Zadedykowane Mizuki MT
Zamknęła oczy. Była więziona w tej celi już tak wiele czasu. Nie
miała nawet najmniejszej szansy na powrót. Wypuszczali ją tylko w dzień,
raz na jakiś czas i zmuszali do robienia tych wszystkich okropnych
rzeczy.
Pierwsze łzy zagościły na jej bladych policzkach. Tak
bardzo chciała się stąd wydostać. Zobaczyć wreszcie słońce, ujrzeć
księżyc, gwiazdy. Co dzień zastanawiała się, co teraz może robić jej
rodzina... Rodzina, która myśli, że nie żyje. Że zginęła wtedy na misji,
tej nieszczęsnej, przez którą została odsunięta od przyjaciół.
Nie
wiedziała, kiedy to się zdarzyło, już dawno zdążyła zgubić się w
czasie. Nie miała nawet pojęcia, czy jest lato, zima, czy może wiosna?
Zapamiętała natomiast, dokładnie i ze szczegółami, co się wówczas
wydarzyło. Pamięta jak oberwała, jak spadała z klifu. Słyszała wtedy
krzyki swoich przyjaciół. Myślała, że zginie. Gdy odzyskała przytomność
znajdowała się w tej celi, związana i zakneblowana. Tak bardzo się bała.
Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wtedy przyszli oni. Wyjaśnili jej
wszystko, byli uprzejmi, mili. To wydawało jej się być takie nierealne.
Potem
wszystko zrozumiała. Ci ludzie uratowali jej życie, aby potem je sobie
przywłaszczyć. Była samotna. Wszyscy, których kochała, na których jej
zależało... Wszyscy od niej odeszli. Pozostawili ją tutaj. Chciała, aby
ją znaleźli, by dowiedzieli się, że żyje.
Z jej oczu zaczęły
wypływać coraz to większe łzy. Ukryła twarz w dłoniach i skuliła się.
Nie wiedziała czy jest dzień czy noc. Bała się, że niedługo znów tutaj
przyjdą i każą jej to robić.
Usłyszała nagły huk. Odsłoniła twarz i
otworzyła oczy. W bladym świetle rozjarzonej pochodni nie widziała zbyt
wiele. Wstała, podeszła do żelaznych, chronionych zaklęciami krat i
oparła się o nie. Zastanawiała się, czym był owy hałas. Stała tak kilka
minut w absolutnej ciszy, gdy w ciemności dostrzegła dwie wysokie
postacie. Jedna z nich wycelowała dłoń w jej stronę. Dziewczyna
momentalnie odskoczyła od rozżarzonych do białości, stalowych krat.
Zacisnęła zęby, aby zapobiec odczuwaniu tak silnego bólu. Dwaj wysocy
magowie bez słowa otworzyli kraty. Została brutalnie wyciągnięta z celi z
mocno związanymi rękami.
Nic nie mówiła, wiedziała co się święci.
Znów będą kazali jej to zrobić. Znów będzie musiała ich słuchać, choć
wcale nie będzie chciała. Wydawali się jednak być bardziej zdenerwowani
niż zwykle. Nerwowo podskakiwali przy każdym najmniejszym odgłosie. Może
jednak coś się stało? Ten huk i ich niespokojne ruchy...
Szli tak
dobrze znanymi jej korytarzami. Dokładnie pamiętała już, kiedy ma się
schylić, kiedy uważać na schody. Wyminęli jednak ostatni z zakrętów, ten
prowadzący do ostatniej z komnat. Spojrzała na ich sposępniałe twarze.
Były bez jakiegokolwiek wyrazu, czy emocji. Nie śmiała zapytać, gdzie ją
prowadzą. Spuściła wzrok i szła dalej, prowadzona przez magów.
Ziemia
pod nimi nagle się zatrzęsła. Wzdrygnęła się. Ewidentnie coś się
działo. W budynku był ktoś, kto nie powinien w nim być. Dwaj mężczyźni
przyspieszyli kroku, prawie ciągnąc ją za sobą. Nie nadążała za nimi.
Brakowało jej tchu, nie miała na tyle siły by iść, a co dopiero biec.
Usłyszeli
krzyk dochodzący gdzieś z wnętrza budynku. Ten głos... Znała go, aż za
dobrze. Nie wierzyła... Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go usłyszy. Krzyk
ponowił się. To musiał być on.
Ucieszyła się w duchu wiedząc, że
tu jest. Skoro on tu był, to inni także musieli. Chciała krzyczeć, że
jest tutaj. Żeby ją znaleźli, wyciągnęli z tego koszmaru. Chciała
wreszcie móc wrócić. Kolejny głos rozdarł powietrze. Jego też dobrze
znała. Pierwszy raz od tylu miesięcy była szczęśliwa i miała nadzieję,
że uda jej się opuścić to miejsce.
Krzyki, huki i ogólny hałas ustał i
zrobiło się cicho. Wydawało się to być w tej chwili podejrzane. Dwaj
strażnicy chyba wyczuli to samo co ona, bo stanęli nagle w miejscu tak,
że o mało co, a wylądowała by na ziemi.
Cisza zdawała się być
przytłaczająca. Przeczuwała, że coś się stanie, bała się wypowiedzieć te
słowa na głos. Potem zdarzyło się to.
W jednej chwili cały świat
zawirował, a jej zdawało się, że cały sufit runie. Smętną ciszę przerwał
głośny wybuch. W ścianie na wprost jej oczu, ziała wielka dziura, a w
jej wnętrzu zobaczyła pięć postaci i dwa koty. Ich zadziorne uśmiechy
zniknęły w jednej chwili, podczas spotkania z jej wzrokiem.
Dwóch
mężczyzn, których dłonie czuła na sobie, pociągnęło ją w odwrotną
stronę. Teraz już nie panowała nad emocjami. Krzyczała, piszczała i
wyrywała się dwóm magom, którzy nie mieli czasu, aby pozbawić ją tej
możliwości. Szarpnęli ją mocno tak, że ledwo utrzymała się na nogach.
Wołała
po imieniu swoich przyjaciół. Dobrze wtedy usłyszała, to byli oni. W
duchu cieszyła się, bo wiedziała, że ją zobaczyli. Wiedzieli, że żyje.
Nie
miała pojęcia, gdzie ja wloką i dlaczego była im taka potrzebna.
Zastanawiała się nad tym od dłuższego czasu. Mogli wybrać kogokolwiek,
kto używał podobnej do niej magii. Chciała już wrócić do domu.
Potknęła
się o kamień i wylądowała na ziemi. Jeden ze strażników podciągnął ją
do góry i kazał stawać na nogi. Zrobiła to, co mówił. Została brutalnie
szarpnięta przez drugiego maga. Wiedziała, że nie zdążą uciec przed
Natsu i resztą, więc nie bała się tak, jak kiedyś.
Miała rację.
Tuż po chwili betonowe podłoże zamarzło tworząc lodowisko. Wraz z dwójką
magów-strażników wylądowała na ziemi po raz drugi w przeciągu minuty.
Usłyszała krzyki swoich przyjaciół i ogromny huk. Po chwili zrobiło się
cicho.
Korzystając z chwili czasu odwiązała ręce i zdążyła uciec
zanim ktokolwiek zdołał ją złapać. Biegła przed siebie, odzyskując
utracone przez te wszystkie miesiące siły. Pragnęła znaleźć się jak
najdalej od tego przeklętego miejsca, ale... Nie mogła pozostawić
przyjaciół. Zatrzymała się i spojrzała za siebie. Nie gonili jej, więc
zapewne jeszcze się nie pozbierali. Jej magiczne moce były na skraju
wyczerpania, nie była w stanie pomóc swojej rodzinie.
Gdzie oni
się podziali? Czym był ów huk? Dlaczego tak nagle zrobiło się cicho? Czy
nic im nie jest? Poczuła nagłe wstrząsy. Ziemia pod jej stopami zaczęła
się trząść. To jeden ze strażników użył swojej magii. Poczuła, jak
zapada się pod ziemię.
Upadła i poczuła ból w kostce. Została
zasypana przez stertę gruzu. Słyszała głosy swoich przyjaciół,
wykrzykujące wszelakie zaklęcia. Starała się wydostać spod góry betonu,
ale znacznie utrudniała jej to rwąca, prawdopodobnie skręcona kostka.
Zmagając się z bólem, dziewczyna miotała się i próbowała przesunąć
najcięższy z odłamków, aż wreszcie udało jej się to i wyszła na
marmurową podłogę pałacu.
Obok niej leżało dwóch magów, którzy
wyciągnęli ją z celi. Nie ruszali się, więc założyła, że stracili
przytomność. Spojrzała na środek wielkiej sali, tak przez siebie
znienawidzonej. To właśnie tutaj zmuszali ją do robienia tych wszystkich
okropieństw. Siedziała na ziemi, podczas gdy jej gildia wyraźnie
wygrywała walkę.
Ludzie żyjący w tym zamku byli bardzo słabi, ale
ona nie potrafiła się im sprzeciwić. Wiedziała, że nie zabiliby jej
przed ukończeniem projektu, ale nie była gotowa na tortury. Nadal
pamięta ten jeden jedyny raz, kiedy postawiła się i nie chciała zrobić
tego, co chcieli. To tak bardzo bolało.
Dokładnie przypatrywała
się walczącym. Pokonali większość żołnierzy i zabierali się za magów.
Choć niektórzy mieszkańcy tego zamku mogli używać magii, była to magia
bardzo słaba. Jedyny potężny tutaj czarodziej, to Bunda, właściciel
uważający się za władcę. Używając magii światła, mógł wytworzyć laser,
który potrafił przeciąć w pół wszystko, nawet magię innego maga.
Po kilku minutach został tylko on. Śmiał się im w twarz... Jej przyjaciołom. To nie może zostać mu podarowane.
Zacięta
walka trwała kilkadziesiąt minut, a uśmiech powoli schodził z twarzy
Bundy, pojawiała się natomiast złość. Miotał laserami we wszystkie
strony, ale każdy z walczących magów zgrabnie unikał ciosów. Pięciu
silnych magów i dwa koty na jednego. Nie mogli przegrać, jednak
zaczynali tracić siły. Nie wiedziała, że był na tyle mocny, by móc
pokonać najsilniejszych magów z najlepszej gildii.
Po chwili
jednak jeden z leżących już na ziemi, wstał i zaczął przemawiać do
stojącego nad nimi Bundy. Gdy jednak nie zdołali go przekonać, by
zaprzestał projektu, walka rozpoczęła się na nowo, ale z większym
zapałem gildii. Skakali i rzucali zaklęcia aż powalili ''władcę'' na
ziemię. Ucieszyła się. Wyciągną ją stąd. Nie będzie musiała tego robić
po raz kolejny. Nigdy w życiu nie była aż tak szczęśliwa.
Zadali mu
ostateczny cios. Jego twarz zastygła wykrzywiona w grymasie. Opadli
zmęczeni na biały marmur. Odwrócili twarze w jej stronę. Wtem usłyszała
głos Lucy.
— Levy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz