrz. Pogoda tego dnia była ładna, chmury na niebie od samego rana prawie w ogóle się nie pojawiały. Spacerowali w ciszy delektując się spokojem i tym, że nie musieli nadal wysłuchiwać wrzasków swoich przyjaciół.

– Chyba się nie pobiją? – zapytała Erza, choć nie wyglądała na szczególnie przejętą.
– Raczej nie... Prędzej to Lucy pobije Natsu...

Dostrzegli w oddali niewysoką, można powiedzieć nawet, że malutką postać spacerującą po ulicy.

– Och, zobacz! Czy to nie Wendy?
– Tak, to na pewno ona.
– Wendy! – zawołała Erza i zaczęła wymachiwać dłońmi nad głową. Po chwili dziewczyna była tuż obok.
– Witajcie! – krzyknęła – Co tutaj robicie?
– Uciekamy – skrzywił się Gray – A ty?
– Wyprowadzam Charlę na spacer – wskazała na białego kota z różową wstążeczką obwiązaną wokół szyi. Na ten widok Gray westchnął.
– Kolejny kocur...
– Jak się miewasz Wendy? Dawno się nie widzieliśmy... – zapytała Erza z zawstydzeniem drapiąc się po głowie.
– Ach, tak. Faktycznie. Nie miałam ostatnio czasu. Mam bardzo dużo nauki...
– Rozumiem...

Ich spokojną rozmowę przerwało kocie prychnięcie.

– Co się stało, Charlo? – kto prychał dalej nie słuchając swojej właścicielki. Po chwili zorientowali się, co było przyczyną dziwnego zachowania kotki. Zaraz za nimi pojawił się niebieski kot.
– Happy? Co tu robisz? – zapytała zdziwiona Erza, po czym coś sobie przypomniała – O matko! Pozabijali się!
– HAPPY! – usłyszeli znajomy głos.
– No i nadzieja okazała się być złudna... – westchnął Gray. Obok nich pojawił się Natsu wraz z Lucy.
– Happy nam uciekł... – wydyszała dziewczyna.
– Naprawdę?
– Błagam, niech ten dzień się już skończy...

Siedzieli na mieniącym się w świetle słońca piasku z wybałuszonymi oczyma. Wokół walały się zwęglone kawałki ryb i ości. Nikt nie wiedział, co ma powiedzieć na to wyobrażenie.

– Dlaczego byłem kotem? – odezwał się wreszcie Happy.
– Może dlatego, że jesteś kotem – Uświadomiła go Charla.
– Gray, dlaczego tak mnie nie lubiłeś? – zwrócił się do czarnowłosego.
– Nie mam pojęcia.
– Lucy... Dlaczego byłaś taką divą?
– Dlaczego powiedziałam, że nigdy więcej nie wypiję czekolady?
– Dlaczego wychodziłam na spacer z kotem?
– Dlaczego chciałem iść na bal z Caną?
– Ludzie bez magii mają przerąbane! – krzyknął Natsu i szybko się podniósł – Jak oni tak wytrzymują? Przecież to nienormalne!!!
– Natsu, uspokój się – powiedział Happy i wpakował ostatni kawałek rybki do kocich ust.

3.01.2015

"Twenty Toys: Wymarzony powrót''

Zadedykowane Mizuki MT

Zamknęła oczy. Była więziona w tej celi już tak wiele czasu. Nie miała nawet najmniejszej szansy na powrót. Wypuszczali ją tylko w dzień, raz na jakiś czas i zmuszali do robienia tych wszystkich okropnych rzeczy.
Pierwsze łzy zagościły na jej bladych policzkach. Tak bardzo chciała się stąd wydostać. Zobaczyć wreszcie słońce, ujrzeć księżyc, gwiazdy. Co dzień zastanawiała się, co teraz może robić jej rodzina... Rodzina, która myśli, że nie żyje. Że zginęła wtedy na misji, tej nieszczęsnej, przez którą została odsunięta od przyjaciół.
Nie wiedziała, kiedy to się zdarzyło, już dawno zdążyła zgubić się w czasie. Nie miała nawet pojęcia, czy jest lato, zima, czy może wiosna? Zapamiętała natomiast, dokładnie i ze szczegółami, co się wówczas wydarzyło. Pamięta jak oberwała, jak spadała z klifu. Słyszała wtedy krzyki swoich przyjaciół. Myślała, że zginie. Gdy odzyskała przytomność znajdowała się w tej celi, związana i zakneblowana. Tak bardzo się bała. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wtedy przyszli oni. Wyjaśnili jej wszystko, byli uprzejmi, mili. To wydawało jej się być takie nierealne.
Potem wszystko zrozumiała. Ci ludzie uratowali jej życie, aby potem je sobie przywłaszczyć. Była samotna. Wszyscy, których kochała, na których jej zależało... Wszyscy od niej odeszli. Pozostawili ją tutaj. Chciała, aby ją znaleźli, by dowiedzieli się, że żyje.
Z jej oczu zaczęły wypływać coraz to większe łzy. Ukryła twarz w dłoniach i skuliła się. Nie wiedziała czy jest dzień czy noc. Bała się, że niedługo znów tutaj przyjdą i każą jej to robić.
Usłyszała nagły huk. Odsłoniła twarz i otworzyła oczy. W bladym świetle rozjarzonej pochodni nie widziała zbyt wiele. Wstała, podeszła do żelaznych, chronionych zaklęciami krat i oparła się o nie. Zastanawiała się, czym był owy hałas. Stała tak kilka minut w absolutnej ciszy, gdy w ciemności dostrzegła dwie wysokie postacie. Jedna z nich wycelowała dłoń w jej stronę. Dziewczyna momentalnie odskoczyła od rozżarzonych do białości, stalowych krat. Zacisnęła zęby, aby zapobiec odczuwaniu tak silnego bólu. Dwaj wysocy magowie bez słowa otworzyli kraty. Została brutalnie wyciągnięta z celi z mocno związanymi rękami.
Nic nie mówiła, wiedziała co się święci. Znów będą kazali jej to zrobić. Znów będzie musiała ich słuchać, choć wcale nie będzie chciała. Wydawali się jednak być bardziej zdenerwowani niż zwykle. Nerwowo podskakiwali przy każdym najmniejszym odgłosie. Może jednak coś się stało? Ten huk i ich niespokojne ruchy...
Szli tak dobrze znanymi jej korytarzami. Dokładnie pamiętała już, kiedy ma się schylić, kiedy uważać na schody. Wyminęli jednak ostatni z zakrętów, ten prowadzący do ostatniej z komnat. Spojrzała na ich sposępniałe twarze. Były bez jakiegokolwiek wyrazu, czy emocji. Nie śmiała zapytać, gdzie ją prowadzą. Spuściła wzrok i szła dalej, prowadzona przez magów.
Ziemia pod nimi nagle się zatrzęsła. Wzdrygnęła się. Ewidentnie coś się działo. W budynku był ktoś, kto nie powinien w nim być. Dwaj mężczyźni przyspieszyli kroku, prawie ciągnąc ją za sobą. Nie nadążała za nimi. Brakowało jej tchu, nie miała na tyle siły by iść, a co dopiero biec.
Usłyszeli krzyk dochodzący gdzieś z wnętrza budynku. Ten głos... Znała go, aż za dobrze. Nie wierzyła... Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go usłyszy. Krzyk ponowił się. To musiał być on.
Ucieszyła się w duchu wiedząc, że tu jest. Skoro on tu był, to inni także musieli. Chciała krzyczeć, że jest tutaj. Żeby ją znaleźli, wyciągnęli z tego koszmaru. Chciała wreszcie móc wrócić. Kolejny głos rozdarł powietrze. Jego też dobrze znała. Pierwszy raz od tylu miesięcy była szczęśliwa i miała nadzieję, że uda jej się opuścić to miejsce.
Krzyki, huki i ogólny hałas ustał i zrobiło się cicho. Wydawało się to być w tej chwili podejrzane. Dwaj strażnicy chyba wyczuli to samo co ona, bo stanęli nagle w miejscu tak, że o mało co, a wylądowała by na ziemi.
Cisza zdawała się być przytłaczająca. Przeczuwała, że coś się stanie, bała się wypowiedzieć te słowa na głos. Potem zdarzyło się to.
W jednej chwili cały świat zawirował, a jej zdawało się, że cały sufit runie. Smętną ciszę przerwał głośny wybuch. W ścianie na wprost jej oczu, ziała wielka dziura, a w jej wnętrzu zobaczyła pięć postaci i dwa koty. Ich zadziorne uśmiechy zniknęły w jednej chwili, podczas spotkania z jej wzrokiem.
Dwóch mężczyzn, których dłonie czuła na sobie, pociągnęło ją w odwrotną stronę. Teraz już nie panowała nad emocjami. Krzyczała, piszczała i wyrywała się dwóm magom, którzy nie mieli czasu, aby pozbawić ją tej możliwości. Szarpnęli ją mocno tak, że ledwo utrzymała się na nogach.
Wołała po imieniu swoich przyjaciół. Dobrze wtedy usłyszała, to byli oni. W duchu cieszyła się, bo wiedziała, że ją zobaczyli. Wiedzieli, że żyje.
Nie miała pojęcia, gdzie ja wloką i dlaczego była im taka potrzebna. Zastanawiała się nad tym od dłuższego czasu. Mogli wybrać kogokolwiek, kto używał podobnej do niej magii. Chciała już wrócić do domu.
Potknęła się o kamień i wylądowała na ziemi. Jeden ze strażników podciągnął ją do góry i kazał stawać na nogi. Zrobiła to, co mówił. Została brutalnie szarpnięta przez drugiego maga. Wiedziała, że nie zdążą uciec przed Natsu i resztą, więc nie bała się tak, jak kiedyś.
Miała rację. Tuż po chwili betonowe podłoże zamarzło tworząc lodowisko. Wraz z dwójką magów-strażników wylądowała na ziemi po raz drugi w przeciągu minuty. Usłyszała krzyki swoich przyjaciół i ogromny huk. Po chwili zrobiło się cicho.
Korzystając z chwili czasu odwiązała ręce i zdążyła uciec zanim ktokolwiek zdołał ją złapać. Biegła przed siebie, odzyskując utracone przez te wszystkie miesiące siły. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca, ale... Nie mogła pozostawić przyjaciół. Zatrzymała się i spojrzała za siebie. Nie gonili jej, więc zapewne jeszcze się nie pozbierali. Jej magiczne moce były na skraju wyczerpania, nie była w stanie pomóc swojej rodzinie.
Gdzie oni się podziali? Czym był ów huk? Dlaczego tak nagle zrobiło się cicho? Czy nic im nie jest? Poczuła nagłe wstrząsy. Ziemia pod jej stopami zaczęła się trząść. To jeden ze strażników użył swojej magii. Poczuła, jak zapada się pod ziemię.
Upadła i poczuła ból w kostce. Została zasypana przez stertę gruzu. Słyszała głosy swoich przyjaciół, wykrzykujące wszelakie zaklęcia. Starała się wydostać spod góry betonu, ale znacznie utrudniała jej to rwąca, prawdopodobnie skręcona kostka. Zmagając się z bólem, dziewczyna miotała się i próbowała przesunąć najcięższy z odłamków, aż wreszcie udało jej się to i wyszła na marmurową podłogę pałacu.
Obok niej leżało dwóch magów, którzy wyciągnęli ją z celi. Nie ruszali się, więc założyła, że stracili przytomność. Spojrzała na środek wielkiej sali, tak przez siebie znienawidzonej. To właśnie tutaj zmuszali ją do robienia tych wszystkich okropieństw. Siedziała na ziemi, podczas gdy jej gildia wyraźnie wygrywała walkę.
Ludzie żyjący w tym zamku byli bardzo słabi, ale ona nie potrafiła się im sprzeciwić. Wiedziała, że nie zabiliby jej przed ukończeniem projektu, ale nie była gotowa na tortury. Nadal pamięta ten jeden jedyny raz, kiedy postawiła się i nie chciała zrobić tego, co chcieli. To tak bardzo bolało.
Dokładnie przypatrywała się walczącym. Pokonali większość żołnierzy i zabierali się za magów. Choć niektórzy mieszkańcy tego zamku mogli używać magii, była to magia bardzo słaba. Jedyny potężny tutaj czarodziej, to Bunda, właściciel uważający się za władcę. Używając magii światła, mógł wytworzyć laser, który potrafił przeciąć w pół wszystko, nawet magię innego maga.
Po kilku minutach został tylko on. Śmiał się im w twarz... Jej przyjaciołom. To nie może zostać mu podarowane.
Zacięta walka trwała kilkadziesiąt minut, a uśmiech powoli schodził z twarzy Bundy, pojawiała się natomiast złość. Miotał laserami we wszystkie strony, ale każdy z walczących magów zgrabnie unikał ciosów. Pięciu silnych magów i dwa koty na jednego. Nie mogli przegrać, jednak zaczynali tracić siły. Nie wiedziała, że był na tyle mocny, by móc pokonać najsilniejszych magów z najlepszej gildii.
Po chwili jednak jeden z leżących już na ziemi, wstał i zaczął przemawiać do stojącego nad nimi Bundy. Gdy jednak nie zdołali go przekonać, by zaprzestał projektu, walka rozpoczęła się na nowo, ale z większym zapałem gildii. Skakali i rzucali zaklęcia aż powalili ''władcę'' na ziemię. Ucieszyła się. Wyciągną ją stąd. Nie będzie musiała tego robić po raz kolejny. Nigdy w życiu nie była aż tak szczęśliwa.
Zadali mu ostateczny cios. Jego twarz zastygła wykrzywiona w grymasie. Opadli zmęczeni na biały marmur. Odwrócili twarze w jej stronę. Wtem usłyszała głos Lucy.
 — Levy...